Im wcześniej młodzi ludzie będą poznawali biznes prowadzony przez
rodziców, tym większe będą szanse na udaną sukcesję — twierdzili
eksperci podczas konferencji z cyklu „Wyzwania dla firm rodzinnych 2016”
organizowanego przez Deloitte.
Następcy pierwsze kroki w firmie rodzinnej zazwyczaj stawiają jeszcze
przed studiami — wynika z badań Deloitte. Konieczność wczesnej edukacji,
poznawania firmy, procesów produkcji i zarządzania potwierdza Wiesław
Wojas, prezes firmy Wojas, który reprezentuje trzecie pokolenie
wytwórców obuwia. Jego dziadek prowadził działalność w okolicach
Kalwarii Zebrzydowskiej, jeszcze przed wojną. Ojciec od wczesnej
młodości uczył się na cholewkarza. — Ucząc się od niego, mój młodszy
brat zaczął klepać buty jeszcze w latach 80. Ja obserwowałem, poznawałem
specyfikę branży, jednak najpierw postanowiłem skończyć studia na AGH, a
po nich trafiłem do Nowego Targu, gdzie były największe zakłady
obuwnicze — opowiadał Wiesław Wojas. Do branży nie trafił jednak od
razu. Swoje umiejętności biznesowe sprawdzał m.in. jako prezes
spółdzielni mieszkaniowej. Ostatecznie, w 1990 r. założył firmę Wojas i
zajął się produkcją obuwia. — Udało nam się pozyskać ponad 300
wykwalifikowanych pracowników, z państwowych zakładów Podhale. Chcieli
pracować w firmie, która regularnie wypłaca zarobki. 1994 r.
nawiązaliśmy pierwsze kontrakty zagraniczne — z Wielką Brytanią i
Wschodem. Kryzys w Rosji, bankructwa prywatnych sieci handlowych
spowodowały, że zaczęliśmy budować własną sieć handlową.
Uniezależniliśmy się od innych. To było wyśmienite posunięcie —
opowiadał szef spółki. Wiesław Wojas nie ukrywał, że w historii firmy
były dwa momenty, które mogły ją zniszczyć. — Pierwszy, w latach 90.,
gdy jeden z urzędników zanegował nasze, i jeszcze jednej firmy z Nowego
Targu, prawo do odliczenia podatku VAT. Gdyby decyzja nie została
uchylona, choć była błędna, to razem z konkurentem byśmy upadli, a
tysiąc osób z regionu, bo tyle w sumie zatrudnialiśmy, straciłoby pracę
— opisywał. Drugi kryzys nastąpił w 2008 r. Dwa lata wcześniej firma
Wojas dała się skusić na opcje walutowe i w 2006 r. oraz 2007 r. na nich
korzystała. Jednak gwałtowne osłabienie złotego w latach 2008-09
spowodowało, że firma stała się niemal bankrutem. Przetrwała, bo prezes
postanowił przeczekać kryzys, nie wycofując się z opcji w momencie, gdy
firma zaliczała na nich największą stratę. Sprawę udało się ostatecznie
rozwiązać w 2013 r., choć Wojas z jednym z banków nadal jest na drodze
sądowej.
— Do opcji przekonał nas nieuczciwy doradca, który nie wyjaśnił nam
związanego z nimi ryzyka. Ale te złe doświadczenia wiele nas nauczyły.
Teraz przekazujemy dzieciom, czego mają unikać w przyszłości, przed czym
się strzec, co wielokrotnie sprawdzać, aby uniknąć pułapek czy problemów
z urzędami — mówił Wiesław Wojas.
Spotkania z cyklu „Wyzwania dla firm rodzinnych”: najbliższe 8 grudnia w
Lublinie, o kolejnych na www.deloitte.com/pl/rodzinne.
Dwóch synów i córka już pracują w firmach razem z rodzicami (oprócz
sieci sklepów z obuwiem rodzina ma jeszcze hotele i udziały w termach).
Prezes nie ukrywa, że dzieci wnoszą wiele do firm, choćby nowe,
innowacyjne rozwiązania np. z zakresu e- -commerce. Chcą mieć coraz
większy wpływ na rozwój przedsiębiorstw.
W firmach rodzinnych, które nie mają problemu z sukcesją, to dążenie
młodego pokolenia do znacznego udziału w zarządzaniu jest typowe. Jak
wynika z badań Deloitte, aż 57 proc. następców zamierza wprowadzić nową
strukturę zarządzania przedsiębiorstwami, 56 proc. chce zmienić
strategię po przejęciu rodzinnych przedsięwzięć. — Jednak należy być
ostrożnym ze zbyt gwałtownymi zmianami. Pierwszą sukcesję przeżywa
jedynie 40 proc. firm — ostrzegał Adam Wacławczyk, dyrektor w Deloitte.
Przed nieudaną sukcesją, choćby częściowo, uchronić może stworzenie
własnej konstytucji rodzinnej, która regulować będzie relacje rodzinne,
relacje biznesowe i prawa własności aktywów. Może ona regulować także
zarządzanie majątkiem, zasady zarządzania firmą przez rodzinę, sposoby
rozwiązywania konfliktów, zasady sukcesji majątkowej — przekazania
aktywów, dziedziczenia oraz osobowej — przekazania funkcji zarządczych.
— Konstytucja powinna odpowiadać na pytania o wpływ starszego pokolenia
na rozwój działalności w trakcie sukcesji i po niej, a także może
zawierać plan działań, gdyby do sukcesji nie doszło albo okazała się ona
rozczarowująca dla rodziny — podkreślał Adam Wacławczyk.
Ograniczyć liczbę popełnianych błędów w zarządzaniu i sukcesji
można, ucząc młode pokolenie biznesu od najmłodszych lat. Znaczenie
ekonomicznej edukacji dzieci podkreślał podczas konferencji także Artur
Czepczyński, właściciel firmy spedycyjnej ABC-Czepczyński, zaangażowany
w Radę Firm Rodzinnych Konfederacji Lewiatan i FBN Poland, zrzeszające
firmy rodzinne. Podkreślał, że pomoc naukowa już jest. To książka „Świat
pieniądza” autorstwa Patrycji Krzanowskiej, która językiem młodych ludzi
mówi m.in. o tym, co było przed pieniądzem i skąd się wziął, jaka jest
różnica pomiędzy potrzebą a zachcianką, dlaczego pracujemy, co to jest
firma itd. — To bardzo ważne, aby dzieci wiedziały, że warto oszczędzać,
jakie są pułapki zadłużania, jak działa świat ekonomii. Wówczas dużo
łatwiej będzie im świadomie odpowiadać i za własne finanse, i za rozwój
własnych firm — podkreślał Artur Czepczyński. W tym roku przeprowadzi on
w 100 szkołach, w klasach 4-6, lekcje z edukacji ekonomicznej. Chce
także trafić z książką do szpitali na oddziały dziecięce, bo, jak mówi,
dzieci przebywają tam tak długo, że z pewności sięgną po lekturę.
Eksperci podkreślali także, że każda rodzina prowadząca firmę powinna
określić, jaki wizerunek w lokalnym środowisku zamierza stworzyć, i tak
ukierunkować działania sponsorskie, marketingowe i PR, aby jak najlepiej
wspierały ten wizerunek. Mówili, że pomagać trzeba mądrze, a nie
każdemu. Ks. Jacek Stryczek, prezes stowarzyszenia Wiosna, inicjator
projektu Szlachetna Paczka, przekonywał, że warto pomagać potrzebującym
rodzinom. — Gdy tworzyliśmy koncepcję Szlachetnej Paczki w 2001 r., w
Polsce było 4 mln osób w skrajnym ubóstwie. Pomyślałem, że wystarczy,
gdy 4 mln zamożnych odda im to, czego już nie używa — opisywał ks. Jacek
Stryczek. Wiedział jedno, bogatsi chcą pomagać, ale chcą to robić w
sposób maksymalnie prosty i mieć pewność, że ich wsparcie faktycznie
trafi do potrzebujących. Dlatego stworzył, jak sam mówi, firmę usługową,
która szuka osób biednych, sprawdza, czy faktycznie są biedne w sposób
niezawiniony i czego potrzebują. Następnie te informacje umieszczone są
na stronie internetowej. Darczyńca wybiera rodzinę, którą obdaruje wedle
własnych preferencji i zasobów. Efekt? W ubiegłym roku Szlachetna Paczka
połączyła milion osób. A Ksiądz Styczek myśli o tym, co jego
stowarzyszenie będzie robiło, gdy pomoc w tej formie nie będzie już
potrzebna. I chyba zna odpowiedź, będzie uczyło biednych, jak zarabiać.
Specjalny program już przygotowuje. © Ⓟ
Partnerem cyklu jest: