Nauczyciele z gminnej szkoły przyjechali do stolicy województwa na sztukę awangardową. Po pierwszym akcie większość wymknęła się z teatru, by zwiedzić starówkę. Tak naprawdę panie poszły do pobliskiej galerii handlowej, panowie do pubu. Dwie godziny później wszyscy siedzieli w autokarze, który ruszył w stronę ich miejscowości. Kobiety pokazywały sobie kupioną na promocjach bieliznę, faceci chwalili się liczbą opróżnionych butelek piwa. Głównym tematem w drodze powrotnej był jednak spektakl, który nawet polonistka uznała za „tak cudaczny, że musiał go wyreżyserować szaleniec”.
Jak się dziwić, że kultura wysoka nie należy do popularnych świadczeń pozapłacowych, skoro nie doceniają jej nawet uważani za intelektualną elitę nauczyciele?

Karnet do kina zapewne ucieszyłby każdego, ale kto się interesuje operą, teatrem i najnowszą wystawą w muzeum? „Niektórzy — czyli nie wszyscy. Nawet nie większość wszystkich, ale mniejszość. Nie licząc szkół, gdzie się musi” — pisała Wisława Szymborska.
Zanim jednak z listy benefitów wykreślimy bilety na głośne premiery i wernisaże, zastanówmy się, jak kontakt ze sztuką może wpłynąć na zdolności intelektualne pracowników i w jakim stopniu przekłada się to na wyniki firmy.
Piękno? A po co to komu!
„Czy wiecie, że ludzkość może obejść się bez Anglików, może obejść się bez Niemców, że nie ma dla niej nic łatwiejszego, niż obejść się bez Rosjan, że do życia nie jest jej potrzebna ani nauka, ani chleb, lecz że jedynie piękno jest nieodzowne, gdyż bez piękna nic już nie będzie do zrobienia na tym świecie!” — przekonywał w „Biesach” Fiodor Dostojewski. Pewnie zgodziłaby się z nim tylko garstka przedsiębiorców, menedżerów i HR-owców, którzy — jak wiadomo — stąpają twardo po ziemi. Jeśli nawet pojawią się w galerii lub na występie największych gwiazd, to z powodów wizerunkowych i networkingowych. Wszelka twórczość artystyczna lub literacka to według nich „wytworna paplanina”, produkt dla pięknoduchów, których niechętnie widzą w swoich szeregach.
Z tym poglądem walczy Michael S. Gazzaniga, profesor psychologii z University of California, który w książce „Istota człowieczeństwa” pisze: „Na pierwszy rzut oka wydaje się, że sztuka jest niczym lukier na cieście — kiedy załatwiliśmy już wszystko inne, możemy pomyśleć o sztuce”. Jego zdaniem słuchanie muzyki, oglądanie rzeźb i obrazów, czytanie powieści służy nam — kiedy to robimy, w nagrodę odczuwamy przyjemność. „Dobry nastrój zwiększa elastyczność poznawczą i ułatwia twórcze rozwiązywanie problemów”.
Sprawdź program cyklu webinarów “Akademia Lidera” 19 maja - 14 czerwca >>
Dotyczy to nie tylko jednostek, lecz także całych społeczeństw, narodów i państw. Według badań droga do wyższego PKB wiedzie przez filharmonie, galerie i sale koncertowe. Edwin Bendyk, prezes Fundacji Batorego, podkreśla, że: „Kultura to społeczna kreatywność, a bez niej nie zbudujemy nawet namiastki Krzemowej Doliny”. David Landes, amerykański ekonomista, wyraził tę prawdę jeszcze dobitniej: „Studiując historię wzrostu gospodarczego, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że kultura przesądza prawie o wszystkim”.
Sztuka jest potrzebna człowiekowi nie mniej niż zaspokajanie głodu czy znalezienie schronu.
Najwyższa pora dostrzec zależność między liczbą melomanów i poziomem czytelnictwa a światowymi rankingami innowacyjności. W ostatniej edycji prestiżowego Global Innovation Index Polska zajęła dopiero 40. miejsce — lepsze okazały się choćby Łotwa, Słowacja, Węgry i Bułgaria.
Każdy kontakt z wytworami kultury jest wspaniałą okazją do zatrzymania się i zastanowienia nad istotą docierających do nas bodźców. Takie momenty leżą u podstaw największych intelektualnych dokonań ludzkości. Oczywiście najbardziej rozwijają rzeczy trudne w odbiorze, których nie można opatrzyć metką „balsam dla duszy” — przykładem jest ów awangardowy spektakl, który wymęczył nauczycieli z gminnej szkoły. Zamiast koić skołatane nerwy, niektóre dzieła drażnią, burzą nasz wewnętrzny spokój, podkopują pewność siebie. Otwierając nas na inne punkty widzenia, rozwijają wyobraźnię i mobilizują do wyjścia poza utarte koleiny. W rezultacie stajemy się coraz bardziej pomysłowi i twórczy.
Sztuka na każdy poziom
No dobrze, ale gdzie tu przyjemność, której powinna dostarczać sztuka? Bądźmy realistami: utwory wysokich lotów przedstawiają wartość głównie dla osób mających choćby minimalne wyrobienie estetyczne i intelektualne. To zaś zdobywa się, obcując najpierw z czymś mniej wyrafinowanym i stopniowo podwyższając sobie poprzeczkę. Mądrzej byłoby więc wspomnianym nauczycielom zaproponować jakieś przedstawienie komediowe. Wielu pozostałoby przy lekkim repertuarze, ale być może kilka osób z czasem zakochałoby się w ambitniejszych tytułach.
Pożytek z teatru wydaje się mniejszy niż ze szkoleń dotyczących technik sprzedaży, których efekty łatwo ocenić po liczbie transakcji zawartych w kolejnych miesiącach. Nie warto jednak lekceważyć również kultury (a nawet rozrywki), bo to dzięki niej mózg nauczy się szybciej i sprawniej koncentrować, lepiej zapamiętywać i skuteczniej rozwiązywać problemy.
Aż korci, by w tym miejscu zacytować Richarda Floridę, autora książki „The Rise of Creative Class”: „Kreatywność nie jest domeną kilku wybranych geniuszy, którzy mogą sobie pozwolić na przełamywanie stereotypów, ponieważ mają nadludzkie zdolności. Jest to zdolność właściwa praktycznie — choć w różnym stopniu — wszystkim ludziom”. W krajach wysokorozwiniętych ubywa etatów dla pracowników fizycznych, przybywa natomiast przedstawicieli tytułowej klasy kreatywnej. Należą do niej naukowcy, architekci, inżynierowie, graficy komputerowi, specjaliści IT, nie wspominając o kadrze kierowniczej i wszelkiej maści konsultantach biznesowych. Jeśli więc chcemy nadal piąć się po szczeblach kariery, nie mamy wyjścia: musimy nieustannie się rozwijać. Jak? Biorąc do ręki Szekspira, słuchając Bacha lub kupując karnet do opery. Od tego zależy nasz sukces.
Krzysztof Materna w jednym z felietonów wymienia trzy najbardziej umiłowane przez rodaków sposoby spędzania wolnego czasu: leżenie na kanapie z pilotem telewizyjnym w ręku, grillowanie przed blokiem i wyjazdy last minute do Egiptu. Ale rosną odmieńcy: „Idą do teatru i, o zgrozo, do filharmonii, a znajomy opowiadał mi, że rozśmieszył go jego znajomy z pracy, bo powiedział przy wszystkich, że w sobotę przeczytał ciekawą książkę”. Wygląda na to, że nie samym disco polo naród żyje. Kultura nadal trzyma się mocno, co jest bardzo dobrą wiadomością, biorąc pod uwagę pomyślność poszczególnych pracowników, firm i całej gospodarki.