Spór w zarządzie NBP to dopiero wstęp. W 2026 r. bank będzie areną politycznej rozgrywki

Marek ChądzyńskiMarek Chądzyński
opublikowano: 2025-12-10 12:00

W 2026 r. o naszym banku centralnym będzie się mówić dużo i głośno. Wszystko przez zmiany, jakie muszą nastąpić we władzach NBP, bo wynikają wprost z ustawy o Narodowym Banku Polskim.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

- jak prezes NBP Adam Glapiński odpowiedział na próbę ograniczenia jego władzy przez część zarządu i jakie to miało skutki dla "buntowników"

- dlaczego premier Donald Tusk może zablokować kluczowe nominacje w zarządzie NBP i jakie są na to precedensy

- jakie strategiczne ruchy może wykonać prezes Adam Glapiński, aby odzyskać kontrolę nad zarządem NBP w obliczu nadchodzących zmian kadrowych

- co grozi zarządowi NBP, jeśli polityczne spory uniemożliwią obsadzenie wszystkich wymaganych stanowisk

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Oglądamy właśnie przygrywkę do tego, co się będzie działo wokół władz NBP w przyszłym roku. Bank może stać się areną potyczek między najważniejszymi ośrodkami władzy - rządem, a prezydentem.

Eskalacja konfliktu w zarządzie NBP

Spór, jaki trwa w zarządzie NBP od kilku tygodni, w ostatnich dniach zaczął eskalować. W poniedziałek portal money.pl poinformował, że trzech członków zarządu NBP - Piotr Pogonowski, Artur Soboń i Rafał Sura - wystąpiło na początku grudnia z projektem uchwały wprowadzającej pakiet zmian w regulaminie banku centralnego, których celem jest m.in. zwiększenie uprawnień zarządu jako ciała kolegialnego oraz wprowadzającym zmiany organizacyjne w banku. W praktyce oznaczałoby to ograniczenie władzy Adama Glapińskiego.

Prezes NBP nie dopuścił do głosowania nad projektem uchwały, bo prawdopodobnie by je przegrał. Obok autorów projektu wśród „buntowników” wymienia się jeszcze Ewę Gajęcką i Pawła Muchę, który jest w konflikcie z prezesem już od dawna. Adam Glapiński wyprowadził kontruderzenie: najpierw nakłonił większość członków Rady Polityki Pieniężnej do wydania stanowiska, w którym RPP apeluje o „nieeskalowanie działań” w zarządzie. Potem NBP poinformował o nowym schemacie organizacyjnym zarządu: „buntownicy”, poza Arturem Soboniem, zostali pozbawieni nadzoru nad departamentami banku.

Nadchodzą zmiany personalne

Członkowie zarządu banku są powoływani do niego przez prezydenta na sześcioletnie kadencje. I tak się składa, że już na początku marca 2026 r. kończą się kadencje dwóm osobom z zarządu banku, w tym pierwszej wiceprezes Marcie Kightley. Jest uważana za prawą rękę prezesa Adama Glapińskiego i teoretycznie mogłaby zostać powołana do zarządu na drugą kadencję. Ale tu zaczynają się schody. Członków zarządu powołuje prezydent – i zapewne są niemałe szanse na to, że Karol Nawrocki przychylnie spojrzy na kandydaturę Marty Kightley. Ale wniosek o powołanie osoby do zarządu NBP wymaga kontrasygnaty premiera.

I w ten sposób dochodzimy do gry na wielu fortepianach, w jaką zamieni się zarządzanie bankiem w 2026 r.

Po pierwsze, prezes Adam Glapiński doskonale zdaje sobie sprawę, że premier Donald Tusk nie będzie miał większych problemów z tym, żeby takiej kontrasygnaty nie udzielić. Wie o tym, bo Donald Tusk już to kiedyś zrobił. W marcu 2008 r. do prezydenta Lecha Kaczyńskiego trafił wniosek o powołanie do zarządu Witolda Kozińskiego, ale premier Donald Tusk nie udzielił swojego poparcia. „Nie mogę wziąć odpowiedzialności dotyczącej pana Kozińskiego” - mówił wtedy premier w mediach. Ówczesne władze NBP okopały się na swoich pozycjach i przepychanka wokół kandydatury trwała aż do września, bo dopiero wtedy premier kontrasygnaty udzielił.

Możliwy wakat po jednym z „buntowników”

Po drugie, na początku marca kończy się też kadencja Piotra Pogonowskiego. To doskonała okazja dla Adama Glapińskiego, by wykonać ukłon w stronę „dużego pałacu” i oddać to miejsce w zarządzie komuś popieranemu przez Kancelarię Prezydenta. Po co szefowi NBP taki gest? Bo wtedy - być może - prezydent zechce uwzględnić dobre rady prezesa przy wyborze swojego członka Rady Polityki Pieniężnej. Już 21 grudnia 2025 r. kończy się kadencja Cezarego Kochalskiego. Osoby zbliżone do banku centralnego spekulują, że prezydent nie będzie się specjalnie oglądał na opinie z Nowogrodzkiej w tej sprawie i do rady trafi ktoś ze środowiska skupionego wokół IPN z czasów, gdy to Karol Nawrocki był prezesem tej instytucji. A to mogłoby zaburzać układ sił w radzie. Dziś przewagę w niej mają ludzie myślący podobnie do prezesa Adama Glapińskiego.

Oczywiście przy wyborze następcy Piotra Pogonowskiego też jest potrzebna kontrasygnata premiera. Ale tu, w odróżnieniu od sprawy Marty Kightley temat nie jest aż tak ważny. Gdyby polityczna gra między pałacami się przedłużała, to w zarządzie można pozwolić sobie na wakat. Odejście Piotra Pogonowskiego, z punktu widzenia prezesa NBP nie jest żadną stratą, a wręcz przeciwnie. Piotr Pogonowski to jeden z „buntowników”, który właśnie został pozbawiony nadzoru nad departamentami. Wakat będzie oznaczał, że „buntownicy” stracą przewagę w zarządzie (dziś jest ich pięcioro w dziewięcioosobowym gremium, wliczając prezesa), a Adam Glapiński odzyska swoją pozycję.

Polityczna gra między pałacami

Zresztą, samo podłoże „buntu” może mieć źródła w pierwszych akordach gry na wielu fortepianach. „Buntownikom” miała nie spodobać się pierwsza, zbyt łagodna ich zdaniem, wersja opinii o budżecie, jaką zarząd przygotował dla RPP. Łagodna opinia miała być przychylnym gestem wobec rządu, otwarciem negocjacji, a dla niektórych „buntowników” jak Piotr Pogonowski sygnałem, że szanse na drugą kadencję są raczej małe.

Ale nawet jeśli w wyniku gry politycznej miejsca po Marcie Kightley i Piotrze Pogonowskim nie zostaną obsadzone, to – po trzecie - w listopadzie przyszłego roku skończy się pierwsza kadencja Adama Lipińskiego. I wtedy trzeba już będzie kogoś wybrać.

Dlaczego trzeba będzie? Bo zarząd, zgodnie z ustawą, powinien liczyć od sześciu do ośmiu osób, w tym dwóch wiceprezesów. Z trzema wakatami ustawowy wymóg nie byłby spełniony. Poza tym pozycja prezesa Glapińskiego w takim kadłubowym zarządzie byłaby bardzo słaba: jeden z „buntowników” co prawda by odszedł, ale dwoje stronników prezesa także. Dlatego przed prezesem trudne zadanie: musi się odnaleźć w trudnej kohabitacji między rządem a prezydentem i jeszcze łagodzić wewnętrzne spory w banku.