Banki nie dopłacą do frankowych kredytów

Eugeniusz TwarógEugeniusz Twaróg
opublikowano: 2015-01-20 00:00

Frankowcy byli dotychczas bardzo odporni na wahania kursowe. Tym razem pomogą im ujemne stopy, choć na dopłaty do kredytu nie mają co liczyć

Od minionego piątku w Związku Banków Polskich trwały narady, jak rozliczać raty kredytu we franku szwajcarskim przy ujemnej stawce LIBOR. Przy marży na poziomie 50 pkt. baz., co w szczycie boomu kredytowego 2008 r. nie było czymś niezwyczajnym, pewna pula kredytów frankowych teoretycznie mogłaby mieć ujemne oprocentowanie i gdyby przyjąć standardowy przelicznik LIBOR plus marża, wychodzi na to, że bank… powinien dopłacić dłużnikowi do kredytu. Prawnicy łamali sobie głowę, co zrobić w takiej sytuacji, a banki zasłaniały się piarowską nowomową. „W przypadku PKO Banku Polskiego stosowane najczęściej oprocentowanie kredytów walutowych w CHF oparte jest na stawce marża plus LIBOR 3M. Zmiana oprocentowania następuje w okresach określonych w umowach zawartych indywidualnie z klientami w oparciu o zmienne, które na to oprocentowanie się składają” — to przykładowe wyjaśnienie w tej sprawie. Wczoraj po południu, jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, udało się wypracować wspólne stanowisko banków, jak reagować w środowisku niskich stóp.

— Jest zgoda, że przy ujemnym LIBOR, w przypadku gdy w umowie nie ma zapisu, że dolna granica oprocentowania nie może być niższa niż 0 proc., oprocentowanie nie jest naliczane, ale nie może być ujemne. Bank może zrezygnować z marży, lecz nie będzie dopłacać do kredytu. Kwestią dyskusyjną jest jeszcze, czy kredyt w ogóle może być darmowy — mówi osoba znająca szczegóły ustaleń.

Waluta dobra jak złoty

Tak czy inaczej, dobrą informacją w tych smutnych dla frankowców czasach może być to, że drastyczny wzrost kursu waluty tydzień temu zostanie złagodzony przez spadki stóp, choć dopiero za jakiś czas, kiedy banki dostosują oprocentowanie do trzymiesięcznego LIBOR. Na razie nie wiadomo jaki wpływ na kondycję finansową osób zadłużonych we franku będzie miało umocnienie szwajcarskiej waluty. Dotychczas pomimo drastycznego wzrostu kursu franka najpierw pod koniec 2008 r., a potem w 2012 r. nader dzielnie wytrzymywały one wzrost rat kredytowych. Z raportu Komisji Nadzoru Finansowego, podsumowującego 2013 r. (najświeższe dane) wynika, że spośród ponad 550 tys. umów na straty trzeba było spisać 18,2 tys. kredytów walutowych. To o ponad tysiąc mniej, niż wyniosła liczba straconych kredytów złotowych.

— Jakość kredytów walutowych i złotowych jest porównywalna — mówi Andrzej Topiński, główny analityk Biura Informacji Kredytowej.

Czasem, jak pokazują analizy BIK, jest nawet tak, że te drugie radzą sobie lepiej. W 2012 r. Andrzej Topiński przygotował zestawienie spłacalności kredytów złotowych i walutowych wśród kredytobiorców, którzy zadłużyli się w 2006 r. Moment dokonania obliczeń był nieprzypadkowy, gdyż statystyki pokazują, że hipoteka dojrzewa, czyli w portfelu ustala się odsetek kredytów straconych i zdrowych, po pięciu latach od zaciągnięcia. Na koniec września 2012 r. spośród 256,2 tys. osób zadłużonych w złotym 17,3 tys. z nich (6,76 proc.) spóźniało się ze spłatą raty karty, kredytu ratalnego, gotówkowego, w tym 5,5 tys. spłacało z opóźnieniem kredyt mieszkaniowy. W grupie 242 tys. frankowców opóźnienie w regulowaniu różnych zobowiązań miało 11,3 tys. osób (4,65 proc.), z tego 3,7 tys. nie dostarczało terminowo raty hipotecznej.

— Zadłużenie kredytobiorców walutowych w tym czasie wzrosło o 69 proc. wskutek różnicy kursowych, a złotowych, którzy zaciągali dodatkowe zobowiązania, o 35 proc. — mówi Andrzej Topiński.

BIK wylicza, że na koniec września 2014 r. czynnych było dokładnie 569 848 umów frankowych. Spośród nich definitywnie zostało zamkniętych tylko 6,5 tys. umów z powodu zaprzestania spłaty. Zaległości ma kolejne 10 tys. kredytów, ale wciąż w bazach widnieją jako umowy czynne. Spośród nich co trzecia została zawarta przed 2005 r.

Co czwarty w tarapatach

Duża wytrzymałość frankowców może wynikać z większej zamożności przeciętnego kredytobiorcy zadłużonego w walucie. W 2012 r. NBP przyjrzał się bliżej dochodom zaciągającym długi pod zastaw hipoteki i okazało się, że ci, którzy ubiegali się o walutę, mają średnio o 15-18 proc. wyższe dochody niż wnioskujący o kredyt w złotym. Większość kredytów walutowych — 59 proc. umów — została udzielona osobom o dochodach powyżej 4 tys. zł miesięcznie. NBP w raporcie o stabilności finansowej z lipca ubiegłego roku podkreśla, że od 2008 r. zarobki w Polsce poszły w górę o 46 proc. Tymczasem frank umocnił się o 18 proc. Taki był stan na koniec marca 2014 r. Od tamtego momentu szwajcarska waluta podrożała o kolejne 30 proc. i nic nie wskazuje na to, żeby do przeceny miało dojść w najbliższym czasie.

— Większość banków stosowała się do zasady, by dla kredytów walutowych przyjmować dodatkowy bufor 30 proc. dochodów na zamortyzowanie wahań kursowych. Obawiam się jednak, że kilkanaście procent klientów zaciągało kredyty we franku, bo po prosu nie mieli zdolności kredytowej w złotym. Ta grupa klientów zdecydowanie bardziej odczuje zwyżkę kursu — mówi Andrzej Budasz, dyrektor departamentu produktów i usług bankowości detalicznej w BGŻ.

W grupie największego ryzyka jest 32 tys. frankowców, którzy już pod koniec 2013 r., kiedy frank kosztował 3,4 zł, mieli zadłużenie przekraczające wartość nieruchomości o 150-200 proc. i więcej.