Cztery reformy szansą nowego rządu w Berlinie

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2025-02-24 06:43

Stworzenie koalicji nie będzie łatwe, a jeżeli będzie ona słaba i nieskuteczna, to w przyszłości zwyciężyć może AfD. Ale jest kilka reform, co do których koalicja może się dogadać i które mogą przynieść jej sukces – mówi dr Sebastian Płóciennik, dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Jak ocenia pan wyniki niemieckich wyborów? Czy nie powinniśmy się obawiać, że utrzymane zostanie polityczne status quo, czyli kolejna wielka koalicja bez wyraźnej zmiany politycznej i otwarcia nowego rozdziału, co może doprowadzić do kolejnego rozczarowania wyborców i wzmocnienia partii antysystemowych?

Sebastian Płóciennik*: Wstępne wyniki wskazują, że są spore szanse na tzw. wielką koalicję składającą się ze zwycięskiej CDU/CSU oraz SPD. To dobra wiadomość, bo pierwsze powyborcze sondaże sugerowały konieczność zawiązania większej, bardziej skomplikowanej koalicji, do której musieliby wejść Zieloni. Łatwo jednak nie będzie. Chadecy nie zdobyli wymarzonego wyniku w okolicach 35 proc., zaś SPD poniosła najcięższą porażkę w swojej historii i czuje presję ze strony Die Linke. Wynik tej ostatniej partii jest dużym zaskoczeniem – była już niemal skazana na zejście ze sceny politycznej, a tymczasem zdobyła ponad 8 proc. głosów, w tym aż 27 proc. wśród młodych wyborców, co czyni ją najpopularniejszą siłą w tej grupie. SPD znajduje się więc pod sporą presją.

To będzie trudna koalicja, ponieważ Niemcy potrzebują dość radykalnych reform. Weźmy pod uwagę dwa kluczowe wyzwania: gospodarkę i migrację. Reforma gospodarcza zderzy neoliberalną wizję Merza – obniżki podatków i deregulację – z dość etatystycznym podejściem SPD, które stawia na finansowanie wzrostu przez duże fundusze publiczne i utrzymanie wysokich transferów socjalnych. Koalicja będzie miała skromną większość, więc do reform wymagających zmian w konstytucji, będzie musiała się układać np. z Zielonymi lub Die Linke.

Drugą kwestią jest migracja, na której antysystemowa Alternative für Deutschland (AfD) zbudowała swoje poparcie. CDU/CSU kilka tygodni temu próbowało przeforsować radykalne środki przeciwko nielegalnej imigracji. Merz otrzymał wówczas poparcie AfD, co wywołało oburzenie w głównym nurcie politycznym. Teraz SPD musi dojść do porozumienia z CDU w sprawie tego pakietu i przełknąć wcześniejszą ostrą krytykę. Zakładam jednak, że to się uda, bo na liderach obydwu partii spoczywa ogromna odpowiedzialność. Jeśli im się nie powiedzie, w kolejnych wyborach AfD może zyskać jeszcze więcej, być może nawet wygrać.

Warto też wspomnieć o FDP – partia liberalna wypada z Bundestagu. Christian Lindner zapowiedział wycofanie się z polityki, co oznacza nowe otwarcie dla partii. Pytanie, czy uda jej się wrócić do parlamentu, bo staje się coraz bardziej niszowa, wręcz klientelistyczna, co ogranicza jej szanse na szerokie poparcie. Dobrą wiadomością dla głównego nurtu jest porażka partii Sahry Wagenknecht – socjalistycznej, ale o narodowym charakterze. Po udanych wyborach europejskich i regionalnych liczyli na 8-9 proc., a tymczasem zabrakło im 0,028 proc. by wejść do Bundestagu.

Trzy tygodnie temu byłem w Berlinie i rozmawiałem z przedsiębiorcami. Jeden z szefów związku biznesowego powiedział, że jeśli znów powstanie wielka koalicja, za cztery lata rządzić będzie AfD. Czy to zmierza w takim kierunku?

Wspomniałem o tym ryzyku, ale ono jest niższe przy rządzie dwóch, a nie jak zakładaliśmy jeszcze w niedzielę wieczorem, trzech partii. Warto również spojrzeć na to, co zdecydowało o rozpadzie minionej koalicji. Problemem stał się przede wszystkim dostęp do pieniędzy. Poprzednia koalicja funkcjonowała względnie dobrze, dopóki można było zawieszać konstytucyjny hamulec długu (np. ze względu na pandemię), a po jego odwieszeniu korzystać z dodatkowych środków publicznych zaszytych w różnych funduszach specjalnych. Każda partia mogła wtedy realizować część swojego programu. Punktem zwrotnym okazało się orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, który zakwestionował niektóre operacje na pozabudżetowych funduszach i nakazał twarde przestrzeganie hamulca długu. Te kreatywne przesunięcia pieniędzy z kredytów stabilizowały koalicję, a ich zablokowanie i konieczność cięć wydatków, skłóciły rząd. Dlatego partie nowej koalicji będą szukać bardziej stabilnych dróg. Myślę, że zdecydują się na przegląd wydatków oraz przygotowanie gruntu pod coś, czego chce zwłaszcza SPD, czyli wielki konstytucyjny fundusz na inwestycje publiczne. Możliwa jest również reforma hamulca długu. Do tych działań konieczna będzie jednak większość konstytucja – czyli dogadanie się przynajmniej z Zielonymi i Die Linke.

Co może zrobić ewentualna wielka koalicja, aby Niemcy czuli, że ich problemy są rozwiązywane, a gospodarka reformowana i pchana do przodu?

Jest kilka reform, co do których koalicja mogłaby się dogadać. Po pierwsze, wspomniany fundusz na inwestycje publiczne zapisany w konstytucji, a więc omijający rygory hamulca długu. Opozycji trudno będzie go odrzucić, a to zaspokoi ważną część gospodarczych postulatów SPD. Po drugie, deregulacja, obniżka podatków dla firm oraz odbiurokratyzowanie gospodarki, wsparte inwestycjami w cyfryzację administracji publicznej – tu partie raczej znajdą wspólny język, bo absurdów biurokratycznych jest tam na prawdę mnóstwo, a przedsiębiorcy jasno wskazali, co trzeba zmienić. Po trzecie, obrona narodowa i zwiększenie wydatków, prawdopodobnie poprzez odnowienie konstytucyjnego funduszu na Bundeswehrę i wyjęcie wydatków na ten cel z hamulca. Czwarty obszar to polityka energetyczna – o tyle łatwiejszy, że nie będzie w rządzie Zielonych. Możliwe jest poluzowanie dotychczasowej polityki Energiewende na rzecz tzw. „otwartości technologicznej” i obniżenia cen energii.

Koalicji może pomóc małe ożywienie gospodarcze. Coraz więcej głosów wskazuje, że niemiecka gospodarka wkrótce się odbije – może nie spektakularnie, ale wzrost na poziomie 1% jest realny. Kryzys może przestać być tak dotkliwy, a nowa koalicja mogłaby skorzystać na tym lekkim trendzie wzrostowym.

Co ma pan na myśli, mówiąc o konstytucyjnych funduszach? Czy to sposób na obejście limitu zadłużenia, czy zostanie on zniesiony? Jak to będzie zrobione?

Hamulec długu zakłada co do zasady limit 0,35% deficytu dla budżetu federalnego i 0% dla landów. Jedną z opcji byłoby podniesienie tych limitów – na przykład do 0,5%, co oznaczałoby dostosowanie do unijnego sufitu. Jednak jest inna metoda zwiększenia zadłużenia ponad te limity: konstytucyjne fundusze specjalne, takie jak fundusz na Bundeswehrę z 2022 roku w wysokości 100 mld EUR. Taki fundusz wymaga większości konstytucyjnej, jest transparentny, podlega ścisłym regułom i działa przez określony czas.

A co z imigracją, która była jednym z kluczowych tematów kampanii?

Trzeba wyraźnie rozróżnić imigrację nielegalną i kwestie polityki azylowej – od imigracji zarobkowej. W programie CDU znajdziemy ostre stanowisko wobec tej pierwszej sfery, z twardymi działaniami, które niewiele różnią się od postulatów AfD. Z kolei w kwestii imigracji zarobkowej chadecy rozwijają czerwony dywan przed pracownikami zagranicznymi. Planują powołać federalną agencję ds. pracowników zagranicznych, która przejmie całość procesów, od ogłoszeń o pracę po formalności związane np. z uznaniem dyplomów. Nie ma chyba innego wyboru – w Niemczech brakuje rąk do pracy. Mimo kryzysu i ślizgania się po krawędzi recesji, wiele firm ma problem ze znalezieniem pracowników, a kraj nie jest wystarczająco atrakcyjny dla obcokrajowców. Na szybki postęp robotyzacji i zastępowanie siły roboczej – także w sektorze usług – chyba jeszcze poszczekamy.

Co z reformami rynku pracy? Liberałowie chcą deregulacji, lewica większej ochrony socjalnej. Tych podejść nie da się pogodzić.

Obecnie funkcjonuje tzw. zasiłek obywatelski, oparty na modelu Hartza wprowadzonym 20 lat temu, ale ze znacznie łagodniejszymi sankcjami wobec osób uchylających się od pracy. Problem polega na tym, że kiepsko działa on w połączeniu z ulgami podatkowymi i składkowymi, skomplikowanymi zasadami przy niepełnych formach zatrudnienia i innymi zasiłkami. Czasem dochodzi do sytuacji, w której nie opłaca się mieć wyższych zarobków z pracy, bo po przeliczeniu wszystkich dodatków, podatków, naliczeń, itd. mamy netto tyle samo lub nawet mniej. Krótko: system jest krytykowany za niedostateczne zachęcanie do aktywności zawodowej. CDU chce go zreformować – wprowadzić ostrzejsze sankcje i deregulację, by zmobilizować ludzi do pracy. SPD, która wprowadziła obecny model, by odbudować poparcie swojego socjalnego elektoratu po krytyce reform Hartza, musiałaby teraz – mając na karku Die Linke – zgodzić się na powrót do ostrzejszej wersji. Szczerze mówiąc, trudno mi to sobie wyobrazić. To będzie na pewno punkt zapalny.

To ujawnia fundamentalny konflikt między blokami. Jedni stawiają na liberalno-konserwatywny program gospodarczy – deregulację i mniej podatków – a drudzy na lewicowy. Wydaje się, że nie da się tego pogodzić, poza polityką bieżącego zarządzania, w czym Niemcy są dobrzy. Ale teraz Niemcy i Europa potrzebują dużych decyzji, a nie setek małych minireform.

Jeśli uruchomią nowy fundusz na Bundeswehrę od 2027 r., dołożą do tego wielki fundusz na infrastrukturę i dogadają się w sprawie reformy biurokracji i obniżki cen energii, to jest szansa, że ta koalicja zakończy się sukcesem.

Czy Olaf Scholz zostanie w grze?

Już zadeklarował, że nie wejdzie do rządu, co daje szanse na nowe otwarcie w partii. W SPD trwa dyskusja, czy Scholz był dobrym wyborem na walkę wyborczą. Ponoć zdecydował pogląd, że Scholz musi wziąć na siebie odium porażki Ampel i oszczędzić potencjał innych liderów partii. Jego miejsce mógłby zająć teraz Boris Pistorius, minister obrony, obecnie jeden z najpopularniejszych polityków w Niemczech, cieszący się sporym autorytetem. Zarządzał resortem obrony skutecznie, mimo trudności, i reprezentuje konserwatywne skrzydło SPD. Z Merzem dogadałby się lepiej niż Scholz. Jeśli Pistorius pozostałby ministrem obrony i stał się wicekanclerzem, z naszego punktu widzenia – zwłaszcza w kontekście wsparcia Ukrainy i polityki międzynarodowej – to byłaby korzystna sytuacja. Pistorius mówi naszym językiem, jeśli chodzi o Ukrainę i Rosję.

Co może się zmienić w polityce międzynarodowej Niemiec? Jak będą się ustosunkowywać do Ukrainy i USA w obecnej formie?

Niemcy liczą, że uda się rozładować napięcia i uniknąć dramatycznych wyborów. Zmiany będą jednak nieuniknione, co słychać w wypowiedziach Merza. Przyszły kanclerz otwarcie zaczyna wątpić w znaczenie artykułu 5 NATO przy obecnej administracji USA i stawia na suwerenność Europy. To mocne słowa, godne gaulisty, a nie tradycyjnego „transatlantyka”. Co więcej, Merz zasugerował rozmowy z Francją i Wielką Brytanią o podzieleniu się nuklearnym odstraszaniem, bo amerykańskie gwarancje stają się mniej wiarygodne. Francuzi od dawna zresztą namawiają Niemców, by przeszli pod ich parasol nuklearny. Z kolei wobec Ukrainy Merz zapowiadał szybką decyzję o przekazaniu rakiet Taurus, na co Scholz nie chciał się zgodzić. Merz jasno deklaruje wsparcie dla Ukrainy, nie wyklucza wysłania wojsk pokojowych, choć twierdzi, że na razie za wcześnie na decyzje.

Jaki może być stosunek nowego rządu do Polski?

Merz chce rozpocząć z Polską nowy etap współpracy – polepszyć relacje, podpisać nowy traktat o przyjaźni i wspólnie z Francją i Polską reformować UE w ramach Trójkąta Weimarskiego. Ma ambitne plany i, mam nadzieję, będzie poważnie traktował nasze interesy bezpieczeństwa. Niemcy mogą dołączyć do wyłaniającej się, na razie nieformalnej koalicji państw – Polski, krajów bałtyckich, skandynawskich, Rumunii i być może Wielkiej Brytanii – które stawiają na odstraszanie na Wschodzie. To otwiera możliwości, także w przemyśle zbrojeniowym.

Rozumiem, że Niemcy nie zmienią zdania co do wspólnego długu europejskiego, dużych inwestycji czy naszych pomysłów na emisję długu na cele obronne?

To zależy od debaty wokół hamulca długu i funduszy konstytucyjnych. Jeśli Niemcy będą u siebie stosować takie fundusze jako jedyne legalne rozwiązanie, trudno im będzie odrzucić podobne pomysły na poziomie UE bądź zakazać takich praktyk w innych krajach. Oczywiście będą się bronić przed tworzeniem nowych wspólnych funduszy, wskazując na obciążenia budżetu unijnego spłatą pomocy covidowej. Z drugiej strony wszyscy widzą, że bez zwiększenia wydatków obronnych pojawią się poważniejsze problemy – jak wojna handlowa z USA, które ukarzą Europę w ten sposób za ignorowanie zaleceń NATO, czy rosyjska ekspansja związana z destabilizacją gospodarki i uchodźcami. Instytut Gospodarki Światowej z Kilonii wyliczył, że przegrana Ukrainy kosztowałaby Niemcy nawet dwudziestokrotność kwoty, którą dotąd wydali na wsparcie tego kraju. To na razie otwarta kwestia, ale Niemcy mogą poprzeć wyłączenie wydatków obronnych z restrykcji Paktu Stabilności i Wzrostu.

* Dr hab. Sebastian Płóciennik, dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej i profesor ekonomii w Instytucie Ekonomii Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie. Do lipca 2024 r.był analitykiem ds. gospodarki niemieckiej w Ośrodku Studiów Wschodnich (OSW) w Warszawie. W latach 2013-21 pracował w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM) jako koordynator programu ds. UE i Trójkąta Weimarskiego, wcześniej zaś jako adiunkt w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego. Studiował prawo i uzyskał tytuł doktora oraz habilitację w naukach ekonomicznych na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu.