O 36 proc. w 2001 r. spadła sprzedaż drukarek igłowych. Największe straty odnotowali producenci 9-igłówek. Ich zdaniem, nie oznacza to jednak, że urządzenia te całkowicie znikną z rynku.
W 2000 r. sprzedaż drukarek igłowych utrzymywała się na porównywalnym poziomie jak urządzeń laserowych. Nabywców znalazło około 105 tys. igłówek. Natomiast w roku 2001 chętnych na nie było znacznie mniej — jedynie 67 tys. Największe straty zanotowali producenci 9-igłówek. W 2000 r. sprzedali 96,5 tys. sztuk, a w 2001 r. zaledwie 59,1 tys. Wydaje się, że sytuacja ta nie rokuje dobrych perspektyw na przyszłość.
Wszyscy liczący się producenci z branży odnotowali spadek sprzedaży. Mocną pozycję zachowała jedynie firma OKI, która zwiększyła udział w rynku o 9,3 punktów procentowych. Jak wynika z badań PART, ponad 32,7 tys. urządzeń tego producenta trafiło do klientów. Natomiast Epson sprzedał o ponad 65 proc. drukarek igłowych mniej, tracąc tym samym pozycję wicelidera, którą zajął Panasonic. Kolejnym liczącym się producentem jest Seikosha z blisko 7,5 tys. sprzedanych urządzeń. Pozostałym graczom należy przypisać po mniej niż tysiąc sprzedanych drukarek.
Technologie igłowe wypierane są przez taniejące i nieporównywalnie lepsze jakościowo drukarki atramentowe i laserowe. Hałaśliwe, wymagające częstych zmian taśmy urządzenia powoli przestają radzić sobie z rosnącymi wymaganiami użytkowników biurowych.
— Klienci coraz częściej przechodzą na druk laserowy, ponieważ daje on więcej możliowści i staje się coraz bardziej ekonomiczny. Ci, którzy w dalszym ciągu kupują igłówki, robią to ze względu na przystosowany do nich system komputerowy. Przejście na druk laserowy wiąże się z niemałym kosztem dostosowania do nowej technologii. Zdają sobie jednak sprawę, że proces ten jest nieunikniony — mówi Mariusz Stach z firmy JTT Computer, będącej m.in. dystrybutorem drukarek igłowych.
Spadek sprzedaży maszyn 9-igłowych nie oznacza, jego zdaniem, całkowitego wycofania ich z produkcji. W najbliższym czasie sprzedaż powinna ustabilizować się na poziomie 40-50 tys. sztuk rocznie. Producenci i dystrybutorzy zgodnie twierdzą, że na rynku pozostanie wierna grupa ich odbiorców.
— Podstawową wadą drukarki igłowej jest słaba jakość wydruku. Przeszkadza to głównie firmom, które w szczególny sposób dbają o swój wizerunek, a dla których drugoplanową rolę odgrywają szybkość druku i przede wszystkim koszty eksploatacji. Te najczęściej decydują się na wymianę sprzętu. Pozostaje jednak spora grupa użytkowników, którzy pozostaną wierni tej technologii. To przede wszystkim administracja rządowa i lokalna oraz sektor finansowy — twierdzi Piotr Nowak, dyrektor generalny OKI Systems Polska.
Właśnie te instytucje ze względu na liczbę drukowanych dokumentów i kopii potrzebują najtańszego druku.
Na stałym poziomie utrzymuje się sprzedaż drukarek 18- i 24-igłowych.
— Urządzenia 18-igłowe wytwarzane są przez zaledwie 2 producentów, więc na rynek nie trafia ich zbyt wiele. Wykorzystuje się je do masowych wydruków, takich jak raporty miesięczne w bankach, gdzie ze względu na format potrzebne jest zastosowanie tzw. składanki komputerowej. Takiej możliwości nadal nie zapewniają drukarki laserowe i atramentowe, drukujące wyłącznie na pojedynczych kartkach — wyjaśnia Mariusz Stach.
Najmniejsze zapotrzebowanie jest na 24-igłówki.
— Choć oferują najlepszą wśród drukarek igłowych jakość druku, to i tak nie osiągnęły dużej popularności. Wzrosła cena drukarki, a oferowana przez nie technologia niewiele wniosła do jakości druku. Podjęto pewne próby zainteresowania klientów tego typu urządzeniami, m.in. przez uzupełnienie drukarki o opcję druku w kolorze. Taka operacja okazała się zbyt droga, a uzyskane efekty w konfrontacji z zyskującymi w tym czasie na popularności drukarkami niewielkie. Te firmy, które do tej pory stać było na 24-igłówki, teraz z pewnością wymieniają je na kolorowe drukarki laserowe — mówi Mariusz Stach.
