Chiński dylemat

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2007-05-23 15:36

W zeszłym tygodniu (wtorek i środa) USA i Chiny prowadziły rozmowy na temat stosunków bilateralnych. Amerykanie jak zwykle usiłowali wymusić decyzje o szybkiej aprecjacji chińskiego juana. Ekonomiści wierzą, że wyraźnie mocniejszy juan doprowadzi do zmniejszenia chińskiego eksportu do USA, co pozwoli na ograniczenie deficytu w amerykańskim handlu zagranicznym. Od lipca 2005 roku, kiedy to podjęto decyzję o zerwaniu ze sztywnym powiązaniem juana z dolarem, chińska waluta wzmocniła się o 5,7 procenta, ale to dla Amerykanów stanowczo za wolno, a Pekin najwyraźniej nie zamierza ulegać. Owszem, w zeszłym tygodniu zwiększył dopuszczalne pasmo wahań juana z 0,3 do 0,5 procenta, ale nie o to chodziło Waszyngtonowi.

Nawiasem mówiąc wyraźne wzmocnienie juana (dwucyfrowe) wcale nie musi pomóc amerykańskiemu bilansowi handlu zagranicznego. Noblista Joseph E. Stiglitz twierdzi, że produkcja tanich artykułów zostanie przesunięta na przykład do Bangladeszu albo do innych krajów z jeszcze niższym kosztem siły roboczej niż w Chinach. To jedno zagrożenie, ale jest i drugie. Po wyraźnej aprecjacji juana ceny importowanych do USA towarów wzrosłyby, ale obawiam się, że byłyby nadal bardzo konkurencyjne, a to doprowadziłoby do wzrostu amerykańskiej inflacji. Poza tym, co podkreśla również Stiglitz, Chiny mogłyby przestać kupować amerykańskie obligacje, a to nie tylko osłabiłoby dolara, ale i zmusiło FOMC do podniesienia stóp w celu przyciągnięcia kapitału koniecznego do pokrycia amerykańskich deficytów. Ciekaw jestem co powie jutro (wygłosi przemówienie na temat stosunków USA -Chiny) Wu Yi, wicepremier Chin i główny negocjator w trwających jeszcze rozmowach. Zakładam, że do rewolucyjnych ustaleń nie dojdzie.

Ostatnie decyzje Chin i te właśnie rozmowy przyniosły już jednak pierwsze wyniki. I to chyba niezbyt oczekiwane. We wtorek o 7 procent spadł w Szanghaju indeks akcji typu B, a w środę wyprzedaż była kontynuowana (5 procent). Indeks Szanghaj - Szenzen (akcje typu A) nadal jednak rósł. Wszyscy szukali wytłumaczenia dla tak dziwnego zachowania tych giełd i prawdę mówiąc trudno je znaleźć. Wdzięczny będę za sugestie. Ja znalazłem tylko jeden powód (pretekst?). Akcje typu B są wyceniane w walutach obcych. Jeśli inwestują tam chińskie firmy to mogły obawiać się, że rozmowy USA -Chiny doprowadzą do szybszego wzmocnienia juana, a wtedy ich inwestycje walutowe traciłyby na juanowej wartości. Co prawda juan wzmocnił się w czasie ostatnich 4 tygodni tylko o jeden procent, ale dla przegrzanego rynku każdy pretekst jest dobry, żeby ruszyć do wyjścia. Nie można jednak wykluczyć, że chińskie firmy wychodzą z walutowych inwestycji i kupują akcje typu A, dzięki czemu nadal rośnie Szanghaj Composite (indeks Szanghaj - Szenzen).

Nawiasem mówiąc ciekawe, jaki będzie wpływ pęknięcia spekulacyjnej bańki w Chinach na globalny rynek finansowy. Jasne jest, że takie bańki zawsze z hukiem pękają, tylko nikt nie wie kiedy. Przez półtora roku indeks Szanghaj Composite wzrósł o ponad 230 procent, a od ostatniego mini-krachu (27.02) o ponad 50 procent. Pełne szaleństwo. Już w tej chwili na giełdach Szanghaj - Shenzhen obraca się dziennie ponad 40 mld USD, a kapitalizacja bliska jest 2000 mld USD (o 20% więcej niż w Hong Kongu). Zagranicy tam zapewne dużo już nie ma, bo fundusze dobrze wiedzą, czym to się skończy, ale Chińczycy będą w końcu płakali. Mam wrażenie déjà vu -  przypomina mi się to, co działo się w Polsce w latach 1993 - 1994. Wszyscy pamiętamy, a jeśli nie to wystarczy spojrzeć na wykres, czym to się wtedy skończyło.

Czy pęknięcie tej chińskiej bańki będzie miało wpływ na globalne rynki? Załamanie popytu wewnętrznego w Chinach na skutek spadku zasobów powinno szkodzić, bo przecież wszyscy liczą, że ten popyt będzie rósł pomagając we wzroście gospodarczym. Poza tym jest jeszcze wpływ psychologiczny. Inne rynki globalne też są w fazie euforycznych zwyżek, więc załamanie indeksów w Chinach może być sygnałem do realizacji zysków. Może, ale wcale nie musi, bo przecież wszyscy zarządzający dużych funduszy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że taka euforia musi zostać ukarana (poważne fundusze mówią o 30 - procentowej przecenie). Z tego wniosek, że dawno ich już w Chinach nie ma. Może się więc okazać, że z rynkiem chińskim stanie się to, co z japońskim w 1990 roku - bańka spekulacyjna pękła, a indeks Nikkei spadał przez 13 lat (oczywiście z korekcyjnymi wzrostami), co nie zaszkodziło globalnej hossie. Prawdopodobnie taki sam los spotka również giełdę chińską, ale sam moment pęknięcia tego spekulacyjnego bąbla może wywołać chwilowe, gwałtowne zawirowania na rynkach finansowych całego świata.