Od wczoraj PZU działa już na czterech rynkach zagranicznych. Po Ukrainie, Litwie i Łotwie wszedł na rynek estoński, zakładając oddział spółki litewskiej. To niewielki rynek o wartości 230 mln EUR (kilkadziesiąt razy mniej niż polski), dlatego nie można oczekiwać, że ekspansja znacząco wpłynie na wyniki giganta, ale Andrzej Klesyk, prezes PZU, przekonuje, że i tak warto.

— Wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom klientów. Większość firm traktuje kraje bałtyckie jako jeden rynek i chcą mieć na nich jednego partnera, również w ubezpieczeniach — mówi Andrzej Klesyk.
Analitycy chwalą ten ruch, bo PZU ma potencjał do zdobycia pozycji regionalnego lidera. Na razie zagranica przynosi PZU niecałe 340 mln zł składki i symboliczny zysk. Co polski gigant chce osiągnąć w Estonii?
— W ciągu kilku lat chcemy być w trójce największych ubezpieczycieli w krajach nadbałtyckich,jeśli będziemy zbierać ze składek 100 mln EUR rocznie, będziemy zadowoleni — mówi Andrzej Klesyk. Na razie liderem estońskiego rynku jest IF P&C (28 proc.), mocna jest także grupa Ergo. Czy PZU jest zainteresowane przejęciami w Estonii?
— Nie ma firm na sprzedaż. Badaliśmy firmę łotewską, ale nie zdecydowaliśmy się na zakup — mówi Andrzej Klesyk. PZU coraz śmielej poczyna sobie w regionie. Jest na krótkiej liście w prywatyzacji lidera rynku w Chorwacji, sygnalizował również zainteresowanie przejęciem lidera rynku w Słowenii i Białorusi, ale tu na razie rządy nie wystawiły ubezpieczycieli na sprzedaż. Czy PZU zerka na kolejne rynki?
— W Czechach nie ma nic do kupienia, a budowanie biznesu od zera byłoby trudne. W Turcji do kupienia są jedynie pakiety mniejszościowe, a to nas nie interesuje. Na Europę Zachodnią nie patrzymy, bo tamte firmy mają dużo niższe ROE niż my, więc operacja byłaby trudna, ryzykowna i niekoniecznie opłacalna dla akcjonariuszy — mówi Andrzej Klesyk.