Przybywają z całego świata, by uciec przed przeszłością, zarobić i przeżyć męską przygodę. Bywa, że słowo „przeżyć” staje się kluczowe.
Lata 30. XIX w. nie były dla Francji łatwe. Armia od połowy 1830 r. walczyła ze zmiennym powodzeniem o kontrolę nad Algierią. Jednocześnie do kraju nad Loarą przybywały tysiące emigrantów. Często byli to uchodźcy polityczni (w tym wielu Polaków). Należało ich energię jakoś zagospodarować.
Panujący wówczas Ludwik Filip (na zdjęciu u góry) stwierdził: „Chcą walczyć, niech walczą” i dekretem z 10 marca 1831 r. powołał złożoną z cudzoziemców formację do utrzymywania porządku w koloniach. Po zakończeniu służby legioniści mogli liczyć na prawo stałego pobytu, a nawet na obywatelstwo francuskie.
Narodziny legendy
Stoczyli wiele bitew w Afryce, w wojnie krymskiej, we Włoszech, ale legenda formacji narodziła się w Meksyku. 30 kwietnia 1863 r. 3 oficerów i 65 legionistów po całonocnym marszu napotkało znaczne siły meksykańskie. Udało im się zabarykadować w gospodzie Camerone i do wieczora odpierali ataki około 2 tys. Meksykanów (zabili około 300 z nich i ranili drugie tyle), odrzucając wszelkie wezwania do kapitulacji. Wieczorem pięciu ostatnich zdolnych do walki legionistów odpaliło pociski w stronę przeciwników i ruszyło do walki na bagnety. Pozostali przy życiu zgodzili się na kapitulację pod warunkiem pozostawienia im broni i opatrzenia rannych. Wśród rannych byli legioniści o znajomo brzmiących nazwiskach Górski i Bogucki. Jednym z poległych bohaterów był sierżant Vincent Morzycki.
Rocznica bitwy pod Cameron jest do dziś największym świętem Legii Cudzoziemskiej (jednym z trzech — oprócz Wigilii i święta Trzech Króli), a drewniana ręka dowódcy tego oddziału kapitana Danjou jest swoistą relikwią. „Życie prędzej niż odwaga opuściło tych francuskich żołnierzy” — głosi napis na obelisku w miejscu bitwy.
Mała globalna armia
Legia Cudzoziemska walczyła wszędzie tam, gdzie Francja miała zamorskie interesy: w Afryce, w Indochinach, a w chwilach kryzysowych — jak podczas wojny francusko-pruskiej w 1870 r. i w obu wojnach światowych — także na terytorium Francji. Żołnierze w białych kepi prowadzili operacje w Czadzie, a ostatnio uczestniczyli w misjach pokojowych i stabilizacyjnych w Bośni, Rwandzie i Libanie. Walczyli również w pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej.
Ponieważ ochotnicy przybywają ze wszystkich stron świata i walczą na całym świecie, można tę formację określić jako małą (liczy niespełna 8 tys. ludzi) globalną armię. Jest zawsze gotowa do szybkiej interwencji i jako taka uchodzi za wzorcową jednostkę sił szybkiego reagowania.
Ludzie bez przeszłości
Legendy o Legii jako przytulisku dla przestępców i wyrzutków społecznych nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Kandydaci przechodzą dość szczegółową weryfikację i, owszem, mogą przez nią przejść ludzie nieco na bakier z prawem, ale na pewno nie najgroźniejsi przestępcy. Co najwyżej oszuści podatkowi albo mężowie niepłacący alimentów. To ostatnie wydaje się zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę, że wszyscy ochotnicy są rejestrowani jako kawalerowie, bez względu na stan faktyczny. Jedną z naczelnych zasad Legii jest „dyskrecja i respektowanie sekretów innych osób”. Pierwszy okres służby legioniści odbywają pod fałszywą tożsamością.
Przez formację przewinęły się chyba wszystkie narodowości. Po II wojnie sporo służyło Niemców. Od lat 90. napływa do niej fala osób z byłego bloku wschodniego, w tym wielu Polaków. Prawdziwych liczb nikt jednak nie zna. Legia nie prowadzi takich statystyk. Bo i po co. Wszyscy są wszak jedną rodziną. Legionistami.
