Na oficjalne wyniki wyborów samorządowych jeszcze poczekamy, ale sami kandydaci już je dobrze znają. Z niewydolnego systemu informatycznego PKW powoli kapią one do elektoratu, a także do potencjalnych inwestorów oraz podmiotów gospodarczych, realizujących zamówienia publiczne jednostek samorządowych. Tam, gdzie dotychczasowe układy się zmieniają — trzeba będzie oswoić się nie tylko z nowymi wójtami i burmistrzami, ale również z wieloma nowymi urzędnikami.
Tak na marginesie — zaprzysiężenie nowych włodarzy gmin, powiatów i województw odbędzie się na inauguracyjnych sesjach rad i sejmików, mniej więcej w połowie listopada. Do tego czasu samorządową władzę w całej Polsce sprawują odchodzące zarządy. Z przeszłości wiadomo, że w okresie międzykadencyjnej przerwy podejmowane są rozmaite decyzje finansowe, inwestycyjne, kadrowe itp., zdecydowanie wykraczające poza tzw. bieżące administrowanie...
Politycy różnych opcji dziwią się, iż bezpośrednia elekcja wójtów, burmistrzów i prezydentów miast nie zwiększyła zainteresowania społeczeństwa wyborami samorządowymi. A przecież największą hipokryzją ordynacji było pozbawienie mieszkańców prawa bezpośredniego ZGŁOSZENIA kandydata. Wójtów i burmistrzów mogły wystawiać tylko komitety, które zarejestrowały kandydatów na gminnych radnych w co najmniej połowie okręgów. Obywatele nie rozumieli, czemu mogą podpisać się np. na liście popierających przyszłego prezydenta RP, natomiast w wypadku prezydenta miasta muszą to robić drogą okrężną.
Ustawa wybory upartyjniła, ale w gminnej praktyce starano się je ucywilizować i uczynić bardziej strawnymi dla zmęczonych polityką mieszkańców. Sądząc po wynikach — udało się to w bardzo wielu miejscach. Dlatego wszelkie dyskusje na temat „kto politycznie wygrał wybory samorządowe” mają sens tylko w odniesieniu do sejmików województw oraz — w nieco ograniczonym zakresie —do rad powiatów. Natomiast w gminach do 20 tys. mieszkańców, które w Polsce zdecydowanie przeważają, partyjne szyldy całkowicie poszły w kąt.
Sprawność działania gmin w dużym stopniu zależy od stosunków między wybranym przez mieszkańców wójtem (burmistrzem) a wybranymi przez tychże mieszkańców radnymi. Część samorządów zostanie poddana próbie — czy kohabitacja po Polsku jest możliwa. Do sparaliżowania gminnej władzy wcale nie potrzeba konfliktów politycznych, w mniejszych ośrodkach wystarczą towarzyskie. Poligonem innego typu stanie się stolica — już teraz można przewidzieć cztery lata starć prezydenta (in spe) Lecha Kaczyńskiego i bliskiej mu Rady Warszawy z centralnymi władzami RP.