Pamiętać jednak trzeba, że jest to ożywienie na sterydach, którymi są świeżo drukowane pieniądze. Od dawna (można nawet powiedzieć, że od lat) ostrzegam, że prawdziwa diabelska alternatywa czeka banki centralne właśnie wtedy, kiedy pojawi się ożywienie gospodarcze. Będą musiały zadecydować, kiedy i w jakim tempie zacząć wycofywać środki, którymi pobudzały gospodarki. Jeśli zrobią to za szybko to doprowadzą do recesji, jeśli za wolno to do dużej inflacji. Bardzo mało prawdopodobne jest to, że uda się im precyzyjne dostrojenie, które pozwoli na szybki wzrost bez wysokiej inflacji.
Przed taką diabelską alternatywą stoi już teraz amerykańska Rezerwa Federalna. Międzynarodowy Fundusz Walutowy twierdzi, że o pierwszym zmniejszeniu wartości kupna aktywów Fed zadecyduje już 11. września tego roku. To na razie groźne nie będzie, ale już sama zapowiedź doprowadziła do znacznego wzrostu rentowności obligacji 10. letnich. A przecież ta rentowność jest odnośnikiem (benchmark) dla oprocentowania kredytów (szczególnie hipotecznych). Nic dziwnego, że ostatnio gwałtownie spadła w USA sprzedaż nowych domów. Naprawdę groźne będą podwyżki stóp, ale na to poczekamy zapewne dłużej niż jeden rok.
Ogłaszanie końca kryzysu wtedy, kiedy tak naprawdę nic się nie zmieniło, bo nadal wszystkie czynniki, które doprowadziły do ostatniego załamania są w grze, jest bardzo ryzykowne. Dwa pierwsze z brzegu przykłady. W USA nie wrócona do ustawy Glass-Steagalla. Przypominam, że uchwalono ją w 1933 roku, a uchylono w 1999 roku. Nakazywała ona rozdzielenie banków kredytowo-depozytowych od inwestycyjnych. Połączenie tej działalności było jedną z przyczyn kryzysu. Wszyscy też pamiętamy jak narzekano, że istnieją instytucje za duże, żeby upaść, które trzeba ratować pieniędzmi publicznymi. Po kryzysie te instytucje finansowe stały się jeszcze większe, bo wchłonęły upadające firmy.
Wróćmy jednak do Polski. Premier z ogniem w oczach i mocnym głosem mówił, że ci, którzy mówili o wejściu polskiej gospodarki w recesję bądź stagnację nie mieli racji. Niestety, w tej sprawie to premier racji nie ma. Dla Polski ostatnio odnotowane wzrost PKB (0,5 i 0,8 proc.) to przecież klasyczna stagnacja. To nawet dla bardzo rozwiniętych krajów nie jest wystarczający wzrost, a co dopiero, jeśli jest się tak jak Polska krajem rozwijającym się.
Premier zapewne ma rację mówiąc o tym, że w drugiej połowie roku PKB może rosnąć o 2 procent, a w pierwszym przyszłego roku o 3 procent. Tyle tylko, że w słowach Donalda Tuska słychach było tryumfalne nuty, a przecież takie ożywienie jest dla Polski stanowczo za małe. Wiemy przecież, że polska gospodarka musi się rozwijać w tempie ponad cztery procent rocznie, żeby wyraźnie poprawiała się sytuacja na rynku pracy i żeby Polacy lepiej zarabiali. Rozumiem premiera, że chce społeczeństwo zarazić optymizmem – tak trzeba. Jednak trzeba sobie zdawać sprawę, że czeka nas dosyć ślamazarny rozwój.
Myślę, że rozumiem, jakie są oczekiwania i nadzieje rządu. Pełny rozwój Polskich Inwestycji Rozwojowych (PIR), o którym to programie wspierania gospodarki kwotą 40 miliardów złotych mówi w swoim tzw. „drugim expose” premier, będzie miał miejsce w 2014 roku. W końcu tego roku PIR ma powiedzieć, na co przeznaczy fundusze. Od połowy 2014 gospodarce pomagać już będą środki unijne. Gospodarka będzie w pełnym rozkwicie na rok przed wyborami. Piękny plan, który tylko zewnętrzne wydarzenia mogą zaburzyć.
Nie będzie też przecież w najbliższych latach problemu zadłużenia, bo drugi próg ostrożnościowy jest zawieszony. Zagranica będzie widziała zadłużenie Polski dobrze poniżej 50 procent PKB, co osiągniemy przez zmiany w OFE. Zmiany te premier zapowiedział 3. września w Krynicy, a przedstawił na konferencji prasowej z wicepremierem Rostowskim i ministrem Kosiniakiem-Kamyszem następnego dnia.
Oczywiste były i raczej bezdyskusyjne dwie decyzje: po pierwsze to, że ZUS będzie wypłacał emerytury z OFE, a po drugie to, że będzie obowiązywał „suwak” (od 10 lat przed emeryturą cząstkowe przechodzenie funduszy z OFE na rachunki w ZUS). Nie wiedzieliśmy jednak jak rząd zamierza rozwiązać problem obligacji zwiększających zadłużenie Polski, jak rozwiązany będzie problem dobrowolności i jakie nowe przepisy zwiększą dążenia OFE do osiągnięcia zysków przy zmniejszonym koszcie dla emeryta.
Podczas konferencji rządowej dowiedzieliśmy się, że obligacje z OFE przejdą do ZUS i zostaną umorzone, a na kontach przyszłych emerytów zostaną zapisane uzyskane kwoty. Wątpliwość: nie wiem, czy nie jest to nacjonalizacja. Nie jestem prawnikiem, ale mam wątpliwości. Uważam, że emeryci na tym nie stracą. I nie dlatego, że obligacje bądź zapisy w ZUS są bardziej pewne – dlatego, że część obligacyjna stanowi pięć procent przyszłej emerytury.
Czy straci na tym rynek obligacji? W środę staniały, ale taniały już od dawna i nie dlatego, że będzie reforma OFE. Taki jest trend na świecie. Faktem jest, że we wtorek i w środę rzeczywiście reagowały na rządowe plany. Wicepremier Rostowski twierdzi, że OFE nie tworzyły popytu netto na obligacje, ale z pewnością nieco zwiększały płynność. Reakcja była przesadzona. Wspomnieć tez trzeba o tym, że minister Rostowski potwierdził to, co znalazło się w poprzednim raporcie – progi ostrożnościowe zostaną obniżone o wartość umorzonych obligacji. Nie jest to więc zaproszenie do zadłużania Polski.
Najważniejsze jest to, że (tak jak to postulowałem) część akcyjna pozostanie nietknięta w OFE. Wolność wyboru będzie dotyczyła tylko nowych składek. Minusem jest to, że jeśli ktoś nie wybierze OFE to automatycznie zostanie zakwalifikowany do ZUS. Według mnie to nie jest uczciwe. Być może zmusi jednak OFE do pogonienia indeksów na północ, bo będą musiały walczyć o klientów. Jeśli nawet tak się nie stanie to z pewnością OFE wyślą do każdego obecnego swojego członka listy z deklaracjami przystąpienia. Dlatego też twierdzę, że w funduszach zostać może blisko 50 procent obecnych uczestników.
Wypłat emerytur będzie dokonywał ZUS. Będziemy mieli też „suwak”, czyli na 10 lat przed emeryturą systematyczne i częściowe przekazywanie kapitału do ZUS. W 2014 roku będzie to 10 mld złotych, czyli mniej więcej tyle, ile OFE dostałyby ze składek, gdyby zostało w nich blisko sto procent obecnych uczestników. Nie będą musiały sprzedawać akcji, jeśli zostanie w nich około pięćdziesiąt procent. I to jest jakieś zagrożenie.
Poza tym składka do OFE zostanie zwiększona z 2,8 na 2,92 proc., a opłaty wstępne i za zarządzanie będą zredukowane o połowę. Zostanie też zniesiony benchmark, a OFE nie będą mogły inwestować w obligacje skarbu państwa (mogą w korporacyjne i samorządowe). Minusem jest to, że nadal nie będzie znaczącego wynagrodzenia od zysku.
Podsumowując – mogło być dużo gorzej. Przecena na GPW po tej konferencji była zdecydowanie przesadzona i nieracjonalna, ale widać ktoś chce pokazać swoje niezadowolenie. Była przesadzona, bo przecież od dawna wiadomo było, w jakim kierunku idzie rząd, a zaproponowany wariant jest zdecydowanie lepszy od drugiego wariantu w lipcowym raporcie. Po przemyśleniu większość graczy dojdzie do tego wniosku.
http://www.macronext.pl/pl/blog/wpis/przed-wyborami-gospodarka-na-wysokich-obrotach
Popieram kampanię, o której niżej:
https://www.youtube.com/watch?v=hXMzCv0Uksk&feature=player_embedded
„Też chcemy być“ (www.tezchcemybyc.com.pl)
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl
