2020 jest rokiem przełomowym. Rynek notuje nie tylko prawie 6-krotny wzrost obrotów, ale także fenomenalne stopy zwrotu. W zestawieniu sześciu najlepszych miesięcy w historii NCIndeksu — głównego indeksu małej giełdy — aż pięć pochodzi z 2020 r. A przecież mówimy o rynku z 13-letnią historią. Na NewConnect trwa prawdziwa hossa.
Podczas gdy WIG20 jest w tym roku na przeszło 15-procentowym minusie, NCIndex notowany jest ponad 130 proc. na plusie. Do grona najlepszych miesięcy w historii NewConnectu dołączył lipiec. Miesięczna stopa zwrotu NCIndeksu po raz kolejny zdołała pokonać poziom 20 proc. i to nawet mimo fatalnej sesji 30 lipca, kiedy w ciągu tylko tego jednego dnia NCIndex stracił 15 proc.
Był to najgorszy dzień w historii tego indeksu. Mocniejszych spadków nie notował ani podczas kryzysu po upadku Lehmann Brothers, ani podczas zapaści na małej giełdzie, ani podczas koronawirusowego tąpnięcia. Sesja ta obnażyła chwiejność wcześniejszych zwyżek, a euforię wyparł strach.
Szybka odpowiedź na krach
Sesję można było nawet postrzegać jako koniec hossy. Indeks po gwałtownym wzroście załamał się, a dwucyfrowe spadki zanotowała prawie połowa spółek (84 ze 184) wchodzących w jego skład. Dla wielu inwestorów, którzy na rynek napłynęli po koronawirusowym krachu, była to pierwsza tak fatalna sesja w giełdowej karierze. W okresie od 1 kwietnia do 29 lipca NCIndex zanotował ledwie pięć sesji ze spadkami przewyższającymi 2 proc., podczas gdy sesyjne zwyżki poziom 2 proc. przekraczały aż 23-krotnie.
Podczas czwartkowej wyprzedaży wielu inwestorów wychodziło ze swoich długich pozycji, w piątek oglądaliśmy jednak falę powrotną. Po najgorszej sesji w historii indeks zanotował jedną z najlepszych sesji w świetnym przecież roku. Tak jak zwolennicy teorii „pękania balona” zyskali argument w czwartek, tak zwolennicy teorii kontynuacji hossy podobny oręż otrzymali do ręki w piątek. Argumentów za solidną korektą jest sporo. Nawet po fatalnej czwartkowej sesji wciąż ledwie 16 proc. spółek z NCIndeksu notowanych było w tym roku pod kreską (a przecież to rok pandemii i załamania gospodarczego).
Mediana tegorocznej stopy zwrotu dla 184 spółek w indeksie wyniosła 71 proc. 76 podmiotów zwiększyło swoją wartość co najmniej dwukrotnie. Do tego dochodzi jeszcze kilkadziesiąt podmiotów z głównego rynku, które także mogą pochwalić się kilkusetprocentową stopą zwrotu. Owszem, NewConnect przez lata był na uboczu, dodatkowo spółki tam notowane charakteryzują się wcześniejszym etapem rozwoju niż te z głównego rynku GPW, a więc potencjalnie mogą wypracować większą dynamikę wyników. Skala wzrostu ich notowań sięgnęła jednak absurdalnych rozmiarów.
Nawet jeżeli kilka spółek skorzysta na fakcie, że podczas pandemii wygeneruje wyższe przychody, ponieważ działają w biotechnologii czy grach komputerowych, nawet jeżeli część spółek mocno skorzysta na zielonych zmianach w gospodarce, to jednak fala poszła zbyt szeroko. Hossa zaczęła mieć cechy typowej bańki, gdy szeroko kupowane są spółki, które być może w przyszłości zaczną osiągać zyski. Natomiast wobec tych, które już to robią, narosły ogromne oczekiwania. Najlepszym dowodem jest historia BioMaximy (a na głównym rynku XTB), a więc spółki, która pokazała świetne wyniki za II kwartał, ale notowania wcześniej rosły jednak tak gwałtownie, że raport przywitano wzmożoną wyprzedażą.
Nowa odsłona
Czwartkowa sesja mogła część inwestorów „wyleczyć” z giełdy, wielu zapewniła zaś mocniejsze bicie serca, a może nawet cięższą noc. Pamiętajmy jednak, że była to korekta wzrostu i — o ile inwestor nie wszedł na rynek na tzw. górce — tracono przede wszystkim procent wcześniejszych zarobków, a nie mityczne „oszczędności życia”. Przypomnijmy: NCIndex nadal jest przeszło 130 proc. na plusie w tym roku. Kolejnego dnia zresztą kapitał wracał na rynek, udowadniając, że „zabawa w hossę” może trwać. Po prostu przetasowano karty i inwestorzy czekają na drugie rozdanie. Otoczenie dostarcza zresztą bykom kolejnych argumentów.
Część spółek rośnie pod oczekiwane wyższe zarobki związane z koronawirusem — bądź to dystrybuują testy, bądź sprzedają chemikalia, bądź opracowują technologię, która może być przydatna w walce z pandemią. Jest też grono spółek, jak np. producenci gier, które zyskują na lockdownie i zamknięciu ludzi w domach, bo ci po prostu chętniej sięgają po gry. Wydawało się, że chwilą prawdy dla koronawirusowych spółek będą wyniki za II kwartał. Koronawirus jednak nie ustępuje, w Polsce wskaźnik zachorowań osiąga rekordowe poziomy, wiele krajów częściowo przywraca restrykcje.
Mityczna druga fala przestaje być mityczna, koronawirusowi spekulanci mogą grać zatem nie tylko pod wyjątkowy II kwartał, ale również kolejne okresy. Warto dodać, że rośnie także pula pieniędzy w worku z napisem „odnawialne źródła energii”, czyli drugim fundamencie newconnectowej hossy. Choć boom na spółki fotowoltaiczne trwa już drugi rok, zielony budżet Unii Europejskiej oraz potrzeba transformacji energetycznej Polski dostarczają kolejnych argumentów za świetlaną przyszłością branży. Oczywiście skorzystać uda się tylko niektórym spółkom, temat pod grę jednak się nie zdezaktualizował.
Gdzie są granice hossy
Choć wiele argumentów przemawia za tym, że zwyżki na NewConnect oderwały się od fundamentów i czwartkowa sesja powinna być początkiem przynajmniej większejkorekty, optymiści na tacy mają argumenty, które mogą skusić ich do zakupu. Szczególnie że fundamenty na NewConnect grają jeszcze mniejszą rolę niż na GPW. Inwestorzy co do zasady posiadają tu gorszą wiedzę o spółkach (niższy poziom raportowania i relacji inwestorskich), te są również przeciętnie na wcześniejszym poziomie rozwoju, co utrudnia wycenę. Swoje robi także brak pokrycia analitycznego i w zasadzie zdanie się na łaskę narracji spółki lub „guru” z forów internetowych czy grup inwestycyjnych. Wszystko to utrudnia ocenę realnego potencjału spółki, a co za tym idzie łatwiej uwierzyć, że mimo wysokiej już wyceny spółka i tak w przyszłości jest w stanie generować takie wyniki, by pokryć oczekiwania.
Powyższe do tej pory napędzało wzrosty na NewConnect i — jeżeli inwestorzy nie przestraszą się czwartku — może napędzać dalej. Odpowiedź na pytanie o granicę zwyżek nie jest łatwa, bowiem zazwyczaj tego typu rajdy charakteryzują się brakiem racjonalności. Jeżeli tego nie ma, trudno ocenić zasięg ruchu i moment, w którym cały rajd się załamie. Ostatnie dni udowodniły zresztą, jaka huśtawka nastrojów potrafi towarzyszyć notowaniom małych spółek z NewConnect i jak „stadne” bywają decyzje. Dwucyfrowe spadki, podobnie jak wcześniej wzrost, pojawiły się nagle, nawet bez podkładki w postaci konkretnego komunikatu. Takie sesje jak czwartkowa podkopują jednak ocenę giełdy jako miejsca „do łatwego zarobku”. Nowi gracze przekonali się, że nie zawsze świeci słońce, a gwałtowne zwyżki w końcu odbijają się czkawką. A to właśnie podejście nowych inwestorów wydaje się kluczem do przyszłości hossy na NewConnect.
Z pieniędzmi trudno gdzieś uciec, lokaty są stratą czasu, nieruchomości wyhamowały, dodatkowo to drogi jednostkowo zakup, atrakcyjność obligacji również spadła, a ostatnio po mocnym rajdzie wyhamowały także surowce. Jeżeli NewConnect dalej będzie postrzegany przez obecnych i nowych graczy jako świetne miejsce do lokowania kapitału, hossa szybko się nie skończy. Warto jednak pamiętać, że na im wyższego konia się wskoczy, tym bardziej będzie bolał późniejszy z niego upadek. To bowiem w dużej mierze na przepływach gotówki, a nie na fundamentach, trzyma się ta hossa.