Wczoraj w Gdańsku odbyła się debata dotycząca sektora stoczniowego. Dotyczyła głównie ratowania Stoczni Gdańsk. Jednym z kluczowych tematów był pomysł jej dokapitalizowania — negocjowany bezskutecznie od co najmniej czterech miesięcy. W lutym kapitałowe potrzeby stoczni szacowano na 150 mln zł, wczoraj o kwotach nie wspominano.
Chęć kapitałowego wsparcia zadeklarował Wojciech Dąbrowski, prezes Agencji Rozwoju Przemysłu (ARP, do której należy niepełna 25 proc. akcji stoczni). Podkreślił jednak, że proporcjonalnie w dokapitalizowanie musi zaangażować się inwestor strategiczny, czyli ukraińscy menedżerowie ze Związku Przemysłowego Donbasu.
— Decyzja musi mieć jednak akceptację Komisji Europejskiej. Zakładamy, że jeśli działania po stronie obu udziałowców będą rynkowe, to istnieje realna szansa na jej uzyskanie — zapewnia Wojciech Dąbrowski.
Jednak Jacek Łęski, rzecznik stoczni przypomina, że kilka tygodni temu Siergiej Taruta, jeden z inwestorów stoczni, zadeklarował chęć dokapitalizowania jej 80 mln zł. Jednocześnie dodał, że omawiany przez wiele miesięcy pomysł proporcjonalnego dokapitalizowania stoczni przez obu udziałowców został uznany za nierealny, bo przekazanie gotówki przez ARP mogłoby oznaczać dla stoczni nielegalną pomoc publiczną.
— Solidarne, proporcjonalne podniesienie kapitału akcyjnego to niekoniecznie jest pomoc publiczna. Taki zamiar można zweryfikować w Komisji Europejskiej — twierdzi natomiast Włodzimierz Karpiński, minister skarbu.
Przedstawiciele stoczni wolą inny scenariusz. Nalegają, by agencja, zgodnie z podpisanym w marcu porozumieniem intencyjnym, kupiła od stoczni grunty, bo wówczas do spółki szybko wpłyną pieniądze, bez konieczności uzgodnień z Brukselą. Ten pomysł skreśla jednak ARP, uznając, że … może być uznany za niedozwoloną pomoc.