Na rynku zboża doszło do podobnego zjawiska, co na wielu innych rynkach towarowych w ostatnich latach – wielkiej hossy napędzanej strachem o dostępność towaru, po której nadeszła wielka bessa napędzana rozładowaniem strachu i wysoką podażą. Ten czynnik, w połączeniu z wyraźnym umocnieniem złotego w tym roku, doprowadził do kilkudziesięcioprocentowych spadków cen zbóż. Rolnicy, którzy dużo zapłacili za nawozy, tracą na spadku cen – a przynajmniej część z nich traci. To nałożyło się na oburzenie związane z nieprawidłowościami przy handlu ukraińskim zbożem i wyprodukowało wybuchową polityczną mieszkankę. Rząd sięgnął po radykalne rozwiązanie, jakim jest zakaz wwozu ukraińskiego zboża, które nie służy polskim interesom gospodarczym. To pokazuje, że w kampanii wyborczej nie będzie żadnej ekonomicznej taryfy ulgowej, wszystkie koszty konieczne do zwycięstwa zostaną poniesione.

Sądzę, że nie przypadkowo problem polityczny związany z importem ukraińskiego zboża pojawił się na większą skalę w tym roku, nawet jeżeli gdzieś tlił się od początku wojny w Ukrainie. Od początku 2023 roku cena pszenicy na rynku w Polsce obniżyła się o ok. 20 proc. (dane do pierwszego tygodnia kwietnia). Dotyczy to zarówno pszenicy konsumpcyjnej, jak i paszowej. Spadek cen jest identyczny jak na rynkach europejskich, po korekcie o kurs walutowy. Cena pszenicy na giełdzie w Paryżu, przeliczona na złote, spadła również o 20 proc. od początku roku.
Na cenę pszenicy w Polsce, przynajmniej tę raportowaną przez Ministerstwo Rolnictwa (trudno powiedzieć, po jakich cenach kupują surowiec różne podmioty w relacjach dwustronnych), niewielki wpływ miał ogromny import zboża z Ukrainy. Ogólny polski import pszenicy zwiększył się w 2022 roku o 100 proc. – z 380 do 760 tys. ton (nie dotyczy to tranzytu). Jednocześnie eksport pszenicy obniżył się w zeszłym roku o ponad 10 proc. – z 3,2 do 2,8 mln ton. Jednak te zmiany w handlu nie doprowadziły do żadnych odchyleń ceny polskiej od europejskiej. Trudno się temu dziwić. Surowiec zwykle ma identyczną cenę na rynkach, które są geograficznie blisko siebie i między którymi nie ma istotnych barier handlowych.
Nie oznacza to oczywiście, że z importem ukraińskiego zboża nie ma żadnych problemów. Duży import dla rolników był niewątpliwie wstrząsem i mógł na różnych lokalnych rynkach doprowadzić do zaburzeń w handlu. Raportowane przez media przypadki nielegalnego handlu, zmiany dokumentacji świadczącej o pochodzeniu i przeznaczeniu zboża, miały prawo doprowadzić do oburzenia rolników. Oni, jako jedna z niewielu grup zawodowych, mogli potencjalnie stracić na otwarciu Ukrainy. I wsparcie finansowe dla słabszych podmiotów na pewno jest uzasadnione. Jeżeli mamy utrzymywać w Polsce spójność społeczną i bronić się przed negatywnymi emocjami wobec imigrantów, musimy wspierać te grupy, które na imigracji i imporcie mogą tracić.
Jednak Ukraina nie jest prawdopodobnie winna, lub przynajmniej nie jest głównym winnym, spadku cen zbóż obserwowanego na rynkach. Są to wciąż konsekwencje zaburzeń po pandemii i początku wojny. Fala strachu doprowadziła do zaburzeń popytu i wielkiego cyklu zapasów, a ten z kolej przełożył się na silne wahania cen. Teraz obserwujemy dużą falę spadkową.
Spadek cen zbóż jest pozytywny z punktu widzenia gospodarki. Doprowadzi do obniżenia inflacji cen żywności, a przez to ułatwi ograniczenie spirali cenowo-płacowej w gospodarce.
Natomiast decyzje takie jak ta o całkowitym zatrzymaniu importu zbóż, nawet ich tranzytu, mogą być szkodliwe. Szansa na to, że Polska będzie mogła pełnić rolę hubu logistycznego dla Ukrainy, maleją. Ukraina wprawdzie na razie nie ma większego wyboru, jednak Polska ujawniła swoje słabości, brak dobrej organizacji, strategii i zrozumienia długofalowych celów gospodarczych. Na tle ogólnie ogromnego wsparcia dla Ukrainy nie jest to na pewno czynnik przeważający, ale jest to duże pęknięcie w dotychczasowej strategii.