Historie największych wpadek mrożą krew w żyłach wrażliwych inwestorów
Entuzjazm polskich inwestorów studzą historie amerykańskich plajt. Fundusze hedgingowe to gra dla ludzi o mocnych nerwach.
Aktywa zgromadzone w funduszach hedgingowych rosną na świecie w tempie 20 proc. rocznie. Co przyciąga inwestorów? Oczywiście zyski, osiągane bez względu na sytuację panującą na światowych giełdach.
Pierwszy fundusz typu hedge założył dziennikarz finansowy Alfred Jones w 1949 r. Przez 16 lat dostarczał swoim klientom pokaźne zyski bez rozgłosu. Jednak w roku 1966 magazyn "Fortune" opisał jego sukces, który szybko znalazł wielu naśladowców. Dziś liczbę działających na świecie funduszy szacuje się na 10 tys., a ich aktywa sięgają 2 bln dol.
— Takie fundusze kierują się metodą tzw. zysku bezwzględnego, czyli nieuzależnionego od koniunktury giełdowej. Ponadto nie podlegają tak ścisłej regulacji jak fundusze inwestycyjne i dzięki temu mogą używać dowolnych instrumentów finansowych. Dozwolone jest także stosowanie dźwigni finansowej, co może zwielokrotnić zyski, ale także straty — mówi Łukasz Bugaj, analityk Xelion Doradcy Finansowi.
Jedni się bogacą...
Tak jak w przypadku zwykłych funduszy, sukces poszczególnych funduszy hedge zależy przede wszystkim od kompetencji osób, które nimi zarządzają. Z kolei ich umiejętności przekładają się na wynagrodzenia.
Czasem taki właśnie zarzut pojawia się w stosunku do szefów funduszy alternatywnych — że to oni wychodzą na tym interesie najlepiej. W ubiegłym roku pięćdziesięciu najlepiej zarabiających zarządzających aktywami na świecie zgarnęło łącznie 29 mld dol. John Paulsons, zarządzający funduszem Paulson Company, zarobił rekordową w tej branży kwotę 3,7 mld dol., George Soros (Soros Fund Management) 2,9 mld dol., a trzeci na podium, James Simons z Renaissance Technologies — 2,8 mld dol.
— Wielu mogą bulwersować te kwoty, ale to ścisła czołówka branży, która wyróżnia się od reszty tym, za co płacą inwestorzy, czyli wynikami — uważa Łukasz Wróbel, analityk Open Finance.
To prawda — na przykład James Simons od dwóch dekad może się pochwalić roczną stopą zwrotu swojego funduszu na poziomie 35 proc.!
...inni bankrutują
Jednak tylko nieliczne zagraniczne hedge mają tak dobre rezultaty. Za granicą wyniki funduszy hedgingowych monitoruje kilka organizacji i według ich doniesień, od początku tego roku większość tych potencjalnych kopalni złota... znajduje się na minusie. W dodatku zbiorcze indeksy nie uwzględniają funduszy, które zbankrutowały. Co roku mniej więcej jedna czwarta funduszy zostaje rozwiązana i oddaje inwestorom powierzony kapitał, najczęściej z powodu niesatysfakcjonujących wyników.
— Z powodu dużej zmienności na rynkach finansowych pierwsza połowa tego roku była najgorsza od 20 lat — komentuje Łukasz Wróbel.
W czerwcu b.r. Samuel Izrael III, który fałszował wyniki funduszu Bayou Group i zdefraudował z niego 400 mln dol., najpierw upozorował samobójstwo i próbował uciec za granicę, potem trafił do więzienia na 20 lat. Miesiąc wcześniej Kirk Wright, założyciel International Management Associates, odebrał sobie życie w więzieniu. Trafił tam na 710 lat pozbawienia wolności za 47 przestępstw — pranie brudnych pieniędzy, oszustwa podatkowe, defraudację itp. Swoich klientów, w tym m.in. zawodników znanej drużyny futbolowej NFL, oszukał na ponad 100 mln dol., za które kupił Aston Martina, Jaguara, Bentleya i kilka innych luksusowych aut. Z kolei Angelo Haligiannis, prezes nowojorskiego funduszu Sterling Watters Capital Advisors, uciekł z USA w przeddzień ogłoszenia wyroku 15 lat pozbawienia wolności za defraudację. W 2007 r. odnaleziono go w Grecji, gdzie spędzał czas w najdroższych hotelach i rozbijał się po kasynach. Upadek innego funduszu, Long Term Capital Management (LTCM), w 1998 r. to przykład tego, co może spowodować dźwignia finansowa.
— Przy niecałych 5 mld dol. aktywów LTCP zarządzał majątkiem 30-krotnie większym. Porażka funduszu zarządzanego przez dwóch noblistów z dziedziny ekonomii, Roberta Mertona i Myrona Scholesa, stała się najgłośniejszym przykładem ryzyka związanego z tym rodzajem inwestycji — mówi Łukasz Bugaj.
Fundusz inwestował na podstawie złożonych matematycznych formuł, odzwierciedlających nastroje i trendy na rynku. Zdołał przekonać banki do pożyczania kapitału na niski procent i tuż przed swoim spektakularnym upadkiem dysponował dźwignią finansową na poziomie 23:1. Zbankrutował za sprawą nietrafionych transakcji, wykorzystujących instrumenty pochodne — opcje (gra na zmienności — tzw. volatility trading) oraz swapy (obstawianie wysokości stóp procentowych w przyszłości).
Nagły kryzys w Rosji w 1998 r. (LTCM miał wiele rosyjskich obligacji, które z dnia na dzień stały się niemal bezwartościowe) oraz wzrost spreadu — czyli różnicy pomiędzy stopami krótko- i długoterminowymi — pod koniec lat 90. sprawiły, że fundusz sięgnął dna.
— Wiosną 1998r. LTCM tracił kilkaset milionów dolarów dziennie, więc amerykańska Rezerwa Federalna, w porozumieniu z innymi instytucjami finansowymi, pokryła straty spowodowane wybuchem tej beczki dynamitu, na której siedziała para noblistów — tłumaczy Łukasz Wróbel.