Wojna napastnicza Rosji przeciąga się ku czwartej rocznicy jej wybuchu i nic nie wskazuje na to, by do 24 lutego 2026 r. na froncie coś istotnie się zmieniło — oczywiście poza rosnącą liczbą ofiar. Wielość pokojowych szczytów politycznych, deklaracji i obietnic nie przekłada się na przybliżenie choćby rozejmu. Donald Trump coraz bardziej łaknie jakiegokolwiek wizerunkowego sukcesu i wobec betonowego oporu Władimira Putina wzmaga nacisk na Wołodymyra Zełenskiego, aby przynajmniej zostały przeprowadzone wybory prezydenta Ukrainy. To argument cara Kremla, dla którego przedłużenie już o półtora roku kadencji Zełenskiego to idealny pretekst do nasilania zbrodniczej agresji. Wybieranie głowy państwa pod bombami było dotychczas w Kijowie wykluczane, ale powoli przebija się teoretyczna możliwość przeprowadzenia wyborów pod warunkiem otrzymania przez Ukrainę realistycznych gwarancji bezpieczeństwa. Poddanie się przez Sługę Narodu weryfikacji — będzie ponownie kandydował z ogromnymi szansami — może być ceną niewstrzymania przez Donalda Trumpa dostaw broni.
Ważna jest okoliczność, że odłożenie wyborów to norma nie konstytucyjna, lecz ustawowa. Konstytucja Ukrainy nakazywała przeprowadzenie ich 31 marca 2024 r., ale stan wojenny (obecnie przedłużony do 3 lutego 2026 r.) to wyklucza. Obywatelskie prawo wybierania głowy państwa nie należy do kategorii objętej twardą ochroną konstytucyjną, zostało zawieszone ustawą o reżimie stanu wojennego, zatem może być na tym samym poziomie reaktywowane. Najprostsze byłoby przeprowadzenie głosowania po czasowym zniesieniu stanu wojennego, ale to niemożliwe wobec ataków Rosji. Wybory pod ostrzałem rakiet i dronów są jednak niewyobrażalne, stąd stawiany przez Wołodymyra Zełenskiego warunek choćby czasowych gwarancji bezpieczeństwa.
Nawet przy hipotetycznym, mało realnym rozejmie przeprowadzenie wiarygodnych wyborów napotka masę przeszkód. Przecież setki tysięcy osób się przemieściły, znaczna część opuściła Ukrainę i nie zgłosiła się w urzędach konsularnych, co uniemożliwia aktualizację rejestrów wyborców. Trudno sobie także wyobrazić ucywilizowaną kampanię wyborczą, w tym na przykład oderwanie się Wołodymyra Zełenskiego od codziennego gaszenia pożarów dla przetrwania Ukrainy. Nieuchronny będzie wzrost wewnętrznych konfliktów i rozprzestrzenianie się populizmu w warunkach stanu wojennego. Mimo tych zastrzeżeń istnieje jednak prawna możliwość przeprowadzenia wyborów prezydenckich, ale po wprowadzeniu daleko idących zmian w ordynacji oraz znalezieniu sposobu wiarygodnej aktualizacji rejestru wyborców.
Nierozwiązywalny jest problem, na jakim terytorium wybory miałyby zostać przeprowadzone. Objęty walkami szeroki pas południowo-wschodniego pogranicza Ukrainy i Rosji według przeciwstawnych wersji należy jednocześnie do… obu tych państw. Konstytucja Ukrainy wylicza jej części składowe i na tej liście jest Krym ze statusem republiki autonomicznej oraz obwody: Doniecki, Ługański, Chersoński i Zaporoski. Najeźdźca Władimir Putin przeforsował wstawienie na listę ziem Federacji Rosyjskiej najpierw w 2014 r. republiki Krym, zaś w 2022 r. czterech terytoriów zagarniętych ze zróżnicowaniem ich statusu. Rangę republik ludowych otrzymały Doniecka i Ługańska, zaś status obwodów Chersoński i Zaporoski. Notabene zachodnie skrawki wszystkich tych jednostek wciąż znajdują się w rękach ukraińskich, czego nie może ścierpieć zbrodniarz z Kremla żądający ich oddania przez Ukrainę bez walki. Głosowanie po rosyjskiej stronie frontu — przy czym liczba utrzymujących tam dotychczasowe obywatelstwo Ukraińców radykalnie stopniała — jest wykluczone. No, chyba że Władimir Putin zgodziłby się na prawdziwy krótki rozejm i urny zostałyby wystawione w jakichś… punktach zdemilitaryzowanych między frontowymi zasiekami. Absurd? Ależ oczywiście, ale ego Donalda Trumpa dąży do jego chwały dosłownie za wszelką cenę.

