Śniadanie na targu

Piotr Gozdowski
opublikowano: 2015-06-26 00:00

Chyba każdy woli kupić świeże warzywa, twaróg czy chleb na bazarze niż przechowywane w sklepie. Ale żeby zjeść to wszystko na miejscu, położyć się na trawie i jeszcze posłuchać jazzu, trzeba przyjść na jedyny specyficzny Targ Śniadaniowy.

Skąd pomysł śniadań na trawie? Zaczęło się od małego, skromnego w zamyśle spotkania w plenerze dla sąsiadów i znajomych. — Po przyjeździe do Warszawy zamieszkałem na Żoliborzu. Mimo że dzielnica ma wiele uroczych i pięknych zakątków, to w warstwie społecznej, towarzyskiej niewiele się działo. Postanowiłem zorganizować coś fajnego, wspólne śniadanie. Każdy coś przyniósł, wyszło świetnie, było jakieś tysiąc osób — opowiada Krzysztof Cybruch, pomysłodawca Targu Śniadaniowego.

Pierwszy targ odbył się na żoliborskim skwerze Wojska Polskiego 27 kwietnia 2013 r. Teraz w Warszawie targi odbywają się dwa razy w tygodniu: w sobotę na Żoliborzu i Powiślu, a w niedzielę na Mokotowie i Woli. Poza stolicą organizowane są też w Sopocie, we Wrocławiu, w Poznaniu i Krakowie.

Poczta pantoflowa

— Na początku musieliśmy znaleźć chętnych wystawców i bywalców. Pracowaliśmy nad tym od początku roku. Potencjalnych dostawców szukaliśmy ogólnodostępnymi kanałami: na listach dziedzictwa kulinarnego w urzędach marszałkowskich czy przeglądając dane związane z realizacją finansowania unijnego. Dużo dały też rozpuszczane po znajomych wici, które zataczały coraz szersze kręgi. Dużo łatwiej było z gośćmi — wspomina Krzysztof Cybruch.

W propagowaniu śniadań zadziały siła Facebooka i sieć lokalnych kontaktów. W całej dzielnicy pojawiły się plakaty, ruszyła poczta pantoflowa… Znajomi i sąsiedzi stanęli na wysokości zadania — sława targów szybko przekroczyła granice Żoliborza. Wystawcom też odpowiadała taka forma współpracy. Każdy, niezależnie od wielkości biznesu i stażu w gastronomii, dostawał takie samo stoisko: namiot, dostęp do prądu i zależnie od potrzeb także stoły. Jeśli wystawcom brakuje sprzętu, organizatorzy mogą go wypożyczyć. Stragany, agregaty, umywalki, toalety, scenografia czy wspólna jadalnia — to wszystko jest w gestii ekipy Targu Śniadaniowego.

— Ciekawie układają się losy kolejnych targów. Przykładowo w Krakowie zaczęliśmy od Parku Krakowskiego przy Alejach, potem był Park Ratuszowy i Muzeum PRL w Nowej Hucie, później kolejowy Dworzec Główny, a prawdopodobnie historia zatoczy koło i znowu wylądujemy w Parku Krakowskim. Najciekawiej potoczyła się historia we Wrocławiu, gdzie wylądowaliśmy na Nowym Targu zaraz koło Rynku. Robimy tam nie tylko nasze targi, ale podpisaliśmy umowę na trzy lata jako główny operator miejsca. To oznacza, że będziemy tam, kiedy w przyszłym roku Wrocław będzie Europejską Stolicą Kultury — mówi Krzysztof Cybruch.

Dziesięć tysięcy kaw

Spontaniczna akcja towarzyskich spotkań sąsiadów w weekend przerodziła się w nieźle prosperujący biznes, działający przez trzy dni w tygodniu w pięciu miastach w Polsce. Początki nie były jednak kolorowe. W rozkręcenie pierwszych targów Krzysztof Cybruch ze wspólnikiem zainwestowali około 15 tys. zł. Teraz, jak podają organizatorzy, co weekend wszystkie targi odwiedza 22,5 tys. gości, którzy zjadają 14 tys. śniadań i wypijają niemal 10 tys. kaw. Taka skala wymagała profesjonalizacji działania i formalizacji. Wszystkimi targami zarządza spółka z o. o. Targ Śniadaniowy, a nad organizacją czuwa niemały już sztab ludzi.

— Od początku inicjatywy, a działamy już — albo dopiero — trzeci sezon, zrobiliśmy ponad 400 imprez. Ja rozwijam koncept, odpowiadam za wygląd i charakter całości, ale nie zarządzam każdym targiem. Byłoby to fizycznie niemożliwe. W każdym mieście są lokalni menedżerowie. Pracuje z nami 25 osób — wyjaśnia Krzysztof Cybruch.

Weekendowe śniadania na trawie przechodzące w obiady mają wiele uroku, ale jedną dużą niedogodność: średnio wypadają zimą. Lwia część targów odbywa się więc między majem a wrześniem, ale w niektórych miejscach przenosi się potem pod dach. Tak jest w Warszawie, gdzie zimą targ już dwukrotnie znalazł miejsce w 55. Gimnazjum — 50 metrów od lokalizacji letniej. Podobnie było w innych miastach: w Krakowie gościł w Muzeum PRL, w Trójmieście w Operze Bałtyckiej, w Poznaniu w Zespole Szkół Zawodowych.

— Nie wszystkie miasta są gotowe na zimę z targiem. To po trochu kwestia miejsca, nastawienia ludzi, naszego polskiego biadolenia na pogodę. W Warszawie zmiana miejsca to zmiana atrakcji, pojawiły się dwie jadalnie — jedna ogrzewana w sali gimnastycznej, a druga na powietrzu między stoiskami, na których się gotuje. Ludzie polubili tę formę spędzania czasu i jedzenia w kurtkach. Dla dzieci organizowane są warsztaty i plac zabaw, na zewnątrz jest wypożyczalnia sanek i odbywają się kuligi dzięki współpracy z pobliską stadniną koni — opowiada Krzysztof Cybruch.

Bez nachalnej promocji

Targi Śniadaniowe są jednak biznesem, więc zasady muszą być jasno określone i jednakowe dla wszystkich imprez. Każdy wystawca: hodowca warzyw, restaurator, przedstawiciel importera itd. musi spełniać warunki określone w regulaminie. Na przykład na targach nie można sprzedawać alkoholu, a ceny na stoiskach są sprawdzane i czasami regulowane przez organizatorów. Mimo że udział w targach nie jest darmowy dla wystawców — zależnie od targu płacą od 50 do kilkuset złotych — to zainteresowania nie brakuje, więcej — kandydaci czekają w kolejce, np. w Warszawie na zwolnienie się miejsca na targu czeka... 500 chętnych.

— Nie wpuszczamy firm z nachalną promocją czy product placementem, wszystkich wystawców dobieramy pod kątem tego, czy pasują do naszego profilu. Nie bierzemy wszystkich, którzy zapłacą, także wydarzenia marketingowe muszą pasować do naszej koncepcji. Jeśli producent AGD chce się u nas promować, to organizuje warsztaty kulinarne, gdzie jeszcze można wygrać nagrody. Inni zainteresowani przychodzą z usługami, które mają naszym gościom umilić czas podczas śniadania, np. przejażdżką nowym modelem samochodu — mówi Krzysztof Cybruch.

Organizatorzy na jednym targu zarabiają od kilkunastu tysięcy złotych na najbardziej popularnym, do kilku na początkujących. Są to pieniądze, które wpływają od dostawców i wspierających firm. Goście płacą za produkty, jeśli mają ochotę. Można przyjść i tylko poleżeć na kocu, który jest na miejscu bezpłatnie pożyczany, a nawet przynieść własne jedzenie — organizatorzy nie mają nic przeciwko temu.

Organizacja to też niemałe koszta — za dzierżawę terenu trzeba płacić miastu, a zwłaszcza w Warszawie stawki są wysokie. Zapewnienie infrastruktury w parku, często zaniedbanym — wody, prądu, namiotów, stołów do jadalni, sanitariatów, a także zapłata dla ludzi pracujących przy targach — lista wydatków jest długa.

— Głównym naszym założeniem było rozruszanie opustoszałych publicznych miejsc i aktywizacja lokalnych społeczności. Nasza impreza nabrała takiej renomy, że mamy dostawców, którzy przemierzają 600 kilometrów, żeby się wystawić na targu. Moim ulubionym miernikiem jakości i skuteczności naszych działań jest to, że niedawno byłem na otwarciu 11. knajpy, której właściciele zaczynali u nas na targu. To wyjątkowa satysfakcja — mówi Krzysztof Cybruch.

Nie tylko jedzenie

Sukces zauważyli nie tylko goście i dostawcy, ale też inni chętni na tak pojęty śniadaniowy biznes. Pojawiło się kilku naśladowców, więc organizatorzy Targu Śniadaniowego nie zasypiają gruszek w popiele i przygotowują kolejne nowinki.

— Nawiązujemy współpracę z różnymi podmiotami, np. w tym miesiącu wystawiliśmy minitarg na Krakowskim Przedmieściu podczas święta warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych — Akademii Otwartej. Rozpoczynamy cykl weekendów tematycznych, podczas których będziemy kolejno kładli nacisk np. na kuchnię polską, śródziemnomorską czy uczcimy 4 lipca — amerykański Dzień Niepodległości.

A we Wrocławiu na Nowym Targu niedługo rozpoczynamy wieczorne targi winne, gdzie do win z różnych stron świata — i z Polski — będziemy podawać sery i owoce morza. Wszystko oczywiście przy dźwiękach dobrej muzyki — uśmiecha się Krzysztof Cybruch. &

© Ⓟ