Rolnicy we wschodnich Chinach zaatakowali w ostatnich dniach zatruwające środowisko zakłady farmaceutyczne i doprowadzili do ich zamknięcia.
Zakłady farmaceutyczne w Jingxin, we wschodniej prowincji Zhejiang, około 200 km na południe od Szanghaju, były od dłuższego czasu przedmiotem skarg okolicznych wieśniaków, którzy twierdzili, że odpady chemiczne z fabryki niszczą zbiory, zanieczyszczają pobliską rzekę i szkodzą zdrowiu ludzi.
Protesty, które wybuchły 4 lipca, kiedy grupa wieśniaków przypuściła szturm na fabrykę, zmusiły do wstrzymania produkcji.
Do ponownych zamieszek doszło w ostatnią niedzielę. Spowodowały je doniesienia o planach kierownictwa zakładów wznowienia przeróbki około tysiąca ton chemikaliów, szczególnie niebezpiecznych w warunkach letnich upałów. Według lokalnych władz, w niedzielnych protestach uczestniczyło kilkaset osób. Przekazy internetowe podnoszą tę liczbę do 20 tys. Niektóre informacje mówiły o "rewolucji na rzecz ochrony środowiska".
Do ochrony fabryki skierowano oddziały policji. Przedstawiciel kierownictwa zakładów potwierdził wiadomość o zawieszeniu wszelkich czynności operacyjnych.
Niepokoje w Jingxin były ostatnim z serii protestów na chińskich wsiach, gdzie władze stoją w obliczu rosnącego niezadowolenia ludności z powodu panoszącej się korupcji i rosnącej przepaści między biednymi i bogatymi. Jednocześnie Chiny, na drodze do głównych potęg ekonomiczny świata, płacą wysoką cenę za szybki wzrost w postaci degradacji środowiska naturalnego.