Z nabitymi w mBank do Sądu Najwyższego

Eugeniusz TwarógEugeniusz Twaróg
opublikowano: 2014-06-18 00:00

Nie idziemy w zaparte, ale w imię przejrzystości i zdrowia naszego rynku finansowego — tak konieczność złożenia wniosku o kasację tłumaczy giełdowy bank

Trwający pięć lat spór mBanku z grupą klientów, posiadaczy kredytów we frankach szwajcarskich, znanych jako „nabici w mBank”, którzy wystąpili przeciw niemu z pozwem zbiorowym, jeszcze się nie zakończył. Po przegranej w pierwszej i drugiej instancji bank zapowiada wniosek o kasację niekorzystnego wyroku. — Musimy zwrócić się do Sądu Najwyższego. Nie dlatego, że idziemy w zaparte, ale w imię przejrzystości i zdrowia naszego rynku finansowego — mówi Cezary Stypułkowski, prezes mBanku.

Cezary Stypułkowski, prezes mBanku [FOT. WM]
Cezary Stypułkowski, prezes mBanku [FOT. WM]
None
None

Kluczowy kontekst

Spór dotyczy zasad naliczania odsetek od kredytów walutowych udzielanych do połowy 2006 r., których oprocentowanie ustalał zarząd banku (standardowo obowiązuje przelicznik: stopa rynkowa (WIBOR, LIBOR) plus marża banku, stała w całym okresie kredytowania). UOKiK zakwestionował stosowanie praktyki m.in. mBanku, wpisując ją do tzw. rejestru klauzul abuzywnych, czyli zakazanych. 30 kwietnia Sąd Apelacyjny w Łodzi podtrzymał wyrok sądu I instancji, który uznał, że klauzula określająca warunki umowy kredytu hipotecznego jest nieprecyzyjna, bank ponosi odpowiedzialność za stosowanie wadliwej, niezgodnej z prawem umowy i że w konsekwencji klienci mają prawo żądać odszkodowania z tego tytułu.

Klienci ze starego portfela

Do pozwu zbiorowego przystąpiło 1247 klientów mBanku. Według giełdowej instytucji, ponad 100 z nich w momencie zaciągania kredytu mogło wybrać: oprocentowanie oparte na LIBOR plus marża albo oprocentowanie ustalane przez zarząd. Wybrali to drugie. Z takiej możliwości mogła skorzystać tylko część kredytobiorców, bo pojawiła się ona późno, dopiero w 2006 r. Łącznie klientów z tzw. starego portfela, czyli spłacających kredyt na podstawie zakwestionowanych przez UOKiK zasad, było około 20 tys. Część „nabitych” przyjęła ofertę banku przejścia na stopę LIBOR plus marża. mBank nie podaje, jak szerokie jest to grono.

— Stwierdzenie po latach, że klauzula ma abuzywny charakter w oderwaniu od okoliczności zawarcia umów kredytowych i otoczenia rynkowego, niewiele wyjaśnia — uważa Cezary Stypułkowski.

Szef mBanku, który z wykształcenia jest prawnikiem, uważa, że przepisy stosowane do 2006 r. w tamtym czasie, okolicznościach i środowisku prawnym nie budziły wątpliwości. — Klauzula zmiennego oprocentowania zakładała, że bank, ustalając koszt kredytu, będzie stosować się zarówno do podstawowego wskaźnika, jakim jest rynkowa stopa procentowa, jak i wyceny innych instrumentów rynku. Na przykład takich jak koszt zbierania depozytów złotowych i ich zamiany na CHF poprzez swapy walutowe. Czy ta klauzula jest fundamentalnie zła? Jestem innego zdania — opowiada Cezary Stypułkowski. Sytuacja zupełnie zmieniła się po wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r.

— Byłem w Londynie i widziałem, co się działo na rynku, jeśli chodzi o stopy procentowe. Swapy walutowe, o ile były dla polskich banków dostępne, wyceniano najpierw na 30 pkt bazowych, a potem na 130 i więcej — mówi prezes mBanku. Przypomina, że w kwietniu 2008 r. pojawił się pierwszy artykuł w „The Wall Street Journal”, że kurs stopy LIBOR zachowuje się w podejrzany sposób.

— Dzisiaj wszyscy wiemy, że wskaźnik był zaniżony ze względu na manipulacje dokonywane przez londyńskie banki. Tymczasem klienci, którzy poszli do sądu, mówią, że trzeba było się oprzeć na LIBOR, a nie na naszej wewnętrznie ustalanej stopie procentowej uwzględniającej realne koszty zdobycia franka przez bank. W tym czasie koszty pozyskania depozytów złotowych na krajowym rynku znacznie wzrosły, niektórzy mówili nawet o wojnie depozytowej — mówi szef mBanku.

Przedwczesna decyzja

Zdaniem Cezarego Stypułkowskiego, sądy pierwszej i drugiej instancji nie zagłębiły się w meritum, nie zbadały kontekstu sytuacji, w jakiej działał bank, nie dopuściły przedłożonych dowodów i poprzestały na stwierdzeniu, że klauzula z umowy kredytowej miała abuzywny charakter. — W odpowiedzi na pozew napisaliśmy, że w 2006 r. mieliśmy dostęp do pieniędzy po LIBOR plus 50 pkt bazowych, a w 2008 r., kiedy odnawialiśmy umowę na następny kredyt, płaciliśmy już LIBOR plus 185, 190, 200, a potem nawet 400 pkt.

Oczywiście rozumiem argumentację, że klient jako nieprofesjonalna strona umowy nie musi znać tych wszystkich niuansów, ale powtarzam raz jeszcze — sąd powinien zbadać wszystkie okoliczności, w jakich funkcjonował bank — mówi prezes. Ze względu na koszty finansowania mBank nie może też przystać na żądania klientów, żeby oprocentowanie kredytów oprzeć na LIBOR plus 40 pkt bazowych marży w ciągu następnych kilkudziesięciu lat, ponieważ on sam pożycza pieniądze w ramach emisji euroobligacji po LIBOR plus 250 pkt bazowych na trzy lata.

— Nie jesteśmy w stanie zaoferować sześciokrotnie niższej marży na kredyt na 25 lat. Tak się nie da. Spór dotyczy zbyt poważnych spraw związanych z sektorem bankowym w ogóle, aby w obawie o PR-owski efekt rezygnować z dążenia do wyjaśnienia tej sprawy i ustalenia trwałych zasad, czytelnie określających prawa klienta i obowiązki banków — mówi Cezary Stypułkowski, uzasadniając konieczność złożenia wniosku o kasację.

Iwo Gabrysiak z kancelarii Wierzbowski Evershed, reprezentującej „nabitych”, nie zgadza się z tezą, że sądy nie zgłębiły meritum sporu, o czym świadczy chociażby 90-stronicowe uzasadnienie wyroku w I instancji.

— Nie mamy jeszcze uzasadnienia wyroku Sądu Apelacyjnego, dlatego zastanawiam się, czy decyzja mBanku o złożeniu wniosku o kasację nie jest przedwczesna, ale jak każda strona przegrywająca w II instancji ma do tego oczywiście prawo — mówi mecenas Gabrysiak.

Wywiad z prezesem Cezarym Stypułkowskim w serwisie www.pb.pl