Stany Zjednoczone chcą wymusić na Unii Europejskiej, Chinach i innych dużych krajach redukcję nadwyżek handlowych. To w istocie oznacza, że chcą, by te kraje mniej kapitału lokowały w samych Stanach, w aktywach dolarowych. Jeżeli świat ma pójść w tym kierunku, to wszystkie strony będą musiały się zmierzyć ze swoimi głębokimi przyzwyczajeniami i cechami kulturowymi. Trudno powiedzieć, czy sam Donald Trump rozumie o co toczy się gra.
Amerykański prezydent i jego ekipa mają bzika na punkcie nadwyżek handlowych, jakie poszczególne kraje odnotowują w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Trzeba więc przypomnieć, że każda nadwyżka handlowa jest równoznaczna z wypływem kapitału z kraju w formie eksportu oszczędności. Nadwyżka na rachunku obrotów bieżących oznacza, że gospodarka kraju notuje nadwyżkę oszczędności nad inwestycjami i lokuje te oszczędności w aktywach innych krajów.
W skali świata największymi inwestorami za granicą są Unia Europejska, Chiny i Japonia. A krajem w największym stopniu zasysającym oszczędności są Stany Zjednoczone. Na amerykański rynek dolarowy co roku płyną setki miliardów dolarów, w ramach których inwestorzy nabywają prawa do dywidend amerykańskich spółek czy odsetek płaconych przez amerykański rząd. Z danych MFW wynika, że UE, Chiny i Japonia łącznie notowały nadwyżkę na rachunku bieżącym sięgającą 0,9 proc. w relacji do światowego PKB, a USA notują analogiczny deficyt.
Ta atrakcyjność amerykańskich aktywów wynika z kilku czynników. Przede wszystkim dolar jest walutą rezerwową świata, więc największe instytucje finansowe chcą mieć dużo obligacji i akcji w tej walucie. Ponadto amerykański rynek jest bardzo atrakcyjny, bo jest na nim dużo spółek z tzw. granicy technologicznej świata, czyli wytwarzających najważniejsze innowacje i generujących z tego tytułu sowite dochody. A na to wszystko nakłada się rosnąca skłonność amerykańskiego rządu do generowania gigantycznych deficytów budżetowych, które dokładają do krajowej gospodarki popytu, a jednocześnie tworzą pulę bezpiecznych obligacji oszczędnościowych dla świata.
Teraz to wszystko ma ulec stopniowej zmianie. Ale na czym konkretnie będzie polegać ta zmiana? Spójrzmy jak to wygląda z perspektywy poszczególnych krajów.
USA
Dla Stanów Zjednoczonych zmniejszenie deficytów handlowych musi oznaczać zmniejszenie zasysania oszczędności ze świata, czyli wygenerowanie większej ilości oszczędności krajowych. To przede wszystkim musi oznaczać zmniejszenie deficytu budżetowego, do czego potrzebne będą podwyżki podatków i cięcia transferów socjalnych. Ekipa Donalda Trumpa liczy, że uda się to osiągnąć poprzez redukcję wielkości administracji, ale jest to najpewniej kompletna iluzja. Nie można zredukować deficytu budżetu bez odwołania się do zmian w podatkach i transferach. Na końcu tej drogi musi być gotowość samych Amerykanów do zwiększenia swoich własnych oszczędności. Czy kraj tak mocno oparty na kulturze konsumpcji jest do tego zdolny?
Unia Europejska
Dla krajów UE redukcja nadwyżki handlowej oznacza, że więcej oszczędności musi zostać wykorzystane na rynku europejskim do inwestycji lub konsumpcji. Teoretycznie nie powinno z tym być aż tak wielkich problemów, ponieważ Unia ma ogromne potrzeby inwestycyjne w zakresie transformacji energetycznej i cyfrowej. Ale warto pamiętać, że nadwyżka oszczędności w UE nie bierze się znikąd. W jakiejś mierze jest to efekt procesu starzenia się ludności. Społeczeństwo, które się starzeje, chce nabywać aktywa w tych miejscach świata, gdzie jest większy przyrost demograficzny i tym samym większe możliwości osiągania dodatniego zwrotu z inwestycji. USA są dobrym miejscem, bo tam przyrost demograficzny jest większy niż w UE. Teraz jednak Europa będzie zdana sama na siebie. Do pewnego stopnia ten sam problem dotyczy Japonii.
Chiny
Chiny mogą mieć największy problem z pobudzeniem popytu wewnętrznego. Mają nadwyżki mocy produkcyjnych w przemyśle, przegrzany rynek nieruchomości i społeczeństwo nieprzyzwyczajone do masowej konsumpcji. Ten ostatni element jest ściśle związany z charakterem systemu politycznego. Uruchomienie dużego popytu konsumpcyjnego oznaczałoby rozbudzenie pragnień obywateli, stworzenie nowego stylu życia, ruchu w kierunku indywidualizmu. Tego nie chce partia, a ostatecznie możliwe, że samo społeczeństwo też nie jest otwarte na takie zmiany.
Może więc wszystko powinno pozostać i pozostanie po staremu? Nie sądzę. Mamy do czynienia z końcem epoki globalizacji, w ramach której świat był traktowany jako jeden rynek. Podziały polityczne są za duże, by towary i kapitał krążyły sobie na takich zasadach jak dotychczas.