Na początku przyszłego tygodnia z chaosu ma się wyłonić konkretny kształt — przedstawiciele rządu zapowiedzieli, że Ministerstwo Finansów przedstawi wtedy projekt ustawy o „podatku od supermarketów”, który w toku ostatnich dyskusji stał się podatkiem od wszystkich przedsiębiorstw, zajmujących się handlem detalicznym w Polsce.

Na razie wiadomo, że rząd odszedł od proponowanego przed wyborami kryterium wielkości sklepu, zgodnie z którym podatek od obrotów miałyby płacić placówki o powierzchni większej niż 250 mkw.
Branża podzieliła się na dwa obozy. Przedstawiciele największych na rynku firm z zagranicznym kapitałem, zrzeszeni w Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji (POHID), sugerują wprowadzenie jednolitego, liniowego podatku od przychodów wszystkich przedsiębiorstw na rynku. Mniejsi gracze, głównie z rodzimym kapitałem, chcą podatku progresywnego — by zdecydowanie większą część przychodów musiały oddawać do budżetu największe firmy, takie jak Biedronka, Auchan czy Lidl.
Pożytki z linii
Zagraniczne firmy znalazły sojusznika w niekojarzonym z handlem detalicznym Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Opublikował on we wtorek raport „Podatek od handlu detalicznego w Polsce: możliwe warianty i ich skutki”.
Główna konkluzja autorów raportu jest prosta: ustawa o podatku od handlu detalicznego powinna obowiązywać tylko w tym roku, i to najlepiej w takiej formule, w której wszyscy płaciliby jednolitą stawkę. Od przyszłego roku natomiast „wszystkie przedsiębiorstwa powinny być objęte niskim, liniowym i prostym podatkiem przychodowym”.
— Zmiana powinna polegać na likwidacji CIT w ogóle i zastąpieniu go podatkiem przychodowym, nie tylko w handlu, ale w ogóle we wszystkich innych sektorach gospodarki. Tylko to jest w stanie zrealizować główne cele ustawy: wyegzekwowanie płacenia podatków przez międzynarodowe koncerny oraz poprawę konkurencyjności polskich firm — mówi Jakub Bińkowski, analityk ZPP.
Według naszych źródeł, do prominentnych przedstawicieli PiS i rządu ustawiają się kolejki lobbystów, proponujących takie rozwiązanie jako najbezpieczniejsze i najsensowniejsze z punktu widzenia tak państwa, jak i przedsiębiorców — ale rząd na razie nie wykazuje entuzjazmu w tej sprawie.
Problemy z progresją
Według autorów raportu, wprowadzenie w życie wariantu progresywnego w sposób nieuzasadniony skomplikowałoby konstrukcję podatku, a największe firmy (część polskich przedsiębiorców chce, by oddawały do budżetu nawet 5 proc. od obrotów) nie będą mieć specjalnych problemów z ograniczeniem płaconej państwu daniny.
„Progresywna skala podatkowa umożliwiałaby zastosowanie prostego schematu optymalizacyjnego, polegającego na rozproszeniu organizacyjnej struktury sieci handlowych, przede wszystkim filii międzynarodowychkorporacji, w taki sposób, by obroty pojedynczego przedsiębiorstwa nie przekraczały konkretnego progu skali podatkowej” — głosi raport ZPP.
Dodatkowym minusem podatku progresywnego może być to, że zakwestionuje go Bruksela — jako konstrukcję dyskryminującą część przedsiębiorstw. Takich problemów nie byłoby z podatkiem liniowym. „Podatek liniowy byłby prosty i jasny, nie obciążałby podatników biurokratyczniew żaden dodatkowy sposób, a przy tym byłby bezpieczniejszy z punktu widzenia zgodności daniny z prawem Unii Europejskiej.
Jednocześnie nie pozostawiałby w zakresie stawki żadnych możliwości optymalizacyjnych — jeśli ktoś chciałby zapłacić niższy podatek lub w ogóle go nie płacić, mimo osiągniętych przychodów, musiałby albo je zaniżać, albo ich nie wykazywać, a zatem łamać prawo” — głosi raport ZPP. © Ⓟ
OKIEM HANDLOWCA
To sprzyjanie korporacjom
WALDEMAR NOWAKOWSKI
prezes Polskiej Izby Handlu
Tezy o pożytkach z podatku liniowego to woda na młyn wielkich korporacji — i nie dziwię się, że chciałyby one takiego rozwiązania, bo polscy handlowcy działają przy rentowności na poziomie 1,5 proc., podczas gdy np. sieci dyskontowe osiągają 4,5-6 proc. Gdyby rząd zaakceptował taką propozycję, to w gruzach ległaby koncepcja wyrównania za pomocą podatku szans na polskim rynku handlowym, na którym coraz mocniej dominują wielkie zagraniczne sieci. Słabsi polscy handlowcy po prostu nie mogą płacić tak samo, przynajmniej dopóki nie staną się tak samo silni.