W Anglii Michał Kuter ukończył prestiżową uczelnię kulinarną Westminster Kingsway College i praktykował w restauracjach z gwiazdkami Michelina, m.in. w Petrus i legendarnej La Gavroche. Od dawna chodziło mu jednak po głowie stworzenie w rodzinnym kraju restauracji z daniami opartymi na najlepszych wzorcach dawnej kuchni polskiej (nie mylić z PRL-owską). A niegdyś było się czym chlubić.






DOCENIONA SIELAWA
Szef z pasją opowiada, jak pozyskuje składniki potraw. Wszystkie najwyższej jakości, najlepiej sezonowe. Z ryb preferuje niedocenianą w Polsce sielawę, także sandacza. Nie gardzi pstrągiem i szczupakiem. Sielawa to bardzo wymagająca ryba, przyjmuje się u nas tylko w kilku najczystszych jeziorach. Których? Lokalizacja na razie utajniona.
Sielawa na stół przypłynęła z kilkoma rodzajami zielonej sałaty, letnimi warzywami, także z prażonymi pestkami dyni. Danie skomponowano z zamysłem, by żaden składnik nie mógł zdominować smakowo naszej primabaleriny. Z doborem win do potraw nie było problemów, każde danie ma w menu wskazanego winnego partnera. O dziwo, są dostępne także na kieliszki. Można sobie poeksperymentować. Z sielawą ruszył w tany biały „Węgier”: Kerkaborum Furmint, 2011. Po krótkim tańcu zapoznawczym od razu zatańczyli radosnego czardasza. Miłe złego początki? Bynajmniej. Terrinę z gęsi kołudzkiej z morwami zeswatano w menu z czerwonym „Argentyńczykiem”: Alamos Malbec, 2014, Mendoza. Ponownie się okazało, że słusznie. Od razu ogłosili zaręczyny.
UDANY MARIAŻ
Następnie na stół przypłynął smażony na maśle sandacz, wylegujący się niedbale na kremowejjęczmiennej kaszy. W towarzystwie pieczonego kalafiora. Wszystko skropione smakowitym sosem z palonego masła z kaparami. Ponownie poprosiliśmy w kieliszki degustowanego wcześniej białego „Węgra”. I bardzo słusznie. Sandacz na czardasza nie dał się już namówić, ale z uznaniem kiwał głową i falował płetwami, delikatnie się przy tym oblizując. Ledwo skończyliśmy przygodę z sandaczem, gdy na stół wjechało kolejne danie: smażony schab z dzika pod pachę z duszonym w sosie własnym dziczym policzkiem. Były z nimi także panierowana kaszanka, bigos na borowikach, szparag i maślane puree. Pyszności. A co zasugerowano w kieliszki? Tym razem padło na „Hiszpana”: Arzuaga la Planta, Ribera del Duero, Tempranillo, 2013. Myśleliśmy, że może tym razem będzie jakaś wpadka, żeby w końcu można się było z czegoś pośmiać. Ale gdzie tam! Ponownie niezwykle udany mariaż. Wcześniej podany „Argentyńczyk” też mile do dzika zakwilił, ale ten był już wpatrzony w „Hiszpana”.
FINEZYJNE SŁODKOŚCI
Na deser wparowały zapiekane śliwki węgierki obsypane kruszonką. Towarzyszyły im orzechy laskowe, kołduny z waniliowym twarogiem i lodami z kwaśnej śmietany. Już po pierwszym kęsie widzieliśmy, że deser jest odjazdowy. W kieliszki dyskretnie polano węgierskie Arvay Tokaji Edes Furmint, 2011. Efekt? Ponowny sukces! To chyba najlepsza wielkopolska (i nie tylko) restauracja z finezyjną kuchnią polską i świetnie do niej dobranymi winami. Bezwzględnie tu wrócimy. A wtedy po kolacji zapadniemy tam na noc — mają kilka pokoi gościnnych o wysokim standarcie. &
Poznań ul. Czechosłowacka 133
Ogólne wrażenie 5,5
Wina do potraw 5,5
Potrawy 5,5
Wystrój wnętrza 5,0
Profesjonalizmobsługi 5,0
Na biznes lunch 5,0
Na obiad z rodziną 3,0
Poznań ul. Czechosłowacka 133
Ogólne wrażenie 5,5
Wina do potraw 5,5
Potrawy 5,5
Wystrój wnętrza 5,0
Profesjonalizmobsługi 5,0
Na biznes lunch 5,0
Na obiad z rodziną 3,0