Przez ostatnie 15 lat inwestorzy na całym świecie traktowali dolara jako naturalne zabezpieczenie w czasach zawirowań gospodarczych i politycznych. Logika była prosta – jeśli Wall Street wpadało w kłopoty, pociągało za sobą globalne rynki, ale jednocześnie dolar zwykle się umacniał, ograniczając straty na amerykańskich aktywach. Tym razem jednak mechanizm zawiódł. W marcu i kwietniu indeks S&P 500 spadł o 20 proc., a dolar osłabił się o 8 proc. Efekt? Najgorsze pierwsze półrocze dla amerykańskiej waluty od początku ery płynnych kursów w 1973 r.
Kryzys 2008 r. zmienił postrzeganie dolara
Wywołało to falę zastanowienia wśród zarządzających aktywami i funduszy emerytalnych. W branży pojawiły się pytania, czy instytucje te będą musiały zabezpieczyć portfele na setki miliardów dolarów, skoro dotychczasowa wiara w ochronną funkcję dolara zaczyna się chwiać.
Korzeni tego przekonania należy szukać już w czasach zimnej wojny, gdy w obliczu napięć geopolitycznych inwestorzy uciekali w stronę dolara i złota. Umacniała je dominacja amerykańskiej waluty w globalnych finansach i jej powiązanie z parytetem złota.
Ostatnim spektakularnym przykładem był kryzys bankowy z 2008 r. Choć epicentrum wstrząsów znajdowało się w USA – od banków po rynek kredytów hipotecznych – kurs dolara gwałtownie się umocnił. Uznano wówczas, że to dowód na wyjątkową pozycję amerykańskiej waluty.
Brad Setser, były urzędnik Departamentu Skarbu, wskazuje, że źródła umocnienia dolara w 2008 r. były zupełnie inne, niż się powszechnie sądzi. Dane z bilansu płatniczego pokazują, że prywatny kapitał odpływał z USA, a obligacje skarbowe kupowały głównie banki centralne. Według Brada Setsara dolar zyskał na wartości głównie dlatego, że amerykańscy inwestorzy w czasie kryzysu wycofywali pieniądze z bardziej ryzykownych rynków i odkupowali dolary, którymi wcześniej je finansowali. To właśnie mechanika rynku, a nie wyjątkowa pozycja dolara, miała odpowiadać za jego siłę w czasie kryzysu.
Trump chce słabszego dolara i naciska na Fed
Dziś, gdy stopy procentowe w USA są dużo wyższe niż w Europie, Japonii czy Chinach, strategie oparte na różnicy oprocentowania (carry trade) sprzyjają dolarowi. Jeśli jednak jego rola „bezpiecznej przystani” była dotąd jedynie iluzją, może to mieć daleko idące konsekwencje.
Szczególnie w sytuacji, gdy administracja Donalda Trumpa dąży do osłabienia dolara, aby wspierać reindustrializację, jednocześnie naciskając na Fed w sprawie obniżek stóp procentowych. Utrata wiary zagranicznych inwestorów w stabilizującą rolę amerykańskiej waluty oznaczałaby niższe oczekiwane stopy zwrotu, a także kolejny cios w wizerunek „amerykańskiej wyjątkowości”.
Jak podkreślają analitycy z firmy inwestycyjnej GMO, przewaga amerykańskich akcji po kryzysie 2008 r. była w dużej mierze efektem umocnienia dolara i rosnących wycen. Gdyby pominąć te czynniki, faktyczne wyniki spółek byłyby znacznie skromniejsze, a od 2019 r. niemal zerowe.
Na razie to tylko teoretyczna debata. Prawdziwą odpowiedź przyniesie dopiero następny globalny kryzys finansowy.