Andrzej Sopoćko: strefa euro sygnalizuje zapuszczanie silników
TRUDNO ZATRZYMAĆ: Kapitał zagraniczny jest kapryśny, jego strumień łatwo zmienia kierunek — przypomina Andrzej Sopoćko. fot. Tomasz Zieliński
Utrzymujący się w pierwszym półroczu 1999 wysoki kurs dolara przyciągał inwestorów do USA jak magnes. Rozwijająca się gospodarka tego potężnego kraju wchłaniała każde pieniądze. W trzecim kwartale parcie na dolara jednak osłabło. Paradoksalnie — jednym z czynników zwalniających presję na tę walutę była decyzja Fed o podwyżce stopy interwencyjnej o 0,25 proc.
W NORMALNYCH warunkach zwyżka stóp procentowych prawie automatycznie podwyższa kurs. Przy wymienialnym pieniądzu strumienie środków idą tam, gdzie bez nadmiernego ryzyka można otrzymać więcej, czyli tam, gdzie wyższe jest oprocentowanie lokat. Bywa jednak, że inne czynniki mają większą wagę. Do USA kieruje się bowiem nie tylko kapitał inwestorów ostrożnych i wyrachowanych, ale także tych, którzy lubią pograć na ciągle zwyżkujących amerykańskich giełdach lub zabawić się w operacje na pochodnych.
SPEKULACYJNY kapitał na rynku amerykańskim jest całkiem spory. Jest tym większy, im większe znaczenie mają obroty giełdowe w obrocie finansowym. W USA mają one udział znacznie większy niż gdzie indziej. Wynika to z ogromnej kapitalizacji giełdowej, wynoszącej około 115 proc. nie byle jakiego PKB (w Polsce obecnie jest to 8 proc.). Uczestniczą w tym rynku kapitałowym inwestorzy z całego świata. Jest ich tym więcej, im wyżej wspina się Dow Jones.
ZWYŻKA stóp procentowych Fed jest sygnałem chłodzenia gospodarki. Jak wiadomo z ostatnich doświadczeń w Polsce, proces chłodzenia łatwo zacząć, a trudniej zatrzymać. Tym bardziej że nie wiadomo, jak silne czynniki regresywne drzemały pod skórą prosperity. Tempo wzrostu PKB spadło w USA z 4,3 proc. w pierwszym kwartale do 2,3 proc. Wielu inwestorów ocenia więc sytuację tak: „lepiej już nie będzie, trzeba się więc rozglądać za rynkami, gdzie może się poprawić”. A polepszyć się może w strefie euro. Klimat w tym obszarze globalnej gospodarki zaczyna się poprawiać i sporo inwestorów wraca zza oceanu.
EUROLAND ma w stosunku do USA ważny atut — mianowicie permanentną nadwyżkę obrotów bieżących z zagranicą (w tym roku 1,3 proc. PKB). Stany Zjednoczone mają w tym zakresie saldo ujemne (3,3 proc.), a ich równowaga finansowa uzyskiwana jest przez import kapitału. Lokowanie w USA czy to w akcje, czy to w papiery dłużne, musi więc dawać dochody wyższe niż gdzie indziej. W perspektywie średnioterminowej oznacza to, że albo koniunktura w tym kraju będzie wyższa od innych, albo wyższe będą stopy procentowe. Jak wiadomo — nie chodzi to w parze. Jeśli podwyższa się stopy, kursy giełdowe spadają. Nowe emisje przynoszą mniej środków na akumulację, droższe kredyty hamują popyt na tę formę środków zasilania. Gospodarka wytraca impet, strumień inwestycji z zagranicy maleje.
UZALEŻNIENIE od importu kapitału jest dla gospodarki poważnym kłopotem. Kapitał zagraniczny jest kapryśny, jego strumień łatwo zmienia kierunek. Przez ostatnie miesiące napływ kapitału zagranicznego śrubował cenę dolara w górę. Jeśli zacznie się odpływ, w tym samym tempie dolar powinien tracić, a skalkulowane po przeliczeniach walutowych inwestycje w USA okażą się niezbyt korzystne. Tymczasem na eurorynku sytuacja wydaje się odwrotna — gospodarka sygnalizuje zapuszczanie silników, euro wolno idzie do góry. Niewielu spodziewa się, co prawda, że ciężka europejska machina zdoła w najbliższym czasie wrzucić drugi bieg, ale przynajmniej z pierwszego nie powinna zejść na bieg jałowy.
Andrzej Sopoćko jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, doradcą prezesa PBK