Paweł Homiński: aktywni inwestorzy zmieniliby oblicze giełdy

Marek MuszyńskiMarek Muszyński
opublikowano: 2024-05-12 20:00

Mamy niskie stopy zwrotu, bo giełda nie odzwierciedla polskiej gospodarki, a do tego brakuje aktywnych inwestorów, którzy potrafią zmusić zarząd do zmian – mówi Paweł Homiński, wiceprezes Rady Giełdy.

Z tego artykułu dowiesz się:

  • jakie są bolączki polskiego rynku kapitałowego,
  • dlaczego aktywność inwestorów ma znaczenie,
  • czy zmiany podatkowe mogą zwiększyć zainteresowanie polską giełdą.
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W ciągu ostatnich 10 lat WIG urósł o ponad 60 proc., natomiast amerykański S&P 500 aż o 160 proc. Szeroki indeks warszawskiej giełdy zdołał jednak przebić rekordowe poziomy w ostatnich latach, podczas gdy dla skupiającego największe spółki WIG20 rekord z 2007 r. pozostaje niedościgniony.

- Problemem polskiego rynku kapitałowego są niskie stopy zwrotu – w przypadku WIG-u w długim okresie są o wiele mniej atrakcyjne niż stopy zwrotu z wielu innych rynków, a zwłaszcza rynku amerykańskiego. Niskie wyniki powodują małe zainteresowanie rynkiem, małą liczbę debiutów i problem się nakręca – mówi Paweł Homiński.

Giełda jest niereprezentatywna względem polskiej gospodarki. Nie dość, że indeks blue chipów jest zdominowany przez spółki kontrolowane przez państwo, to na dodatek są to głównie banki, firmy paliwowo-energetyczne lub górnicze.

- To branże albo cykliczne, albo niezbyt atrakcyjne dla wielu inwestorów. Być może dokończenie prywatyzacji sprawiłoby, że inwestorzy przykładaliby mniejsze dyskonto do tych spółek, ale z drugiej strony nie rozwiązałoby problemu, że są to spółki z sektorów takich, jak energetyka czy górnictwo, generujące zwrot z kapitału niższy od jego kosztu – mówi Paweł Homiński.

Inwestorzy aktywiści poszukiwani

Drugim problemem jest to, że wiele spółek po tym, jak pozyskało na GPW kapitał, nie czuje presji ze strony inwestorów.

- W USA jest sporo inwestorów, którzy często nie popierają polityki zarządu i widzą okazję w restrukturyzacji spółki, sprzedaży części biznesu lub połączeniu z inną spółką. Ich działalność wymusza większą efektywność na zarządach. Presja sprawia, że zarząd stara się myśleć bardziej rynkowo – mówi Paweł Homiński.

Jednym z najbardziej znanych jest Carl Icahn, któremu udało się zmusić Apple do zwiększenia buybacku, wypchnąć założyciela Chesapeake Energy z zarządu firmy, aby doprowadzić do cięcia kosztów i obniżenia zadłużenia czy zmusić Michaela Della do podniesienia ceny, gdy chciał ściągnąć swoją firmę z giełdy.

- W Polsce znalazłoby się może kilka takich podmiotów, ale zdecydowana większość ogranicza się do rozmów z zarządem raz na kilka miesięcy, porusza tematy związane ze strategią oraz z bieżącymi wydarzeniami, czasem zjawi się na walnym. Nie widzę w lokalnych funduszach chęci, aby wywołać sytuacje potencjalnie konfliktowe, ale prowadzące do poprawy sytuacji akcjonariuszy i efektywności. Dotyczy to też udziału w walnych zgromadzeniach spółek z przeważającym udziałem skarbu państwa, gdzie często inwestorzy prywatni mają po 20-30 proc. akcji, ale nie dają sobie szansy na obsadę organów spółek – mówi Paweł Homiński.

Niektóre spółki wykorzystują sytuację i ich główni akcjonariusze ściągają je z giełdy po zaniżonych wycenach albo transferują zyski bez dzielenia się gotówką z akcjonariuszami.

- Myślę, że w Polsce takie sytuacje mają miejsce, gdyż spółki widzą, że inwestorzy instytucjonalni im na to pozwolą. Było sporo spółek, które weszły na giełdę, przez 5-10 lat były kiepsko zarządzane i nie generowały pożądanych stóp zwrotu, a następnie były ściągane z parkietu przez głównych akcjonariuszy po o wiele niższej cenie. Co w tym czasie robili inwestorzy instytucjonalni? Dla indywidualnych aktywność jest niewspółmiernie droga do możliwych korzyści. Nie pomaga to, że przeciętny czas postępowania sądowego w sprawach dotyczących rynku kapitałowego wynosi 7,5 roku – mówi Paweł Homiński.

Taką aktywnością nieczęsto wykazują się OFE, które są ograniczone regulacjami, a ich rola została mocno ograniczona po 2010 r. Także TFI rzadko stają w obronie akcjonariuszy mniejszościowych, podbijając stawkę przy wezwaniach, czy zmuszając do większych wypłat dla akcjonariuszy. Dodatkowym problemem jest cykliczność napływów do funduszy, które rosną dopiero w późnej fazie hossy.

- Odbudowanie rynku i zwiększenie zainteresowania nim będzie naprawdę trudne, gdyż wielu inwestorów się zraziło - nie tylko samym zachowaniem rynku. Trzeba uderzyć się w piersi i powiedzieć, że mimo wszystkich regulacji związanych z MIFID-em, zakazem zachęt dla sprzedawców, branża zarządzania aktywami kieruje się krótkoterminowymi względami ekonomicznymi. Kiedy klient przychodzi zachęcony dobrymi stopami zwrotu i liczy na kolejną fazę wzrostu, fundusze nie mają interesu przed tym, aby go powstrzymać. Najczęściej jednak po lepszym okresie przychodzi gorszy i klienci się zrażają – mówi Paweł Homiński, który w przeszłości był członkiem zarządu Noble Funds TFI.

To wspiera globalne trendy – inwestowanie pasywne oraz wychodzenie z inwestycjami na szerszy rynek niż lokalny. A inwestorzy widzą różnicę, bo w ETF-ach mają niskie koszty, a ich inwestycje są mocno zbliżone do wyników indeksów giełdowych.

- Na giełdzie widziałbym możliwość inwestowania w ETF-y. Polacy są coraz bardziej przekonani do inwestowania pasywnego, a giełda mogłaby być platformą dla ETF-ów nie tylko na polskie indeksy, ale także zagraniczne. Inwestowanie w nie na innych rynkach wiąże się nie tylko z prowizjami, ale również z kosztem wymiany walut, a giełda mogłaby zagospodarować ten tort, o ile uda się określić status prawny ETF-ów – mówi Paweł Homiński.

Spółki, które przyciągną uwagę

Przerwanie błędnego koła jest możliwe, o ile na GPW pojawią się interesujące spółki, które zmienią strukturę rynku i poprawią stopy zwrotu.

- Takie jaskółki są – chociażby Dino czy Auto Partner, które generują wartość dla akcjonariuszy w taki sposób, że jest to zauważalne na Zachodzie, nawet wśród inwestorów indywidualnych, gdzie mają swoich fanów – mówi Paweł Homiński.

Potrzeba ich jednak więcej, a polskie spółki coraz częściej wybierają rynki zagraniczne – jak inPost czy CVC, właściciel Żabki.

- Państwo mogłoby zrobić więcej dla spółek, które rozważają wejście na parkiet, bo dzięki temu stopniowo zmieni się obraz rynku. Jest to w interesie państwa, gdyż silny rynek kapitałowy umożliwi w przyszłości sfinansowanie większych przedsięwzięć. Stąd widzę możliwość wprowadzenia preferencji dla takich spółek. Możliwości są różne – od ulg podatkowych po możliwość pokrycia kosztu procesu związanego z IPO – mówi Paweł Homiński.

Zmiany podatkowe mogłyby także sprawić, że Polacy będę bardziej przychylnie patrzeć na rynek kapitałowy. Obecnie możliwość sprzedaży nieruchomości po pięciu latach bez podatku oraz preferencyjne opodatkowanie najmu sprawia, że giełda nie może konkurować z tym rynkiem.

- Skoro inwestujący zakładają powtarzalność stóp zwrotu na giełdzie, to zapewne wierzą także, że stopy zwrotu z inwestycji w nieruchomości będą w przyszłości atrakcyjniejsze od rynku kapitałowego. A na to nakładają się preferencje podatkowe – od zysków z giełdy płacimy podatek Belki, a od obrotu mieszkaniami możemy uniknąć podatku, co oczywiście działa na niekorzyść rynku kapitałowego. Nawet w porównaniu z rynkiem venture capital czy inwestycjami w start-upy inwestycje giełdowe stoją na gorszej pozycji, bo tam są możliwości skorzystania z preferencji podatkowych. Byłbym za tym, aby wyrównać zasady gry i znieść uprzywilejowanie inwestycji w mieszkania – mówi Paweł Homiński.

Dd zysków z giełdy płacimy podatek Belki, a od obrotu mieszkaniami możemy uniknąć podatku, co oczywiście działa na niekorzyść rynku kapitałowego.