Autorem maksymy, od której Ernest Hemingway zapożyczył tytuł książki „Komu bije dzwon”, był John Donne, XVII-wieczny angielski duchowny i poeta. Dzwonnicze natchnienie przychodziło mu naturalnie, jako że był dziekanem anglikańskiej katedry św. Pawła w Londynie. Nawiązując do tytułu tekstu, wypada przypomnieć, że dzwon to muzyczny instrument… perkusyjny. Źródłem dźwięku jest drganie całego instrumentu, pobudzanego uderzeniami wewnętrznego serca lub z zewnątrz za pomocą np. belki. Dzwony łączone są w zespoły, na których wygrywa się najróżniejsze melodie. Najsłynniejsze są jednak wielkie dzwony samodzielne, umieszczane przede wszystkim w świątyniach.
Łączą różne religie ze wszystkich kontynentów, a ich monumentalny dźwięk traktowany jest jako pomost do Boga. Ojczyzną dzwonów jest Azja, najstarszy zachowany dzwonek z brązu pochodzi z IX wieku p.n.e. W Europie ich rozwój wiąże się z ekspansją chrześcijaństwa. Do użytku kościelnego zostały wprowadzone przez papieży w VII w., a od X w. zaczęły otrzymywać imiona. Najstarszy polski dzwon bijący do dzisiaj to wawelski Herman (inna nazwa — Nowak) z 1271 r. Najsłynniejszym jest oczywiście królewski Zygmunt, który również na Wawelu zabrzmiał w 1521 r., ufundowany przez jagiellońskiego monarchę Zygmunta I Starego w szczycie potęgi Rzeczypospolitej.
Odlany został w Krakowie, ale przez niemieckiego mistrza Hansa Behama z Norymbergi. Razem z jarzmem (zawieszeniem) waży 12,7 tony i aż do końca XX w. był nie tylko najważniejszym, lecz także największym dzwonem w Polsce. Obecnie największy, a trzeci w Europie, jest dzwon Maryja Bogurodzica z gigantycznej bazyliki w Licheniu, ważący netto 14,8 tony, a razem z jarzmem 19 ton. Zabrzmiał w 2000 r., odlany zaś został we włoskiej ludwisarni Enrico Campaniniego pod Mediolanem.
Marka wyrosła na Kresach
Krótki rys historyczny był konieczny dla przedstawienia podmiotu tego odcinka naszego cyklu „Było, nie minęło”. Ludwisarstwo w Polsce ma przecież długie tradycje, a w dorobku tysiące dzwonów. Największy z nich, ważący z jarzmem 11,6 tony, bije od 2003 r. pod imieniem Józef także w Licheniu. W specyficznej branży legendarną polską marką, której odpowiednikami w innych dziedzinach są np. Wedel czy Cegielski, jest nazwisko Felczyńscy.
Pisane w liczbie mnogiej z dwóch powodów — rodzinna firma w pewnym okresie prowadzona była przez braci, obecnie zaś jej tradycje kontynuuje kilka odrębnych podmiotów. Ludwisarski ród ponad dwa wieki temu zapoczątkował Michał Felczyński, uchodźca z Wielkopolski zagarniętej przez Prusy. W 1808 r. uruchomił w ukraińskim Kałuszu — mieście między Lwowem a Stanisławowem — pierwszą odlewnię dzwonów w tym regionie Europy.
Po rozbiorach i zatwierdzającym w 1815 r. nowe granice Kongresie Wiedeńskim ta część Rzeczypospolitej znalazła się w monarchii austriackiej. Do Galicji docierały nowinki cywilizacyjne z Zachodu. Właśnie u wędrujących odlewników niemieckich i włoskich pobierał nauki Michał Felczyński.
Notabene ludwisarstwo początkowo było właśnie fachem wędrownym, dzwony produkowano przy świątyniach. Rozwiązywało to problem transportu gotowego produktu, ale wymagało od dzwonolejów wielkich umiejętności, także organizacyjnych. Utworzenie stałej wytwórni oznaczało skok jakościowy.
Rozkwit w czasach II Rzeczypospolitej
Firmę w Kałuszu rozwinął syn założyciela, również Michał, a kontynuowali wnukowie i prawnukowie. Jedna z odlewni prowadzona była przez Kazimierza, a druga przez braci Ludwika, Michała, Jana i Kajetana.
Okres świetności marki Felczyńskich nastał po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Kałusz był prężnym miastem powiatowym w województwie stanisławowskim. Odlewnia stała się potentatem, zaopatrującym nie tylko Polskę, lecz eksportującym dzwony na wszystkie kontynenty. Felczyńscy odnosili spektakularne sukcesy międzynarodowe, m.in. uczestnicząc w polskich reprezentacjach na światowych wystawach EXPO — w Paryżu w 1927 r. i Nowym Jorku w 1939 r.
Na Powszechnej Wystawie Krajowej w 1929 r. w Poznaniu, która była prezentacją dorobku niepodległej II Rzeczypospolitej, dzwony zdobyły złoty medal. Kałuski rozdział w dziejach firmy zamknęła druga wojna światowa. Od razu po 17 września 1939 r. odlewnię zarekwirowały władze radzieckie, część rodziny Felczyńskich została wywieziona na Sybir. Potem kilka razy przetaczał się front, a po 1945 r. Kałusz trwale znalazł się w Związku Radzieckim. Obecnie w niepodległej Ukrainie jest miastem rejonowym (powiatowym).
Branża obca ideologicznie
Na szczęście dla firmy, jeszcze w 1912 r. powstała jej filia w Przemyślu, prowadzona przez Ludwika Felczyńskiego, która w 1930 r. się usamodzielniła. W okresie wojny jej losy były podobne do kałuskiej, ale w 1944 r. została reaktywowana. Dlatego po przymusowym przesiedleniu Polaków z terenów zajętych przez Związek Radziecki rodzina nie tylko miała gdzie osiąść, lecz mogła kontynuować tradycje.
Początkowo u Ludwika pracował Jan Felczyński, prawnuk założyciela rodu Michała, ale w 1948 r. otworzył odlewnię pod własnym imieniem. Branża obsługująca przede wszystkim kościoły — chociaż nie tylko, bo ludwisarze odlewają np. tablice pamiątkowe i wykonują metalową galanterię — jest tak specyficzna, że po wojnie nie objęły jej przymusowe przekształcenia ideologiczne.
Przedstawiane w naszym cyklu firmy z tradycjami były w okresie PRL wielokrotnie reorganizowane i funkcjonowały pod socjalistycznymi nazwami — ale w tym wypadku niewyobrażalne byłoby np. Zjednoczenie Wytwórczości Dzwonniczej. Jednak w 1955 r., czyli końcówce okresu stalinowskiego, władze PRL zagarnęły majątek firmy Ludwika (wtedy już Eugeniusza) Felczyńskiego i utworzyły Odlewnię Żeliwa Przemysłu Drobnego, produkującą… odważniki. Na szczęście trwało to krótko i po odwilży politycznej z 1956 r. starsza firma w Przemyślu została odtworzona.
Gałęzie rodzinnego drzewa
Przez dwa wieki wszelkie przekształcenia, fuzje czy podziały Felczyńskich były następstwami decyzji rodzinno-biznesowych. Dlatego współcześnie istnieje kilka samodzielnych odlewni dzwonów pod nazwiskiem, które ma ogromną wartość. W niniejszym tekście nie wypada klasyfikować, która jest „najfelczyńska”.
Wszystkie trzymają się na konkurencyjnym rynku, oczywiście rywalizując jakościowo-cenowo, dzięki czemu klienci mają wybór. Dlatego jedynie wymieniamy te firmy: Jan Felczyński — pracownia ludwisarska w Przemyślu. Prowadzi ją obecnie prawnuk założyciela, Piotr Olszewski.
Najnowszymi produktami są dwa prestiżowe dzwony: Mieszko i Dobrawa, odlany na 1050. rocznicę chrztu Polski oraz Miłosierdzia — na Światowe Dni Młodzieży. Janusz Felczyński — odlewnia dzwonów w Przemyślu. Kontynuacja firmy Ludwika, prowadzona przez Janusza z synem Maciejem.
Z niej pochodzi m.in. wspomniany wcześniej licheński Józef, a także dzwony na cmentarzach w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Ludwisarnia Felczyńskich — w Taciszowie koło Gliwic. Założona w 1978 r. przez syna Jana Felczyńskiego, Tadeusza, a obecnie prowadzona przez jego syna Zbigniewa, z wykształcenia… informatyka.
Wśród masy odlanych w Taciszowie dzwonów ciekawostką jest nie kościelny, lecz sygnalizacyjny z sylwetką białego niedźwiedzia dla polskiej stacji polarnej. Ostatnio zaś technika ludwisarska z Taciszowa została wpisana na ministerialną listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego, co jest odpowiednikiem uznania budynku za zabytek.
Niezmiennie od epoki renesansu
Mijają wieki, ludzkość wkracza w kolejną rewolucję technologiczną, ale sposób odlewania dzwonów pozostaje niezmienny i opiera się na wzorach z epoki renesansu. Komputery zostały wprzęgnięte co najwyżej do wykonywania obliczeń, a także projektowania wzorów i ornamentów, dzięki czemu klient może sobie zamówić dosłownie wszystko.
W procesie wytwórczym wykluczone są unowocześnienia, przyspieszacze czy piece elektryczne, ponieważ skutków takich zmian nie sposób przewidzieć. A przecież dzwon powinien wytrzymać bez pęknięcia nawet pięć wieków, jak wzorcowy królewski Zygmunt, w którym zużywa się od uderzeń i bywa wymieniane jedynie serce.
Odlewanie dzwonów musi być zgodne z cyklem natury i zmianami temperatury, szybsze latem i wolniejsze zimą. Wykorzystywane są naturalne materiały — glina, woda, ziemia i wreszcie metale. Forma zakopywana jest w ziemi, wlewa się do niej metalowy stop w temperaturze 1150-1200 stopni, a potem dzwon stygnie przez wiele tygodni.
Stop miedzi i cyny, w proporcji od 80:20 do 78:22, czyli brąz, gwarantuje dźwięk czysty i długo brzmiący. Dlatego tak ogromne znaczenie ma jakość metalu. Cyna niegdyś była niedostępna i droga, więc dla obniżenia kosztów zastępczo dodawano do miedzi cynk i ołów, z czego wychodził spiż. Materiał dobrze sprawdzający się np. w statycznych pomnikach okazał się jednak fatalny w dynamicznych dzwonach, które traciły właściwości mechaniczne i zniekształcały dźwięk.
W gospodarce rynkowej wszystko jest dostępne, a jedynym problemem są koszty. Dźwięk perkusji z duszą tak jednak uwzniośla, że fundatorzy dzwonów — zbiorowi czy indywidualni — zawsze się znajdują. Dlatego wobec elitarnej branży ludwisarskiej jeszcze długo będzie aktualny nadtytuł tego cyklu — „Było, nie minęło”. &
Narodziny dzwonu. Kilka miesięcy trwa praca nad formą wykonywaną ze specjalnej gliny wymieszanej z… końskim łajnem. Wysuszona naturalnie forma zakopywana jest w ziemi, mocno ubitej. Uroczyście wlewa się do niej miedziano-cynowy stop, który potem długo stygnie. Po wyjęciu gliniana forma jest ściągana i odsłania się wyczekiwany klosz z brązu.
Pięć wieków. Wytęż wzrok i znajdź pięć szczegółów, różniących technologicznie zawieszanie tych dwóch dzwonów na Wawelu. Zygmunt, nazwany od imienia fundatora Zygmunta I Starego, w 1521 r. wciągnięty został na Wieżę Zygmuntowską — tak to przedstawił Jan Matejko. Św. Jan Paweł II zaś, ufundowany przez krakowską kapitułę katedralną, odlany został w 2014 r. na pamiątkę kanonizacji polskiego papieża i zawisł na Wieży Srebrnych Dzwonów w czekającym tam na specjalną okazję od pięciu wieków wolnym miejscu.
