Ponad 600 polskich spółek chce odbudowywać Irak. Ile z nich ma na to szansę? Niektórzy uważają, że wszystkie, inni — że prawie żadna. Podobno rząd przygotowuje się do ofensywy na iracki rynek. Do pomocy eksporterom szykuje się m.in. KUKE i banki.
Już ponad 600 przedsiębiorców zgłosiło zainteresowanie udziałem w powojennej odbudowie Iraku. Niestety, coraz częściej jednak pojawiają się głosy, że skończy się tylko na zainteresowaniu.
— To abstrakcja. Żadna z polskich firm, poza Rafinerią Gdańską, nie ma szans na jakiekolwiek kontrakty w Iraku, choćby z powodu kiepskiej kondycji finansowej i braku środków na sfinansowanie takich „wycieczek” — mówi przedstawiciel jednej z największych firm budowlanych w kraju.
— Firmy, które zgłosiły się do ministerstwa gospodarki i cierpliwie czekają na pomoc rządu, nie mają żadnych szans na kontrakty. Rząd już wybrał kilka największych firm, odbyły się już rozmowy, wszystko jest ustalone — mówi Marek Kubicki, szef portalu arabia.pl.
Jego zdaniem, firmy nie powinny czekać na pomoc rządu, lecz tworzyć konsorcja, kontaktować się z lokalnymi władzami, które powoli powstają w Iraku, i szukać drogi do kontraktów w Iraku przez Kuwejt. Jamal Mohammad Issa Al-Ghunaim, ambasador Kuwejtu w Polsce, przyznaje, że kilka polskich firm wysłało przedstawicieli do Kuwejtu. Podobno jest wśród nich Nafta Polska. Firmy zdają też sobie sprawę, że muszą budować konsorcja. Żywiecki Famed myśli o połączeniu z Chifą spod Poznania i łódzkim Famedem, aby zaoferować pełen pakiet. Polacy kontaktują się też z Amerykanami.
— Rozmawiamy bezpośrednio z firmami amerykańskimi, które takie kontrakty już otrzymały. To jedyne rozwiązanie, jeśli chce się tam zaistnieć — mówi jeden z nich.
Tymczasem Józef Żelaśkiewicz, wiceprzewodniczący rady nadzorczej Elektromontażu Bydgoszcz i szef Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Irackiej, jest zdecydowanym optymistą.
— Sądzę, że szansę na otrzymanie kontraktu mają wszystkie firmy, które o to się starają. Jeśli nie w pierwszej, to w drugiej fazie odbudowy Iraku — twierdzi Józef Żelaśkiewicz.
Jak duże szanse na kontrakt ma jednak np. olsztyński Tansman, zajmujący się przetwórstwem ryb i krewetek?
— Szanse polskich firm zależą co najmniej od trzech czynników. Pierwszy to wola polityczna Amerykanów i naszego rządu. Ten warunek jest już spełniony. Drugi to procedury finansowania. Odbudowa Iraku jest precedensem, więc w tym przypadku nie jest najlepiej. Trzeci to jakość oferty polskich firm. Na liście widnieją zarówno silne, jak i słabe, profesjonalne i mniej przygotowane do działalności w Iraku — odpowiada Marek Kłoczko, sekretarz generalny Krajowej Izby Gospodarczej.
Firmy, które zgłosiły się do ministerstwa gospodarki, niechętnie mówią, co zrobią, jeśli dostaną kontrakt.
— Oprócz eksportowania do Iraku jesteśmy gotowi sprzedać nasze know-how czy uruchomić produkcję — deklaruje Halina Worecka, wiceprezes Famedu.
— Amerykanów interesuje tylko wykwalifikowana kadra. Jeśli otrzymamy kontrakt, wyślemy do Iraku inżynierów, techników, majstrów. Siła robocza jest przecież na miejscu — mówi Józef Żelaśkiewicz.
Nie można się dziwić, że firmy nie mają jeszcze planów, bo na razie brak konkretów.
Z pieniędzmi na sfinansowanie projektów polskie firmy nie powinny mieć problemów. Banki z czołówki już zapowiedziały, że są zainteresowane kredytowaniem ich przedsięwzięć. Zastrzegają jednak, że będą stosować takie same procedury, jak przy obsłudze firm działających w Polsce. Do tej pory tylko BZ WBK odnotował niewielkie zainteresowanie.
— Kilka firm już złożyło zapytania — mówi Grzegorz Adamski z BZ WBK.
Polskie firmy mogą też liczyć na wsparcie Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych.
— Iraku nie ma na liście krajów, do których eksport ubezpieczamy. Na początku maja wysłaliśmy w tej sprawie pismo do Komitetu Polityki Kredytów Eksportowych w Ministerstwie Finansów. Spotkania komitetu odbędą się 21 maja i 11 czerwca — mówi Anita Szczecińska, rzecznik KUKE.