5 marca 2025 r. w Wilczej Jamie wybuchł pożar. Zniszczył doszczętnie dach tej bieszczadzkiej karczmy, spalił poddasze i uszkodził wnętrza zarówno części gastronomicznej, jak i mieszkalnej. Ogień strawił budynek o powierzchni 800 metrów kwadratowych, który był nie tylko miejscem pracy, ale i domem trzech rodzin.
Koniec historii karczmy? O nie. Prace nad odbudową ruszyły niemal natychmiast.
Korzenie w starej leśniczówce
Historia Wilczej Jamy sięga lat 90., kiedy rodzina Pawlaków mieszkała i pracowała w Mucznem w Bieszczadach. Wszystko zaczęło się od starej leśniczówki, w której ojciec Adama Pawlaka pełnił funkcję leśniczego ds. łowieckich. Początkowo obiekt służył jako miejsce noclegowe dla myśliwych odwiedzających okoliczne lasy.
– W 1997 r. rodzice postawili na podwórku cztery proste, całoroczne domki lekkiej konstrukcji, w których latem i jesienią przyjmowali gości – mówi Adam Pawlak, syn założycieli i współwłaściciel Wilczej Jamy.
W ciągu pięciu lat powstały trzy kolejne domki. W międzyczasie rodzina wyremontowała starą stodołę i przekształciła ją w przestrzeń gastronomiczną dla gości. Tak działało to miejsce do około 2010 r. W wyniku nieporozumień zawodowych ojciec Adama Pawlaka został zwolniony z pracy i wtedy rodzina przeniosła się do Smolnika, na działkę o powierzchni 25 hektarów.
Prace koncepcyjne i przygotowawcze ruszyły w 2008 r. Dwa lata później na terenie Smolnika stanęło siedem domków, a w 2011 r. otwarto karczmę. Pierwsze lata działalności w Smolniku opierały się w dużej mierze na gościach, którzy znali rodzinę Pawlaków jeszcze z czasów Mucznego. Ci ludzie mimo zmiany lokalizacji wracali do nich regularnie.
Zmiana miejsca miała jednak jeszcze jedną korzyść – bliskość wielkiej obwodnicy bieszczadzkiej, głównej drogi prowadzącej przez region. Dzięki temu Wilcza Jama stała się dostępna dla znacznie szerszego grona turystów. Z roku na rok liczba odwiedzających rosła. Nawet chwilowy przestój podczas pandemii nie zniszczył biznesu.
– Po zniesieniu lockdownu ruch w Bieszczadach wystrzelił. Ludzie nie mogli wyjeżdżać za granicę, więc ruszyli w góry. Liczba turystów była wtedy ogromna, wręcz nienaturalna jak na ten region – wspomina Adam Pawlak.
Ten gwałtowny wzrost był jednak chwilowy. Po pandemii liczba gości wróciła do wcześniejszego poziomu. Dzisiaj największy ruch przypada od Wielkanocy przez majówkę aż do końca października, z ostatnim dużym weekendem wokół 1 listopada. Potem następuje okres wyciszenia. Zima w Bieszczadach to czas spokojniejszy, mniej oblegany przez turystów. Dla gospodarzy jest to także moment na złapanie oddechu.
– To moment na urlop, na złapanie równowagi, ale też na przygotowania do kolejnego sezonu i niezbędne prace remontowe – tłumaczy Adam Pawlak.
Niszczycielski pożar
Po wybuchu pożaru zespół najbliższych osób zaczął działać. W ciągu kilku dni udało się usunąć więźbę dachową, skuć tynki i posadzki, zdemontować sufit, a budynek został zabezpieczony folią. Rodzina Pawlaków wraz z sąsiadami i przyjaciółmi niemal natychmiast zorganizowała ekipy porządkowe i rozpoczęła planowanie kolejnych etapów odbudowy.
– Latem chcemy ruszyć z odbudową według starego projektu, ale z dachem niepalnym, wykonanym z blachy. Jesteśmy już umówieni z wykonawcami – zapowiada Adam Pawlak.
W planach odbudowy karczmy nie przewidziano żadnych zmian konstrukcyjnych ani rozbudowy. Odbudowa w takiej samej formie to najszybsza droga. Ewentualna rozbudowa wiązałaby się także z rozbiórką i potrzebą nowych pozwoleń. Właścicielom zależy, żeby budynek był gotowy na przyszły sezon, więc nie chcą wydłużać całego procesu. Ocalała znaczna część obiektu – w tym murowane fundamenty, piwnica oraz fragmenty wykonane z bali. Choć wymagają odświeżenia, nie zostały poważnie uszkodzone.
Odbudowa karczmy w Wilczej Jamie to kosztowne przedsięwzięcie, jednak rodzina planuje zrealizować je bez zaciągania kredytu. Niestety budynek nie był ubezpieczony, więc nie mogą liczyć na zwrot kosztów.
– Cały ten biznes był tworzony z myślą o tym, że mogą nadejść trudniejsze czasy. Rodzice należą do pokolenia, które niechętnie żyje na kredyt. Dzięki temu jesteśmy dziś w stanie pokryć część kosztów odbudowy z własnych oszczędności – tłumaczy Adam Pawlak.
Decyzja o rezygnacji z kredytu to także wynik analizy sytuacji w regionie. W ostatnich latach ruch turystyczny w Bieszczadach bywał nieprzewidywalny – pandemia, a potem wybuch wojny w Ukrainie przyniosły nagłe spadki rezerwacji, nawet mimo braku realnego zagrożenia w tym rejonie. Dlatego priorytetem jest przywrócenie działalności karczmy.
Kolejnym filarem finansowania stała się zbiórka zorganizowana za pośrednictwem Pomagam.pl. Do tej pory udało się zebrać prawie 400 tysięcy złotych. Środki w całości zostaną przeznaczone na odbudowę karczmy.
Pożar, do którego doszło w marcu, wydarzył się w okresie, kiedy Wilcza Jama i tak była zamknięta dla gości. Wczesna wiosna to w Bieszczadach czas wyciszenia, kiedy sezon turystyczny jest martwy – ze względu na nieprzewidywalną pogodę, która skutecznie zniechęca do planowania urlopu. Jednak mimo tragedii nadal pojawiają się rezerwacje w domkach.
– Stali goście wiedzą, czego się po nas spodziewać. Nie odwołują rezerwacji, mimo że wiedzą, że karczma spłonęła. Gdy patrzę na listę osób, które wsparły nas przez zrzutkę, widzę znajome nazwiska. To nie są przypadkowi ludzie, tylko ci, którzy byli częścią tego miejsca. To pokazuje, że praca, którą włożyliśmy w budowanie relacji, miała sens – mówi Adam Pawlak.
Wizja przyszłości
Najbliższe miesiące to dla Wilczej Jamy czas intensywnej pracy – nie tylko związanej z odbudową karczmy, ale przede wszystkim z obsługą gości i próbą przywrócenia choć części funkcji gastronomicznej.
– Sezon zaczął się dla nas w majówkę i potrwa właściwie do końca października. W tym czasie domki są zajęte niemal nieprzerwanie – tłumaczy Adam Pawlak.
Równolegle do działalności noclegowej rodzina planuje uruchomić tymczasowe zaplecze gastronomiczne. Po majówce ruszył plenerowy bar. Do Smolnika trafiła także wypożyczona przyczepa gastronomiczna oraz spora wędzarnia ryb. Nowa formuła ma pomóc nie tylko w podtrzymaniu działalności, ale też w utrzymaniu pracowników. W regionie, gdzie o sprawdzonych ludzi do pracy niełatwo, każda forma ciągłości ma znaczenie.
Prywatny czas właścicieli został całkowicie podporządkowany odbudowie działalności i utrzymaniu ciągłości operacyjnej. Adam Pawlak podkreśla, że obecnie cała rodzina funkcjonuje w trybie pełnego zaangażowania – od rana do wieczora koncentrują się na logistyce odbudowy, bieżącej obsłudze gości oraz wdrażaniu działań tymczasowych, które pozwalają utrzymać firmę w ruchu.
– Chcemy stworzyć miejsce, w którym znów będziemy mogli karmić naszych gości. Wiemy, że nie będzie to pełnoprawna karczma, ale mamy nadzieję, że wystarczy, by przetrwać sezon i dorobić na dalsze działania – wyjaśnia Pawlak.