Prezes chciał odwołać jednego z wiceprezesów. Wybronił go minister skarbu
W zarządzie banku zawsze były ciepłe posadki, ale też gorące krzesła. Ostatnio temperatura poszła w górę.
Zaiskrzyło w zarządzie PKO BP po tym, jak Krzysztof Dresler, wiceprezes banku, bez konsultowania się z kimkolwiek wszedł do nadzoru PZU. Dotknięty poczuł się jego szef Zbigniew Jagiełło.
— Prezes wysoce ceni sobie lojalność. Decyzja wiceprezesa, żeby nikogo nie informować o swoich zamiarach, jest dla niego niezrozumiała — mówi osoba związana z bankiem.
Krzysztof Dresler większych konsekwencji chyba nie musi się jednak obawiać. Zbigniew Jagiełło dużo może, ale nie decyduje o wszystkim. Prezes wśród wiceprezesów pełni rolę primus inter pares, czyli przewodniczącego zarządu. Najlepszym przykładem, jak ograniczone są jego możliwości, jest sprawa Mariusza Zarzyckiego, szefa pionu IT, do którego Zbigniew Jagiełło całkowicie utracił zaufanie.
Awaria w zarządzie
Z naszych informacji wynika, że powody były następujące: w piątek 9 kwietnia padł system informatyczny banku i klienci PKO BP mieli ograniczony dostęp do gotówki w bankomatach. Niby nic nadzwyczajnego. Trzy dni później na krótko przestały działać serwery w Pekao oraz Alior Banku. Rzecz w tym, że awaria nastąpiła na kilka dni przed posiedzeniem Komisji Nadzoru Finansowego (KNF), na którym miała ona zatwierdzić na stanowisku szefa banku Zbigniewa Jagiełłę. Na tę decyzję p.o. prezesa czekał już siedem miesięcy. Tymczasem KNF niespecjalnie kwapiła się wydania zgody, czyniąc przy okazji rozmaite wstręty nominatowi rady nadzorczej PKO BP.
Tu i ówdzie pojawiały się głosy, że Zbigniew Jagiełło przyzwolenia nadzorcy nie dostanie. Sytuacja stała się krępująca, a wręcz groteskowa — wieloletni szef największego TFI musiał wisieć u klamki nadzorcy.
Szef PKO BP był już mocno zirytowany, a zdenerwował się nie na żarty, gdy na kilka dni przed upragnioną decyzją do KNF poszedł sygnał, że nie działa system banku, którego prezesa ma właśnie zatwierdzić. Z naszych informacji wynika, że w pierwszej chwili Zbigniew Jagiełło uznał, że jest to działanie celowe, wymierzone w niego. Wysłał nawet zawiadomienie w tej sprawie do ABW, a do rady nadzorczej wniosek o odwołanie szefa pionu IT.
Oszczędny prezes
Do dymisji nie doszło, ponieważ za Mariuszem Zarzyckiem wstawił się właściciel — ministerstwo skarbu, które zażądało wycofania tego punktu z porządku obrad i w efekcie w ogóle nie znalazł się on w porządku obrad. Dlaczego?
Mariusz Zarzycki ma niezłe karty w rękach. W ostatnich miesiącach renegocjował wiele umów z firmami informatycznymi. Według niepotwierdzonych informacji, zaoszczędził w ten sposób dla banku 153 mln zł, co spotkało się z uznaniem rady nadzorczej.
— Minister nie mógł pozwolić na zwolnienie kogoś, kto zaoszczędził tyle pieniędzy. Byłby to bardzo zły sygnał dla branży informatycznej, gdyby teraz z posady odszedł człowiek, który utoczył jej niemało krwi — mówi osoba związana z resortem skarbu.
Rzeczywiście sektor IT głośno utyskuje na porządki, jakie wprowadził Mariusz Zarzycki. PKO BP jest benchmarkiem dla całego rynku bankowego. Teraz również inne banki mogą zażądać zejścia z cenami za usługi informatyczne.
Zbigniew Jagiełło na razie o odwołaniu Zarzyckiego musi więc zapomnieć.
— Lepiej byłoby, gdyby prezes mógł pracować z ludźmi, którym ufa, jednak odwołanie prezesa Zarzyckiego to nie jest kwestia być albo nie być — mówi osoba związana z bankiem.
Prezes Jagiełło nie chce komentować naszych informacji. Nie udało nam się też skontaktować z Cezarym Banasińskim, szefem rady nadzorczej. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się natomiast, że rada próbuje całą sprawę wyciszyć. Obecnie bada sprawę awarii systemu banku. Na razie ustaliła, że była to pomyłka zewnętrznej firmy serwisującej PKO BP.