Czy kredyty w Polsce są drogie?
Zacznijmy od tego, że mamy najwyższe stopy procentowe w Unii Europejskiej…
Węgrzy mają wyższe.
No to drugie najwyższe stopy procentowe w UE. A jak doskonale wiemy, celem polityki pieniężnej i ruchów na stopach procentowych jest to, żeby, krótko mówiąc, regulować podaż kredytu. Innymi słowy, jak się podwyższa stopy, to po to, żeby kredyt był droższy, a w efekcie mniej dostępny. Ma być go mniej w gospodarce. I tak się teraz dzieje w Polsce. Zatem mamy dzisiaj wysokie stopy procentowe, co przekłada się na wysokie koszty kredytów. Ale to nie jest widzimisię banków. Marże stosowane przez banki są mniej więcej na stałym poziomie, nawet nieco spadły w porównaniu do średniej z ostatnich lat.
Chodzi o to, co banki dodają do stawki WIBOR jako element oprocentowania kredytu? Czy tak liczona marża jest wysoka czy niska na tle innych krajów Unii? Bo mam wrażenie, że tam w ogóle trudno jest coś takiego wyodrębnić, zwłaszcza w przypadku kredytów hipotecznych z oprocentowaniem stałym. Dlatego Europejski Bank Centralny jako marżę podaje po prostu różnicę między oprocentowaniem kredytów i depozytów. W przypadku Polski jest to aż 3,5 proc.
Porównania marż między poszczególnymi krajami są bardzo trudne. Nawet to porównanie, które pan przywołuje, stosowane przez EBC, nie jest miarodajne. Sens zestawiania różnic w oprocentowaniu w poszczególnych krajach jest co najmniej dyskusyjny. Bo sytuacja w tych krajach często jest nieporównywalna, m.in. z uwagi na różne stopy procentowe, różną strukturę podaży kredytów (stałoprocentowe versus kredyty zmiennoprocentowe), ale również zróżnicowane zaangażowanie instytucji państwa w gwarancje. A już na pewno zestawienia EBC nie można traktować jako porównania marż rozumianych jako narzut na jakąś bazę. W naszym przypadku taką bazą jest stawka WIBOR. Jeśli w przestrzeni publicznej pojawia się informacja, że marża od kredytu w takim rozumieniu w Polsce wynosi 3,5 proc., to jest to nieprawda, bo banki do WIBOR-u w przypadku kredytów hipotecznych dodają około 1,7 proc.
Czyli mało? Kredyt w Polsce jest tani?
Nie jest tani, ale wynika to z działań Narodowego Banku Polskiego i Rady Polityki Pieniężnej. I ma swoje uzasadnienie w inflacji. Nie bez znaczenia są również obciążenia sektora bankowego oraz ryzyko – w szczególności w odniesieniu do ryzyka prawnego działalności kredytowej banków.
Mówi pan, że nie da się nawet miarodajnie porównać różnic w oprocentowaniu kredytów i depozytów między krajami. Dlaczego?
Bo w wielu europejskich państwach istnieją systemy publicznych gwarancji kredytowych, które zabezpieczają częściowo bądź całościowo spłatę kredytu, co oczywiście redukuje wagę ryzyka dla poszczególnych kredytów i obniża ich cenę. Istnieją rozwiązania stabilizujące wzrost cen nieruchomości, które też ograniczają koszt kredytu. Są różnego rodzaju ulgi podatkowe dla osób fizycznych kupujących mieszkania na kredyt, stąd też finalnie ten koszt kredytu z perspektywy poszczególnych gospodarstw domowych w różnych krajach jest zupełnie inny.
Na przykład we Włoszech, gdzie według EBC różnica między oprocentowaniem kredytów hipotecznych a depozytów wynosi 0,2 proc., istnieją gwarancje państwowe na pierwszy kredyt. W Portugali – 0,8 proc. różnicy - instytucje kredytowe dostają gwarancje państwa na kredyty mieszkaniowe dla osób poniżej 35. roku życia. I są rozwiązania podatkowe ograniczające koszty kredytu mieszkaniowego.
Dalej jest Francja – 0,14 proc. - gdzie państwo gwarantuje bankowi uzyskanie stopy zwrotu z kredytu w wysokości, na którą umówił się z klientem w sytuacji, gdy klient przestaje spłacać zobowiązania. Po niej Rumunia z 1,7 proc. i programem Nowy Dom z gwarancjami publicznymi, które do końca 2023 r. wygenerowały kredyty mieszkaniowe o wartości ok. 60 mld zł. Gwarancje na kredyty mieszkaniowe – wszystkie lub dla wybranych grup klientów – są stosowane też w Finlandii, Słowenii i Danii. Takich przykładów jest więcej, a sprowadzają się do jednego: na bankach w innych krajach ciąży dużo mniejsze ryzyko związane z udzielaniem kredytu, niż w Polsce. Dlatego porównywanie ich z nami to jak porównywanie gruszek z jabłkami.
Dzisiaj tak naprawdę banki nie mają jakichś szczególnych zachęt do tego, żeby udzielać kredytów. Co więcej, są za to karane podatkiem bankowym. Dopóki patologiczny kształt podatku bankowego się nie zmieni, dopóki nadal bankowi bardziej będzie się opłacało kupić papiery skarbowe bez ryzyka i uzyskać taką samą stopę zwrotu jak na kredycie, to siłą rzeczy nie będzie on podejmował ryzyka kredytowego.
Chcielibyście państwo rządowych gwarancji dla kredytów hipotecznych?
Fakty są takie, że w Polsce tak naprawdę poszczególne rządy abdykowały z odpowiedzialności za kwestię mieszkaniową.
Chwileczkę – a Rodzina na swoim? A Mieszkanie dla młodych? No i wreszcie Kredyt 2 procent? Przecież to były programy wspierające rynek mieszkaniowy poprzez kanał kredytowy. A nie zauważyłem, żeby miały wpływ na poziom oprocentowania kredytów.
Problem z naszymi dotychczasowymi programami polegał na tym, że były one krótkofalowe, trwały maksymalnie po 3-4 lata. Jak się zmieniał rząd, to się zmieniał program, więc trudno mówić o jakiejś przemyślanej polityce i jakimś przemyślanym podejściu. W Polsce jest tak, że to na banki dzisiaj przerzuca się ciężar dostarczania finansowania, jeśli chodzi o mieszkalnictwo, ale jednocześnie nakłada się na nie szereg obciążeń w rodzaju wakacji kredytowych, rozstrzygnięć kredytów frankowych, sankcji kredytu darmowego. Ryzyko prawne rośnie, zamiast spadać. Banki ponoszą pełne ryzyko kredytowe, do tego dochodzą wysokie stopy procentowe i efekt jest taki, że kredyty w Polsce są drogie. Ale chyba też trudno się spodziewać, żeby nie były w takich warunkach.
No ale też jak spojrzymy na wyniki banków, mimo tych wszystkich obciążeń, które pan wymienia, to one są wyjątkowo dobre. Nie mówię już o nominalnym zysku netto, który w 2024 r. wyniósł rekordowe 42 mld zł. Ale chociażby o rentowności kapitałów własnych, czyli ROE: według EBC ona jest dziś porównywalna do czasów sprzed wielkiego kryzysu finansowego z 2008 r.
ROE mamy na poziomie 15,3 proc., ale przez poprzednich osiem lat, od roku 2015 do 2023, mieliśmy ROE poniżej kosztu kapitału. Banki przez kilka poprzednich lat były skazane na wzrost organiczny. Zwracam też uwagę, że teraz koszt kapitału według metodologii stosowanej przez Narodowy Bank Polski to około 10 proc. Mówiąc inaczej, nawet przy obecnym zwrocie na kapitale jesteśmy tylko nieco powyżej jego kosztu. I to się dzieje po ośmiu latach posuchy, po okresie, gdy banki musiały działać w takim otoczeniu. Która branża przetrwałaby sytuację, gdzie koszt kapitału jest nawet 11 pkt proc. powyżej stopy zwrotu z tego kapitału? A tak było w bankowości. Poza tym zwracam uwagę, że jak zaczną spadać stopy procentowe, to ROE na poziomie 15 proc. się nie utrzyma. I zastanawia mnie, dlaczego w przypadku banków jest na ten temat taka ożywiona dyskusja, a nie ma jej w przypadku ubezpieczycieli, gdzie ROE wynosi 20 proc., czy TFI, gdzie jest to 40 proc.
Co do nominalnych zysków: jeśli porównamy je do wielkości PKB, to jesteśmy drugim albo trzecim państwem od końca w Unii Europejskiej. Zatem oczywiście możemy nawoływać do tego, aby sektor bankowy miał mniejsze zyski, ale to byłoby jak strzał w kolano. Jeśli dziś mówimy o ogromnych potrzebach inwestycyjnych w gospodarce, jeśli sektor bankowy ma się angażować w finansowanie tego procesu, no to nie możemy się oburzać, że zyski banków są zbyt wysokie. To właśnie te zyski mogą zasilać zdolność kredytową. Pamiętajmy, że 1 zł wypracowanego zysku przekłada się na wzrost potencjału akcji kredytowej o ok 5-6 zł.
Zyski mogą zwiększać potencjał akcji kredytowej, ale nie zwiększają: w ubiegłym roku banki zamiast akumulować zyski na kapitał wypłaciły rekordową dywidendę swoim akcjonariuszom.
Pierwszy raz po ilu latach? Przez wiele lat akcjonariusze nie byli wynagradzani w żadnym stopniu za powierzony do dyspozycji banków kapitał.
No ale mówią państwo o potrzebie akumulacji kapitału, a jak się pojawia nadzwyczajny zysk, to akumulacji nie ma. Zresztą w tym roku będzie podobnie, prawda?
Ale to jest pochodna tego, że dzisiaj tak naprawdę banki nie mają jakichś szczególnych zachęt do tego, żeby udzielać kredytów. Co więcej, są za to karane podatkiem bankowym. Dopóki patologiczny kształt podatku bankowego się nie zmieni, dopóki nadal bankowi bardziej będzie się opłacało kupić papiery skarbowe bez ryzyka i uzyskać taką samą stopę zwrotu jak na kredycie, to siłą rzeczy nie będzie on podejmował ryzyka kredytowego.
Choć, dodajmy, banki mają dużą nadpłynność i mogłyby tych kredytów udzielać więcej. Ale wolą, by ściągał tę nadpłynność Narodowy Bank Polski w operacjach otwartego rynku, bo mogą na tym zarobić, również bez ryzyka, 5,75 proc. rocznie.
W dużym stopniu za tę nadpłynność odpowiada poprzedni rząd, który wpompował w gospodarkę 250 mld zł w ramach tarcz covidowych. Ten nawis jest cały czas. A ze strony przedsiębiorstw nie ma dużego popytu na kredyt. Nie krytykując samego wsparcia, które pozwoliło ochronić polską gospodarkę przez poważnymi skutkami kryzysu pandemicznego, konsekwencje tego wsparcia rezonują na kolejne lata.
No dobrze, to jak wyjść z tej pułapki? Co trzeba zrobić, żeby odblokować kredyty w bankach?
Pierwszym warunkiem jest zmiana konstrukcji podatku bankowego. Tak, żeby nie był to podatek od kredytu, bo dzisiaj w istocie nim jest. A skoro jest to podatek od kredytu, to wpływa on na cenę kredytu. Jeśli chcemy, żeby kredyt był tańszy, żeby był bardziej dostępny i żeby banki były bardziej chętne do jego udzielania, to podatek bankowy musi się zmienić. Mamy pewne pomysły, dyskutujemy o nich z Ministerstwem Finansów.
To istotne również dlatego, że to nadal banki są głównym dostarczycielem finansowania zewnętrznego, odpowiadając za 87,3 proc. tego finansowania w gospodarce (porównując kredyt bankowy versus giełda). I jak premier Donald Tusk mówi o inwestycjach wartych 700 mld zł to większość pieniędzy na nie będą musiały wyłożyć banki. Patrząc z tej perspektywy, potrzebna jest przynajmniej zmiana podstawy opodatkowania dla podatku bankowego. Przypomnę, że dziś to są aktywa, naszą intencją jest, by były to pasywa z pewnymi wyłączeniami – analogicznie jak w krajach UE, w których podatek bankowy został wprowadzony. Druga rozważana opcja to zwiększenie stawki CIT, czyli niejako włączenie podatku bankowego do podatku dochodowego od osób prawnych – to również rozwiązanie znane w niektórych europejskich sektorach bankowych.
W której składowej ceny kredytu uwzględniany jest podatek bankowy? W stawce WIBOR?
Nie może być w stawce WIBOR ze względu na jej konstrukcję.
Ale WIBOR też jest przecież ustalany przez banki.
Mówi pan jak kancelarie prawne, jeszcze brakuje, żeby pan powiedział, że banki ustalają go przy kawie.
Nie twierdzę, że WIBOR jest ustalany nieprawidłowo, mówię tylko, że kwotują go banki i chyba nie biorą tych kwotowań z powietrza, tylko ustalają je na podstawie jakichś przesłanek. Czy podatek bankowy nie może być taką przesłanką?
Nie, podatek bankowy jest uwzględniany w marży kredytowej.
Jak duża to część marży?
Gdy wprowadzono podatek w 2016 r. to marże wzrosły o około 20 punktów bazowych przy braku impulsów ze strony zmiany wysokości stopy referencyjnej, która wówczas utrzymywała się przez lata na stabilnym poziomie. Przeliczając to na ratę kredytu, można powiedzieć, że było to dodatkowe 200-300 zł przy standardowym kredycie mieszkaniowym.
A więc gdyby podatek nie był naliczany od kredytów, to marża na kredytach hipotecznych powinna spaść z 1,7 do 1,5 proc.? To niewiele.
Różnica rzędu 300 zł raty miesięcznie byłaby odczuwalna dla budżetu gospodarstwa domowego. Ale pytał pan, co można by jeszcze zrobić, by odblokować kanał kredytowy. Jako Związek Banków Polskich dużo mówimy o potrzebie deregulacji. Złej jakości regulacje również hamują akcję kredytową. Z jednej strony przeregulowanie i – przede wszystkim – niestabilność prawa powodują, że przedsiębiorcy mają problem z podjęciem decyzji o inwestowaniu i zaciągnięciu kredytu na ten cel. Z drugiej nadmierne regulacje blokują też działania samych banków. Poza tym, jeśli banki mają odegrać istotną rolę w finansowaniu inwestycji, zwłaszcza priorytetowych, jak transformacja energetyczna, rozwój sztucznej inteligencji, cyfryzacja, to niezbędne będzie objęcie ich programami gwarancji państwowych. Do tego należy jeszcze dodać konieczność unormowania rekompensaty za przedpłatę kredytu, co w większości europejskich sektorów bankowych jest standardem. W Polsce średnio kredyt mieszkaniowy zaciągany jest na 27 lat, a następnie ten sam kredyt jest spłacany w ciągu 12-13 lat. O ile w przypadku kredytów zmiennoprocentowych dominujących w portfelu kredytowym może nie było to aż tak istotne, o tyle w przypadku kredytów stałoprocentowych, które oczywiście są teraz dominujące w strukturze aktualnie udzielanych kredytów, ma to fundamentalne znaczenie.
Jaki ma to związek z cenami kredytów?
Jeśli ta sprawa nie zostanie unormowana, to bank będzie uwzględniał prawdopodobieństwo wcześniejszej spłaty w cenie każdego kredytu. Bank musi przecież zabezpieczać się przed ryzykiem stopy procentowej, ponosi z tego tytułu konkretny koszt. Jeżeli klient dokonuje wcześniejszej spłaty, to bank zostaje z tym kosztem.
Podsumowując: żeby kredyty w Polsce były tańsze, to podatek bankowy musi zostać zmieniony, a państwo powinno objąć kredyty mieszkaniowe jakimś systemem gwarancji.
To nie musi dotyczyć tylko kredytów mieszkaniowych, może dotyczyć priorytetowych kierunków wskazanych przez rząd jako kierunki inwestycyjne. To mogą być gwarancje, ale też inne specjalne instrumenty, które będą preferowały kredyt inwestycyjny. Dlatego że dzisiaj to jest dobro rzadkie, a nawet ultrarzadkie. Właściwie większość przedsiębiorców, którzy przychodzą do banku, zgłasza się po kredyty obrotowe, a nie po inwestycyjne. Tu zresztą nie chodzi tylko o gwarancje czy inne formy wsparcia, ale też o szersze spojrzenie: stabilizację przepisów prawa, jasne kierunki jeśli chodzi o strategię inwestycji ponad cykl polityczny, przełamywanie właśnie tych barier, na które wskazują przedsiębiorcy.
Jeśli uda się odblokować akcję kredytową, jeśli popyt na kredyt się zwiększy, to i konkurencja między bankami wzrośnie. A to też wpłynie na cenę kredytu.
Otóż to, konkurencja między bankami w sektorze kredytowym rzeczywiście wygląda dosyć blado. Wszystkie oferty są do siebie bardzo podobne.
To wynika z czynników, na które wskazywałem wcześniej. Nie jest tak, że banki między sobą nie konkurują. One konkurują, tylko działają w specyficznym otoczeniu. Mamy cały czas najwyższą stopę kosztów w UE i wcale nie najwyższą stopę przychodów, na co wskazuje m.in. Narodowy Bank Polski. Sumarycznie wypadamy dość słabo, co przekłada się na stosunkowo niską na tle innych europejskich sektorów bankowych stopę zwrotu z aktywów, czy też stopę zwrotu z kapitału własnego. I to sprawia, że banki, konkurując między sobą są w stanie zaoferować tyle, ile oferują.