Cyfrowy armagedon

Mirosław KonkelMirosław Konkel
opublikowano: 2020-12-28 20:00

Bankructwa firm, brak wody i prądu, nieczynne bankomaty... Wystarczy na tydzień wyłączyć internet, by nasz świat rozsypał się niczym domek z kart - to jedna z naszych szokujących prognoz na 2021 r., tzw. czarnych łabędzi (wydarzenie bardzo mało prawdopodobne, ale o potencjalnie wielkich konsekwencjach). Nie jest to tekst informacyjny.

Zmierzmy się z niewyobrażalnym. Sięgamy po smartfon i okazuje się, że wszystkie aplikacje mobilne są martwe. Nie możemy sprawdzić rozkładów jazdy transportu publicznego ani trasy na Google Maps. Próbujemy wyciągnąć gotówkę z bankomatu lub bezdotykowo zapłacić za zakupy w osiedlowym warzywniaku, ale transakcje zostają odrzucone wskutek braku łączności z systemem operatora. Chcemy sprawdzić, czy problem dotknął także naszych znajomych, nie mamy jednak dostępu do poczty elektronicznej i portali społecznościowych. Bity przestają podróżować światłowodami. Zerwana jest łączność bezprzewodowa. Miliardy inteligentnych, rozmawiających ze sobą urządzeń stają się całkowicie bezużyteczne. Pal licho, że nie zgasimy na odległość światła w sypialni. Gorzej, że platforma łącząca wszystkie usługi komunalne, w tym sterowanie ruchem drogowym, sieci elektroenergetyczne i wodociągi, przestaje działać, czyli miasto ogarnia całkowity bezwład.

Uwaga, czarne łabędzie
To jedna z naszych szokujących prognoz, tzw. czarnych łabędzi (wydarzenie bardzo mało prawdopodobne, ale o potencjalnie wielkich konsekwencjach). Nie jest to tekst informacyjny.

To nie koniec złych wieści. Samoloty są uziemione, pociągi się wykolejają. Na ulicach grasują szajki przestępców, bo policja nie może zdalnie monitorować zakazanych dzielnic i koordynować działań. Z każdą godziną jest coraz gorzej. W naszym prywatnym życiu, w kraju, na świecie. Niemniej z rozmiarów katastrofy nikt nie zdaje sobie sprawy, ponieważ media, jak wszystkie inne branże, są sparaliżowane.

Nagle to, o czym w thrillerze naukowym „Blackout” pisał Marc Elsberg, staje się rzeczywistością. Miasta toną w ciemnościach. Wszyscy pomstują na brak ogrzewania oraz problemy z lekami, żywnością i wodą. Wystarczy kilka dni, by zapanował chaos na niewyobrażalną skalę. Mniejsza z tym, że austriacki autor przewidywał konsekwencje nagłej przerwy w dostawie prądu. Skutki awarii chmury obliczeniowej, tożsame z tzw. śmiercią internetu, są identyczne albo jeszcze gorsze.

Wyobraźmy sobie, że wszelkiego rodzaju wirtualna działalność: biznes, księgowość, zarządzanie rozproszonymi zespołami pracowników, ulega gwałtownemu zatrzymaniu, doprowadzając do bankructwa miliony przedsiębiorstw. Ten sam los spotyka sieci handlowe, których system logistyczny określa zasada „just in time” – dostarcza do sklepów tyle towaru, ile wystarcza do zaspokojenia bieżącego zapotrzebowania (bez konieczności utrzymywania pełnych magazynów). Trzeba również odwołać zaplanowane badania, zabiegi i operacje medyczne, co zwiększa liczbę zgonów. Wobec tych wszystkich niedogodności, utrapień i nieszczęść marnym pocieszeniem jest fakt, że wśród poszkodowanych znalazł się Władimir Putin, który stracił ważne narzędzie wojny hybrydowej.

Spójrzmy prawdzie w oczy: gdy oparty na chmurze system komunikacyjny nagle przestataje działać, cały znany nam świat przestaje istnieć, „jakby porwały go ręce złodziei“ (by zacytować mistrza). Powód wydaje się oczywisty: internet już dawno przestał być nakładką na współczesną cywilizację, on sam stał się cywilizacją. Pełnoprawną rzeczywistością. Wygodnym domem dla kilku miliardów ludzi.

Dobra wiadomość brzmi: chmura obliczeniowa to struktura zbyt rozproszona, aby w wymiarze globalnym (lub choćby europejskim czy krajowym) można było ją tak po prostu wyłączyć. Operatorzy i dostawcy cloud computingu mają własne, niezależne centra. Gdy pada jeden ośrodek, jego usługi przejmuje drugi. Tworzenie katastroficznych prognoz i wizji ma jednak sens. Sprawia, że bierzemy pod uwagę nawet najmniej prawdopodobne zagrożenia i wymyślamy środki zaradcze, ograniczając do minimum prawdopodobieństwo cyfrowej apokalipsy.