Zryw w dużym pokoju

Wojciech Surmacz
opublikowano: 2005-08-26 00:00

Paradygmat syna Wałęsy: po rewolucji ojców Solidarności dzieci dziedziczą wolność. Zamiast z niej korzystać, tkwią w politycznym marazmie. Oby obchody 25-lecia Sierpnia ‘80 obudziły w nich tamte ideały… Na długo?

„Puls Biznesu”: Rok temu jechałem na wywiad do pańskiego ojca, a znajomi pukali się w czoło. Mówili: „Będziesz gadał z Wałęsą? O czym? Przecież ta cała Solidarność to banda awanturników!”.

Jarosław Wałęsa: Zamiast w czoło, powinni się w piersi uderzyć…

Bo?

Mylą współczesną Solidarność z tamtym ruchem społecznym. Przecież to był zryw narodowy, nie związek zawodowy! Ojciec nawoływał do zwinięcia sztandarów, zmiany nazwy związku. Nie miał nic przeciwko związkowcom. Chciał tylko zostawić historię w spokoju. Nikt nie posłuchał — i dziś młodzi kojarzą współczesne związki z tamtym wspaniałym ruchem.

Dlaczego Solidarność upadła?

Bo się zajęła sprawami, do których jej nie powołano. Powinna się wziąć za obronę praw pracowniczych, a nie łapać za władzę wykonawczą i ustawodawczą. Przecież to sprzeczne z zasadami związków zawodowych.

Co to jest Solidarność?

Dla mnie? Uczucie. Emocje, które wyraźnie czuło się od drugiego człowieka. Doświadczyłem tego, mając 4-5 lat. To było coś takiego, że w czasie internowania ojca nie miałem poczucia zagrożenia. I to, że mama zawsze mogła liczyć na pomoc przyjaciół, kolegów, znajomych... Przez nasz dom przewijały się tłumy życzliwych ludzi — osób związanych ze sobą szczególną relacją. Oni tego nie mówili, ale w powietrzu wisiało coś, co brzmiało: „Jestem tu dla ciebie, pomogę ci i ty mi pomożesz. Jesteśmy razem. Wspólnie wolni. Nic nam nie grozi”. To była właśnie Solidarność — niezwykłe uczucie. Zaznałem go tylko wtedy. Mam nadzieję, że jeszcze jesteśmy w stanie obudzić w sobie poczucie solidarności.

Ciemno to widzę. Wtedy był wróg…

Racja. Wróg mobilizuje. Ludzie mieli inicjatywę, której nam brakuje.

A ideały sierpnia?

Oj! Niełatwo odpowiedzieć. Szczerze mówiąc: bardziej je czuję, niż wiem. Ale ich chyba nawet nie należy próbować definiować. Za to na pewno trzeba dbać, by były w nas wiecznie żywe.

Ależ to zabrzmiało... Pewnie panu ojciec nakładł do głowy tych wolnościowych frazesów.

Nigdy ojciec nas nie sadzał i nie mówił: a teraz posłuchajcie o Solidarności. Myśmy się po prostu o nią ocierali. Przez prawie 10 lat Solidarność to był duży pokój naszego mieszkania przy ul. Pilotów 17 D/3. Tam się wszyscy zbierali i dyskutowali. Miałem bezpośrednią styczność z głównymi działaczami podziemnej Solidarności. I tak to we mnie zostało. Człowiek nasiąkał... Posłuchał tu, zobaczył tam… Tak mi się wydaje — nie chciałbym się krygować na wielkiego ideowca...

Tęskni pan?

Do czasów dzieciństwa? Jak każdy. Nasze mieszkanie… Przecież wszyscy wiedzieli, że było utkane podsłuchami. Lata całe pod blokiem stały na zmianę dwa duże fiaty z chłopakami, którzy się rzadko uśmiechali. A mimo to w moim domu panowało poczucie wolności, radości, nadziei. Mieliśmy wtedy poczucie, że to, co na zewnątrz, nas nie dotyczy. Byliśmy przekonani, że wszystko jest możliwe. To może brzmi jak bajka, ale miałem swoje lata i tylko tak to pamiętam — dziecięce wspomnienia.

Większość Polaków w pańskim wieku wcale nie ma takich wrażeń. Nie myślą jak pan.

Wiem. Ich nie interesuje Solidarność… Dlatego warto o tym mówić. Wciąż powtarzając o najistotniejszym przesłaniu ruchu: że można realizować cel, nie używając siły. To zasadniczy przekaz dla naszego pokolenia — wszystko można osiągnąć, rozmawiając i próbując zrozumieć drugiego człowieka, dyskutując, otwierając się na argumenty innych.

Ale młodzi, „zarobieni” ludzie, którym się udało i mogliby coś zmienić w tym kraju, mają politykę gdzieś.

A szkoda, bo trzeba mieć świadomość, że wszystko, co się robi, ma wpływ na otoczenie. Kupuję chleb: przecież ktoś go musiał upiec, zasiać zboże, zebrać plony. Jesteśmy od siebie zależni.

Kumpel powiedział, że pójdzie na wybory prezydenckie, gdy będzie kandydował Chińczyk...

Ale to może prorocze? Ostatnio tyle się mówi o inwazji Chin… Pana kolega winien wiedzieć, że tylko on decyduje o sile swego głosu.

Nie rozumiem.

Mój głos będzie słyszalny, jeśli będę chciał wyrazić myśli tak głośno, by inni to usłyszeli.

Tata często narzeka na młodych Polaków?

Tak… Ale i wierzy, że jesteśmy wielcy „na miarę przyszłości”. Ma też świadomość, że jego pokolenie przyjęło na siebie niezwykły ciężar wszystkich przemian, lecz nigdy nie będzie w stanie skorzystać z rozwoju... Dopiero my, będąc w sile wieku, w pełni osiągniemy to, o co oni walczyli: autentyczną wolność, dobrobyt i stabilizację polityczną. A ludzie myś- leli, że to będzie już — za 5, 10, 15 lat. A to się zmienia dekadami! Generacja mojego ojca jest pokoleniem tragicznym, nigdy nie doświadczy czegoś, na co ciężko harowała całe życie. Mój ojciec to rozumie, ale jak to wytłumaczyć rówieśnikom? Powiedzieć: tak bardzo się poświęcałeś, ale nie będziesz widział efektu? Bo umrzesz?

Pan czuje obowiązek kontynuacji roboty ojca?

Oj tak! Zwłaszcza teraz. Kiedy słyszę, że stan wojenny to było coś dobrego, no to mi się żołądek przekręca. Jak słyszę, że Solidarność jest nic niewartą ban- dą awanturników, to mnie szlag trafia. Takie głosy przekonują mnie do kontynuacji pracy ojca. Czuję się zobowiązany — jak najbardziej.

Lech Wałęsa to symbol walki z komuną…

Ja walczę z marazmem…

On walczył o wolność.

…żeby moje pokolenie tę wolność w końcu zaczęło wykorzystywać.

Niektórzy nieźle sobie radzą.

Wielu nie próżnuje, prawda. Mają własne przedsiębiorstwa… Ale niech mi pan powie: ilu Polaków w moim wieku potrafi wziąć sprawy w swoje ręce?

Nie lepiej firmę założyć? Po co się pchać do polityki?

Można mieć firmę — i niczego nie osiągnąć.

A pan musi koniecznie coś osiągnąć?

Nie. Po prostu nigdy nie miałem ciągotek do biznesu. W tych kwes- tiach wolę słuchać specjalistów.

Najmłodszy syn Lecha Wałęsy idzie na łatwiznę?

Myśli pan, że tylko od pana to słyszę — i jeszcze, że nie robię nic sam i nie mam własnego zdania? Mieszkałem w Stanach 8 lat, miałem dobrą pracę, fajny samochód i psa. Mieszkanko też nie było złe. Mogłem zostać i mieć udane, dostanie życie. Ale wróciłem, bo tu jest mój dom. Wróciłem, bo się wkurzałem, kiedy pluli na ojca. Wróciłem, bo lubię dla niego pracować. Pomijam, że łatwo nie jest — mój ojciec to bardzo wymagający szef.

Ponoć praca z nim to nie sielanka.

Świetna i bardzo rozwojowa. Ale ciężki kawałek chleba — oj tak! Przekonali się o tym tylko ci, którzy współpracowali z ojcem przez te wszystkie lata.

Nie wydaje się panu, że wiele osób gloryfikuje dziś Solidarność w celach czysto propagandowych? Wybory tuż…

Jestem członkiem komitetu organizacyjnego obchodów 25-lecia związku. Reprezentuję ojca… Muszę przyznać, że czasami prywata bardzo przeszkadzała w organizacji… Niestety, ludzie upolityczniali swoje działania. Każdy ciągnął w swoją stronę. To nie była solidarna praca dla dobra wspólnego. Dlatego — choć sam też startuję w wyborach — nie zapisałem się jeszcze do partii. I nie zrobię tego przynajmniej do zakończenia głównych obchodów, by nikt mi nie mógł zarzucić, że działam w imieniu jakiejś partii. Jako reprezentant mojego ojca muszę być teraz absolutnie apolityczny. Przez to ostatnio słyszę głosy ostrej krytyki, że jestem bezpłciowy politycznie. A ja muszę teraz taki być, aby nie zakłócać wspomnień. To dla mnie ważne. Tak łatwiej — i jakoś bardziej czysto — współdziałać z ludźmi, którzy mają odmienne poglądy. Zresztą… Nieważne! Najważniejsze, żebyśmy tu i teraz myśleli o tym, co było wtedy. Wierzę, że jednak można.

Coś mi się wydaje, że gdyby w tym roku nie było wyborów prezydenckich i parlamentarnych, to i obchody rocznicy byłyby mniej huczne.

Nie mogły one wypaść w gorszym momencie. Ciężka sprawa... Dlatego od dawna sugerowałem wielu starszym kolegom z komitetu organizacyjnego, by zachowali szczególną ostrożność.

Myśli pan, że te uroczystości mogą wpłynąć na wyniki wyborów? Starzy sobie przypomną, młodzi łykną rewolucyjne slogany… I ugrupowania posierpniowe wezmą górę?

Nie da się ukryć, że każdy człowiek zaangażowany w obchody może zbić na nich całkiem poważny kapitał polityczny. Jeśli ktoś potrafi być rzeczywiście obłudny do tego stopnia…

Dobrze pan wie, że tak.

Fakt. Mam sygnały. Nie chcę o tym mówić... W stronę ojca i moją też padają zarzuty, że się umiejętnie upolityczniamy. Ale zapewniam pana: z naszej strony jest ogromna wola, by wspomnienie o Solidarności pozostało czyste!

W Gdańsku słychać głosy „starych działaczy” o bojkocie imprezy.

Smutne, że oni się kłócą i licytują: kto ma prawo do Solidarności? Kto był ważniejszy? Kto kogo trzymał na smyczy? Kto był niepoważny? To boli, bo oni wspólnie zrobili tyle wspaniałych rzeczy dla Polski. Potrafili się zjednoczyć w komunistycznym państwie... Niepokoją mnie rozłamy między ojcem i panią Walentynowicz, państwem Gwiazdami. Jakieś własne komitety pozakładali… Słyszę oburzenie stoczniowców w sprawie koncertu Jarre’a. Trochę wstyd, bo gdy przyjechał ten francuski artysta i poszliśmy pod Trzy Krzyże, to jakiś kierownik ze stoczniowej Solidarności zaczął rzucać w naszym kierunku mięsem. Głupio mi było, bo ten Francuz widział, że nie potrafimy żyć w zgodzie na własnym podwórku. Obawiam się takich wypadków. Wiem, że mogą zaburzyć obchody. Choć na pewno nie są aż tak silne, by umniejszyć rangę tego wydarzenia. Razem z ojcem wyciągamy rękę w stronę tych wszystkich zbuntowanych ludzi — na znak pokoju… Chcielibyśmy, mimo wielu gorzkich słów w ciągu tych 25 lat, zażegnać waśnie. Z naszej strony jest taka wola… Zapraszamy do udziału we wszystkich uroczystościach najbardziej nieżyczliwe nam osoby. Mam nadzieję, że — stojąc tam — będziemy razem. Jak kiedyś, w 1980 roku. Poczujmy znowu tę prawdziwą solidarność. Choć przez chwilę…

Wybieracie się z ojcem na Białoruś?

Jeszcze nie. Za wcześnie. Tam się dopiero zaczyna ruszać. Tak jak u nas wtedy — w sierpniu...