Amerykański sen o wiecznej hossie

Konrad Konefał, CFA, zarządzający funduszami Quercus TFI
opublikowano: 2025-03-06 20:00

Prawie 35 lat temu Japonia była niezrównana. Tamtejszy rynek akcji był ucieleśnieniem niepohamowania tamtych czasów. Indeks Nikkei wystrzelił do rekordowych 39 tys. pkt podczas ostatniej sesji 1989 r. – liczba ta na zawsze zapisała się w historii rynków finansowych jako finał bańki spekulacyjnej. Jak to wyglądało w szczegółach? Ten wyjątkowy epizod rynkowy daje lekcję, która wydaje się zaskakująco aktualna.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Toyota, Nissan i Honda były w światowej czołówce przemysłu samochodowego. Sony, Panasonic i Sharp zdominowały globalny rynek elektroniki. Nikon i Canon rozdawały karty w dziedzinie fotografii i optyki. W 1987 r. cztery z dziesięciu spółek z najwyższą liczbą zatwierdzonych wniosków o patent w USA pochodziły z Japonii. Osiem japońskich korporacji, w tym pięć banków, było wśród dziesięciu spółek o największej kapitalizacji na świecie. USA reprezentował Exxon na szóstym miejscu. Nippon Telegraph and Telephone – krajowy gigant telekomunikacyjny Japonii – był wart więcej niż osiem największych spółek amerykańskich łącznie.

„Japończycy mają swój sposób na myślenie o spółkach i sam go jeszcze nie rozumiem. Za każdym razem gdy tam jadę, aby zapoznać się z sytuacją, dochodzę do wniosku, że wszystkie akcje są skandalicznie przewartościowane, ale i tak wciąż rosną” – pisał Peter Lynch w swojej słynnej książce z 1990 r. „Pokonać Giełdę”.

Dla przykładu, cena akcji Fujitsu wzrosła ośmiokrotnie w mniej niż dwa lata. W trzy lata akcje Sony wzrosły ponad ośmiokrotnie, a Hondy Motor prawie dziewięciokrotnie. Jedni liczyli zyski, inni - sceptyczni - zgrzytali zębami. A gdy rynek wydawał się przegrzany, wspinał się jeszcze wyżej.

Bańka rodzi bańkę

Nigdy w historii nie powstało tyle bogactwa w tak krótkim czasie. Od 1985 r. do szczytu w 1989 wartość akcji na głównym rynku giełdy tokijskiej wzrosła o 435 bln JPY, czyli według obecnego kursu o ok. 3 bln USD. Powszechnie wierzono, zarówno w kraju jak i zagranicą, że Japonia jest numerem jeden. Lester Thoreau, ekonomista z MIT, przewidywał, że w tym tempie za jakiś czas wszyscy będą pracować dla Japończyków. Japońskie techniki zarządzania, szczególnie Kaizen, skoncentrowane na ciągłej poprawie jakości i produktywności, stały się kamieniem filozoficznym biznesmenów na całym świecie. Historyk gospodarczy Charles Kindlerberger zauważył, że pieniądze w powszechnym odczuciu były wtedy darmowe. Japońskie spółki korzystały bez przeszkód z kredytów udzielanych przez wybitnie akomodacyjny sektor bankowy w Tokio i Osace, kierując kapitał do sektora nieruchomości. Po co zawracać sobie głowę produkcją stali, samochodów czy telewizorów, gdy nieruchomości oferowały dużo wyższe stopy zwrotu? W rezultacie mimo ze Japonia jest 25-krotnie mniejszym krajem niż USA, tamtejszy rynek nieruchomości stał się czterokrotnie większy od odpowiednika z drugiej strony Pacyfiku. W szczycie bańki wartość działki, na której stoi Pałac Cesarski w Tokio, przekroczyła wartość nieruchomości w całej Kalifornii.

Po co zawracać sobie głowę produkcją stali, samochodów czy telewizorów, gdy nieruchomości oferowały dużo wyższe stopy zwrotu? W rezultacie mimo że Japonia jest 25-krotnie mniejszym krajem niż USA, tamtejszy rynek nieruchomości stał się czterokrotnie większy od odpowiednika z drugiej strony Pacyfiku

Japońskie spółki ruszyły na zakupy. Dział nieruchomości Mitsubishi kupił Rockefeller Center. Sony przejęło Columbia Pictures, a spółka Mitsui kupiła Exxon Building w Nowym Jorku za rekordową cenę 625 mln USD, dwukrotnie wyższą niż cena wywoławcza co znalazło swoje miejsce w księdze rekordów Guinnessa. Gdy anonimowy japoński przedsiębiorca wylicytował „Portret doktora Gacheta” van Gogha, ustanawiając nowy rekord najdroższego dzieła sztuki, Donald Trump nie był rad.

„Japończycy mogą kupować nasze nieruchomości, nasze spółki na Wall Street i praktycznie nic nie może ich powstrzymać. Tak naprawdę udział w licytacji budynku w Nowym Jorku jest bez sensu, bo Japończycy zapłacą więcej niż jest wart tylko po to, żeby nam dopiec. Chcą mieć cały Manhattan” – mówił w wywiadzie dla "Playboya" w marcu 1990 r.

Gdzie jest punkt krytyczny

Ta historia pokazuje jak nawet najbardziej dominująca gospodarka może spaść z piedestału. Trudno nie porównywać jej z wyjątkowością amerykańskiej gospodarki, o której dziś tak wiele się mówi. Czy USA, podobnie jak Japonia, dochodzą do punktu krytycznego w swojej historii?

Osiem amerykańskich korporacji figuruje na liście największych na świecie. Każda z nich ma monopol w kluczowych sektorach. Apple jest liderem smartfonów, Alphabet wyszukiwarek, Microsoft systemów operacyjnych, Amazon e-commerce'u, Nvidia chipów AI, a Meta sieci społecznościowych. Razem kreują cyfrową i technologiczną rzeczywistość na niespotykaną dotąd skalę.

Apple kontroluje 55 proc. sprzedaży smartfonów w USA, podczas gdy 70 proc. komputerów na świecie działa dzięki oprogramowaniu Microsoftu. Android od Alphabetu jest operacyjnym sercem 71 proc. smartfonów na świecie, a Google przetwarza 92 proc. wszystkich zapytań o wyszukanie w Internecie. Amazon odpowiada za 39 proc. rynku e-commerce w USA. Platformy społecznościowe Mety – Facebook, Instagram, WhatsApp, Messenger – mają miliardy użytkowników. Tak zwana wspaniała siódemka – Apple, Amazon, Alphabet, Microsoft, Meta, Nvidia i Tesla – jest warta więcej niż łączne PKB Nowego Jorku, Tokio, Los Angeles, Londynu, Paryża, Seulu, Chicago, San Francisco, Osaki i Szanghaju. Mają wyższy udział w indeksie MSCI World niż wszystkie spółki z Wielkiej Brytanii, Chin, Francji i Japonii razem wziętych. Kurs Nvidii wzrósł pięciokrotnie w ostatnich dwóch latach, a Mety trzykrotnie. Wskaźnik ceny do prognozowanego zysku wspaniałej siódemki średnio wynosi 34, a gdy indeksy na początku roku były w pobliżu rekordów sięgał 40. To odzwierciedlenie ich dominacji i obietnicy znacznego wzrostu zysków w wyniku boomu AI.

60 proc.

Taki odsetek kapitalizacji spółek publicznych na świecie przypada na spółki amerykańskie.

Japoński rynek w szczycie w 1989 r. również był notowany przy prognozowanym wskaźniku cena/zysk na poziomie 40. 35 lat temu kapitalizacja japońskich spółek była dwukrotnie wyższa od amerykańskich. Dziś to rynek amerykański jest czterokrotnie większy niż wartość wszystkich spółek europejskich.

Bridgewater sugeruje, że USA cierpią na formę choroby holenderskiej powodowanej lokalnym rynkiem finansowym. Amerykańskie akcje i obligacje stanowią dziś lwią część rynków globalnych. To z definicji sprawia, że do USA napływa gigantyczny kapitał od zagranicznych inwestorów. Tamtejsze aktywa w pewnym sensie są jak towar, w którym oszczędzający na całym świecie lokują swoje pieniądze. Prowadzi to do specyficznej formy choroby holenderskiej, podobnej do tej, na jaką cierpiały gospodarki, od których świat kupował ropę lub inne towary. Dolar jest sekularnie silny, a amerykańskie aktywa stały się mniej wystawione na globalne nastroje ciesząc się pokaźnymi napływami, które muszą sfinansować deficyty budżetowe i wciąż podbijają wskaźniki wyceny akcji.

W 1989 r. japoński rynek akcji stanowił 42 proc. kapitalizacji giełd na świecie, choć ta gospodarka odpowiadała tylko za 13 proc. światowego PKB. Dziś amerykańskie akcje stanowią 60 proc. kapitalizacji spółek publicznych na świecie, podczas gdy udział tej gospodarki w globalnym PKB to raptem 25 proc. W szczycie bańki stosunek kapitalizacji rynku akcji do PKB w Japonii wynosił 140 proc. W przypadku USA ten wskaźnik dochodzi dziś do 200 proc.

Niejeden zabłądził

Od szczytu w 1989 r. do października 1990 indeks Nikkei 225 stracił 48 proc. swojej wartości. Stratedzy japońskich oraz zagranicznych instytucji wielokrotnie błędnie oceniali, gdzie zatrzyma się przecena. Ich niezdolność do przyjęcia pesymistycznej perspektywy wynikała z głęboko zakorzenionego przekonania: rynek japoński po prostu nie ma prawa spadać. Bank Japonii podtrzymywał nastroje sądząc, że może dokonać niemożliwego – spuścić powietrze z bańki spekulacyjnej o tak ogromnych rozmiarach bez szkody dla gospodarki. Do 1991 r. średni dzienny wolumen obrotu na tokijskiej giełdzie spadł do jednej trzeciej poziomu z 1989 r. Historyk Charles Mackay zauważył kiedyś, że ludzie myślą stadnie, wpadają w szaleństwo stadnie, a rozsądek odzyskują pojedynczo. Zrozumienie kiedy wyjątkowość zaczyna przeradzać się w euforię jest dużo łatwiejsze z perspektywy czasu.

To sprawia, że dzisiejsza pozycja Ameryki powinna podlegać debacie. Historia i dowody anegdotyczne sugerują, że możemy obserwować szczyt dominacji jej gospodarki. Jerome Powell, szef Fedu ogłosił, że gospodarka USA jest obiektem zazdrości świata i zrobi wszystko aby tak pozostało. Inwestor technologiczny Mark Andreessen sugeruje, że USA czeka roczne tempo wzrostu na poziomie 4-8 proc. rocznie, czyli znacznie powyżej historycznej średniej 3,1 proc. od 1948 r. Blackrock odrzuca tradycyjną analizę cykli twierdząc, że historyczne trendy są łamane w czasie rzeczywistym trwającą rewolucją technologiczną. W fali prognoz na 2025 r. uderzał konsens – imponująca dominacja USA będzie trwać bez końca, a stratedzy nie dostrzegają scenariusza, w którym rynki mogłyby doświadczyć turbulencji.

Ludzie myślą stadnie, wpadają w szaleństwo stadnie, a rozsądek odzyskują pojedynczo. Zrozumienie kiedy wyjątkowość zaczyna przeradzać się w euforię jest dużo łatwiejsze z perspektywy czasu.


Tak jak w przypadku Japonii, dominacja USA wygląda na niezagrożoną, choć USA stoją teraz na podobnym rozdrożu – ich wyjątkowość jest akceptowana z pewnością zahaczającą o świecką religię. Historia potrafi upokorzyć nawet najbardziej ambitnych. Czas pokaże, czy stoimy u progu nowej, amerykańskiej ery, czy obserwujemy jej szczyt z regresem na horyzoncie.