Były szef zapewnia, że zostawia agencję z pełną kasą. I przestrzega przed jej roztrwonieniem.
„Puls Biznesu”: Po niemal 15 latach szefowania Agencji Rozwoju Przemysłu (ARP) został pan odwołany. Czy wie pan, dlaczego?
Arkadiusz Krężel, były prezes Agencji Rozwoju Przemysłu: Nie. Po prostu przyszedł faks z informacją o odwołaniu.
Czy stracił pan posadę z powodów politycznych?
Nie chcę komentować decyzji właściciela. Praca w agencji to dla mnie przygoda życia. Mnóstwo doświadczeń, praca z kompetentnymi ludźmi...
Jakie były pana największe sukcesy i największe porażki?
W agencji rozpocząłem pracę w 1992 r. W transformację polskiej gospodarki jestem zaangażowany już od 1990 r. 12 lat pracowałem w sektorze górniczym, przy restrukturyzacji kopalni Kazimierz Juliusz, jedynej, która pozostała w rejonie Dąbrowy Górniczej. Kiedy objąłem stanowisko prezesa ARP, musiałem znaleźć sposób, by ograniczać negatywne skutki społeczne wynikające z restrukturyzacji firm. Udzielaliśmy pomocy, ale na zasadach wolnorynkowych. Byliśmy kuźnią pomysłów, byliśmy jak komandosi rzucani na głęboką wodę. Pracowałem w agencji dla 13 rządów, w tym czasie uczestniczyła ona niemal we wszystkich projektach transformacji. Wystarczy wspomnieć przekształcenie PKP z przedsiębiorstwa państwowego w grupę kapitałową, rewitalizację Mielca i utworzenie tam strefy ekonomicznej czy wreszcie Stalową Wolę. Gdyby nie ARP, regiony te byłyby gospodarczą pustynią.
Występują jednak opinie, że stosując rynkowe instrumenty ARP jest bardziej restrykcyjna niż banki. Wyemitowała obligacje na wykup długów Polskich Hut Stali, co umożliwiło prywatyzację hut, ale za 370 mln zł wierzytelności Mittal Steel musi wykupić obligacje za ponad 500 mln zł. Gdyby nie było inwestora, musiałyby to zrobić huty.
Związkowcy i zarządy wielkich firm nie szanują dotacji, dlatego każda pomoc powinna być udzielana na warunkach rynkowych. Są to przecież nasze podatki. Kiedy zaczynałem pracę w agencji, miała 30 mln dolarów środków, kiedy odchodzę, jej aktywa przekraczają 1 mld dolarów.
Pojawiają się informacje o gigantycznej kasie leżącej na kontach agencji, a można ją było przeznaczyć na stocznie. Jest tajemnicą poliszynela, że to jeden z powodów pańskiego odwołania.
Agencja ma 600 mln zł przeznaczonych wyłącznie na pomoc publiczną. Wydatkowanie ich ograniczają regulacje unijne. Pieniądze te nie leżą na kontach, tylko są dobrze inwestowane. ARP ma też 700 mln zł zobowiązań wynikających z różnego rodzaju poręczeń, hutniczych obligacji etc. Musimy mieć na nie zabezpieczenie. Agencja nie zajmuje się tylko stoczniami i nie może angażować się wyłącznie w pomoc dla jednej firmy.
Agencji zarzucano wielokrotnie, że zanim przekaże choćby złotówkę pomocy publicznej, dobrze się zastanowi. W efekcie pomoc do firm dociera zbyt późno i jest mało skuteczna.
Nie można mówić o pomocy udzielonej zbyt późno, trzeba oszacować ryzyko — jak w banku. Do nas należała eliminacja słabych projektów, które nie dawały nadziei na przetrwanie firm. Przeprowadziliśmy proces restrukturyzacji firm dzięki ustawie o „tysięcznikach” [o pomocy publicznej dla firm zatrudniających ponad 1000 osób — przyp. red.] i ustawie „kołodkowej” (pozwoliła na pozbycie się wierzytelności publicznoprawnych), dzięki czemu uchroniliśmy wiele firm przed bankructwem.
Ale przecież z ustawy o „tysięcznikach” skorzystało tylko 15 firm.
Zgłosiły się 44. Część zrezygnowała, a część skorzystała tylko z ustawy „kołodkowej”. Ustawowe zapisy uchroniły je przed upadłością i dały czas na restrukturyzację dostosowawczą.
Część firm, które skorzystały z ustawy, nadal jest w fatalnej sytuacji finansowej. Zarówno Stocznia Gdańska, jak i Stocznia Gdynia są bliskie bankructwa, nie lepiej jest w Hucie Stalowa Wola.
Stocznia Gdynia mogła skorzystać z podwyższenia kapitału o 300 mln zł. Przewidywał to program restrukturyzacji. Dlaczego nie przeprowadzono emisji? Byli przecież chętni do zainwestowania. W ubiegłym roku mieliśmy spotkanie z Gianluigi Aponte, właścicielem Mediterranean Shipping Company, i Ramy Ungarem, jednym z największych armatorów. Przedstawili propozycje zainwestowania w Stocznię Gdynia i zakłady Cegielskiego, ale zostali odprawieni z kwitkiem. Tak samo było z Akerem, który chciał wejść do Stoczni Gdańskiej. Wygrały decyzje polityczne i polityczny lobbing.
W stoczniach od lat górę nad ekonomią bierze polityka. Sporo zależy od tego, jakie działania podejmie pański następca. Co by mu pan radził?
Jeśli chce dobrze zarządzać agencją, nie może podejmować decyzji, patrząc przez pryzmat poszczególnych firm, grup zawodowych czy regionów. Kluczem jest konsekwentne realizowanie działań wspierających restrukturyzację przemysłu na warunkach rynkowych.