Za miesiąc upłyną dwa lata, od kiedy Dominik Wieliński, prezes pożyczkowej firmy z Trójmiasta, uznał, że rynek pożyczkowy jest passe i w tak zmiennym środowisku regulacyjnym nie można budować biznesu. Inni cięli koszty, on zdecydował się przebranżowić i zamiast pożyczać pieniądze, zajmuje się ich ściąganiem. Na zlecenie.

Biorąc pod uwagę limity kosztowe dla pożyczek wprowadzone w ramach tarczy antykryzysowej, obowiązujące od połowy marca, pozbył się niemałego bólu głowy. W czasie kiedy branża pożyczkowa walczy o przeżycie, Polska Sieć Windykacji (PSW) notuje w czasach pandemii bardzo dobre wyniki.
— Kwiecień był dla nas najlepszym miesiącem od października — mówi Dominik Wieliński, prezes i właściciel firmy.
To dość zaskakująca informacja, gdyż mogłoby się wydawać, że wszelkie biznesy typu door-to-door trafiły, jak większość gospodarki, na kwarantannę. PSW działa w modelu podpatrzonym u Ubera: pracownicy — agenci terenowi — ze specjalnymi aplikacjami w telefonach idą pod wskazane adresy dłużników, żeby przekazać im informację, że wierzyciel o długu nie zapomniał i że warto dogadać się w sprawie spłaty.
Kwarantannowy dłużnik
Był moment zawahania, czy nie zatrzymać ludzi w domu, tak jak zrobił to Provident, który wszystkich agentów wysłał na biznesową kwarantannę. Ostatecznie PSW zezwolił windykatorom na pracę w terenie, co okazało się strzałem w dziesiątkę. W przypadku zatwardziałego dłużnika dwie rzeczy są kluczowe, jeśli chce się odzyskać pieniądze: ustalić adres zamieszkania i zastać go w domu. W kwietniu ludzie z PSW w ośmiu przypadkach na 10 zastawali dłużników w domu, a co drugi kontakt kończył się zawarciem porozumienia w sprawie spłaty zadłużenia.
— Kwiecień był około 10 proc. lepszy od innych miesięcy. W kolejnych prawdopodobne nie uda się utrzymać tak dobrych wyników będących pochodną kwarantanny, która zatrzymała ludzi w domach, i nadzwyczajnej mobilizacji pracowników. Dlatego windykację polubowną w terenie uzupełnimy procesem prawnym i obecnie rozbudowujemy ten dział — mówi Dominik Wieliński.
Po dwóch latach działania PSW jest na plusie, w portfelu ma ponad pół miliona obsłużonych wierzytelności wartych 3 mld zł. Firma ma pół tysiąca windykatorów i może przyjmować zlecenia w całym kraju. Działa w modelu uberowym: wykorzystuje aplikację mobilną i po pomyślnym przejściu weryfikacji osoba może ruszać w teren, żeby przypomnieć „klientom” o zadłużeniu. Dla wielu jest to sposób na dodatkowy zarobek.
Inspiracją Uber Eats
Pomysł z uberową windykacją na tyle się sprawdził, że PSW pracuje obecnie nad uruchomieniem biznesu opartego na podobnym modelu. Street Data — tak nazywa się nowa spółka — zajmuje się skip tracingiem, czyli poszukiwaniem informacji o danej osobie, firmie, potwierdzaniem danych oraz wywiadem gospodarczym. Tu inspiracją jest Uber Eats, Glovo czy Wolt. Praca jest podobna, tylko że zamiast z pizzą skip tracer pojedzie pod wskazany w aplikacji ściągniętej na telefon adres, żeby ustalić, czy dany klient/dłużnik tu mieszka, czy faktycznie w tym miejscu jest zakład samochodowy, czy firma nadal działa, zrobi notatki, kilka zdjęć i wrzuci do aplikacji.
— Usługa jest skierowana do firm windykacyjnych i banków. Po raz kolejny zrobimy coś jako pierwsi na rynku — mówi Dominik Wieliński.
Punktem wyjścia do myślenia o nowym biznesie było założenie, że postkoronawirusowy kryzys mocno zmieni biznes kredytowy, że stare modele behawioralne, scoringowe, oparte na starych bazach danych mocno się zdezaktualizują i będą wymagały ponownej weryfikacji i bardzo aktualnych danych. Bank nie będzie miał pewności, czy klient nadal prowadzi działalność pod wskazanym adresem, czy dalej istnieje, czy to już tylko wydmuszka. To samo może stać się z bazami teleadresowymi windykatorów, bo po kryzysie ludzie często zapadają się pod ziemię. Dominik Wieliński uważa, że należy wykorzystać doświadczenia z poprzedniego kryzysu, kiedy wspólnie z amerykańskim inwestorem uruchamiał biznes pożyczkowy. Wtedy koszty były niskie, a bezrobocie wysokie. Teraz kontekst jest podobny. Dominik Wieliński spodziewa się znacznego wzrostu bezrobocia, szczególnie wśród młodych ludzi. Aplikacja do skip tracingu ma być jednym ze sposobów na zdobycie dodatkowych pieniędzy.
— To jest prosta praca dla każdego. Wielu młodych ludzi ją zna, bo jeździło na rowerach z dostawami dla Uber Eats czy Glovo. Jest jeszcze coś — nasi analitycy budują algorytmy podpowiadające, jak pracować — mówi Dominik Wieliński.
Liczy na duże zainteresowanie nową pracą i kilka tysięcy pracowników. Usługa skip tracing ma być dostępna w każdym większym mieście. Start jest przewidziany na początek wakacji.
— Dogrywamy szczegóły procesu, rozmawiamy z dostawcami baz danych, które mamy weryfikować, robimy benczmark stawek, gdyż punktem odniesienia są dla nas firmy z branży delivery. Dobra oferta dla użytkowników to klucz do sukcesu na rynku crowdsourcingu — twierdzi Dominik Wieliński.