4X4 Agnieszki Wasilewskiej-Semail

Rafał FabisiakRafał Fabisiak
opublikowano: 2015-04-24 00:00

Podróżowanie nie zawsze jest łatwe i przyjemne. Agnieszka Wasilewska-Semail, prezes Rafako, często zapomina o komforcie, żeby w terenowym aucie przeżyć więcej, niż oferują foldery biur podróży.

Agnieszka Wasilewska-Semail

Od 2014 r. prezes Rafako. Ukończyła Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego i studia podyplomowe na Wydziale Prawa Katolickiego Uniwersytetu Leuven w Belgii. Pracę w sektorze finansowym rozpoczęła w 1996 r. w Bank Brussels Lambert w Belgii. W kolejnych latach zajmowała kierownicze stanowiska m.in. w Kredyt Banku, ING Banku Śląskim, Banku Handlowym i PKO BP w Warszawie.

Słońce bezlitośnie pali, rzeka nie zachęca do kąpieli, lecz staje się trudną przeszkodą, a lokalna fauna i flora zagraża podróżnikom. Agnieszki Wasilewskiej-Semail, prezes firmy Rafako — generalnego wykonawcy bloków energetycznych, takie niedogodności nie zrażają. Często podróżuje terenowym autem. Nie wszędzie je zabiera, ale… — Kiedy spontanicznie wybraliśmy się na wycieczkę last minute na Fuerteventurę, ostatecznie i tak wynajęliśmy terenówkę, żeby pojeździć po wyspie — wspomina Agnieszka Wasilewska-Semail.

Czas to przygoda

Wyprawy samochodem terenowym zainteresowały prezes Rafako z prostego powodu — chociaż na piechotę można dojść wszędzie, nie wszędzie się to opłaca. Nie tylko z turystycznego punktu widzenia, ale też czasowo, bo w świecie menedżerów trudno o urlop dłuższy niż dwa tygodnie. Ale udało się jej wyjechać na dłużej m.in. do Australii. Kilkuosobowa grupa znajomych pokonała wówczas dwoma autami Old Telegraph Track. Szlak, który podąża drogą starej, zlikwidowanej już linii telegraficznej na półwyspie Jork.

Na ten najdalej na północ wysunięty punkt Australii można się dostać na wiele sposobów, ale ci, którzy szukają przygody, wsiadają do aut z napędem 4x4 i mierzą się z 350 kilometrami surowego terenu i klimatu. Na niektórych odcinkach przejechanie 40 km zajmuje… cztery godziny albo więcej.

— Trudno pokonać rzeki. Z reguły są dobrze opisane na mapach, ale my nieco zboczyliśmy z głównej trasy, by przejechać inną drogą, tzw. Frenchman’s Track. Tam trafiliśmy na dwie potężne rzeki, o których niewiele było informacji. Przez jedną przeprawialiśmy się kilka godzin, bo oprócz badania dna trzeba było użyć wyciągarki, żeby wyjechać z rzeki i wspiąć się na stromy, pokryty śliską gliną brzeg — wspomina Agnieszka Wasilewska-Semail.

Trudne przeprawy

Prezes Rafako jeździ jako pilot. Ale odpowiada nie tylko za mapy i nawigację. Nie boi się ubrudzić ani zamoczyć. Kiedy trzeba, montuje wyciągarkę, a na postojach gotuje. Za kółkiem też usiądzie, ale podkreśla, że lubi swoją funkcję pilota.

— Przynajmniej nikt się do tego nie wtrąca — żartuje. Każdy zna swoje miejsce. A na początku przeprawy przez rzekę miejsce pilota jest w wodzie. Musi sprawdzić dno, nieważne jak dobry opis zawiera mapa. Dziury zmieniają nurt, a wtedy bardzo łatwo o przechył pojazdu. Ale nawet sprawdzenie dna i ominięcie wyrw nie zawsze gwarantuje sprawną przeprawę. Tak było w Australii. Potężne kamienie dobrze zamaskowały grząskie dno.

Auto utknęło. Wyciągarki nie było do czego przymocować. — Po drugiej stronie rzeki znajdował się znak informujący o możliwości napotkania krokodyli, a na brzegu, z którego wjeżdżaliśmy, nie było żadnego. Nie była to dobra informacja, bo krokodyle są najgroźniejsze, kiedy wygrzewają się na słońcu, a było już po południu — opowiada Agnieszka Wasilewska- -Semail. Pomogła im miejscowa ekipa budowlana, chociaż nie bez długich negocjacji.

— Ostatecznie wyciągnęliśmy auto, ale zanim dojechała pomoc, koledzy już wynieśli wszystkie bagaże i potężne metalowe skrzynie na brzeg. Niestety pakunki i sprzęt wylądowały nie na tym brzegu, na którym znalazło się auto. Jeden z Australijczyków podsumował to tylko lakonicznym „good luck” — śmieje się Agnieszka Wasilewska-Semail.

Zamknięty Wschód

Umiejętności interpersonalne prezes Rafako przydały się w Albanii. Ekipa wyznaczyła ją do kontaktu z mieszkańcami. Było to ważne, bo mapy kraju okazały się bardzo niedokładne. Paradoksalnie najlepszą okazała się stara, radziecka.

— Albańczycy bardzo chętnie pomagają, ale jeśli powie się coś w ich ojczystym języku, od razu na niego przechodzą, więc trudno się dogadać — wspomina Agnieszka Wasilewska-Semail. Ale wyjazd do Albanii nie należał do najprzyjemniejszych z innego powodu. W tym niewielkim i malowniczym kraju było wtedy bardzo dużo śmieci. Odpadki walały się wszędzie. Prezes Rafako wspomina, że niektóre rzeki były wyłożone torbami foliowymi, a płoty zrobione z wraków samochodów.

Plany? Agnieszka Wasilewska-Semail na razie nie szykuje się do żadnego wyjazdu. Jej znajomi chętnie wyjeżdżali na Wschód, ale z powodu sytuacji politycznej przynajmniej w najbliższym czasie podróże w tym kierunku są problematyczne. W dalszych wyprawach przeszkadza przede wszystkim brak czasu (na realizację niektórych planów potrzeba nawet 6 tygodni).

Najlepszy własny

Nie na wszystkie wyprawy można zabrać swoje auto, głównie ze względów logistycznych i finansowych. Trzeba wtedy szukać terenówki na miejscu, co czasem bywa przygodą. Przekonali się o tym w Kambodży, gdzie zamiast umówionych powojennych Fordów Muttów (niewielkie wojskowe terenówki z miękkim dachem wykorzystane po raz pierwszy podczas wojny wietnamskiej) dostali pojazd, w którym oryginalna była jedynie karoseria. Reszta części, w tym zawieszenie, pochodziła głównie… z osobowej Toyoty Camry. Dlatego wyjazd bez własnego samochodu może być ryzykowny. Chociaż to często potężne auta, z reguły w jednym jadą tylko 2-3 osoby.

Bo samochód czasem służy także jako dach nad głową, tak jak w Albanii, gdzie przemoczone namioty zmusiły ekipę do spania w aucie. Prezes Rafako jeździ obecnie Toyotą Land Cruiser (wcześniej Land Roverem Discovery). Osobą, na której może polegać w każdej podróży, jest Michał Rey, doświadczony podróżnik i utytułowany kierowca rajdowy, a jednocześnie sprawny mechanik. To ważne, bo trudne warunki w terenie sprawiają, że nie da się w 100 proc. wyeliminować ryzyka awarii auta. Dlatego w każdą podróż zabierają kilkadziesiąt kilogramów części zamiennych.

Przygotowania i nauka

Podczas wyjazdów Agnieszka Wasilewska-Semail nie odcina się całkowicie od pracy, jak to ma w zwyczaju wielu podróżników. — Sprawdzam niektóre mejle tylko po to, by nie doznać szoku po powrocie z urlopu. Jeśli po otwarciu skrzynki pocztowej musiałabymprzejrzeć ich ponad tysiąc, to odprężenie po wyjeździe znikłoby momentalnie — żartuje. Dla bezpieczeństwa ekipa zabiera na wyprawy telefon satelitarny. W niektórych rejonach komórki nie mają zasięgu, a nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać kontakt ze światem.

— Komórki mają zawszę tę magiczną właściwość, że rozdzwaniają się, kiedy tylko wjeżdża się w zasięg sieci — śmieje się Agnieszka Wasilewska-Semail. Organizacja podróży to nie tylko przygotowanie auta i planu wyjazdu. To też zbieranie informacji o tym, co można zastać na miejscu. Dobrym przykładem była Australia, gdzie można spotkać niebezpieczne gady, płazy i ssaki. Z drugiej strony to również niepowtarzalna okazja do obserwacji miejscowych zwierząt i nauczenia się czegoś nowego.

— W Australii rozbiliśmy kiedyś obóz obok drzewa, na którym spały duże nietoperze, tzw. latające lisy. Zabawnie było patrzeć, jak przez sen jeden trącał sąsiada i na gałęzi wybuchała mała wojna. Te ssaki nie są niebezpieczne dla ludzi, żywią się owocami, a później… je wydalają. Teraz przynajmniej wiemy, gdzie nie należy rozbijać namiotów — żartuje Agnieszka Wasilewska-Semail.