Dawno nie słyszeliśmy takiej tyrady populizmu i demagogii podczas posiedzenia Sejmu. Ciekawe jest jednak to, że nikt nie był zdziwiony. Wiadomo było, że debata nad projektami zmian ustawy o NBP zmobilizuje parlamentarnych erudytów do sięgnięcia po najlepsze środki politycznej retoryki. Najciekawsze jest jednak to, że kiedy posłowie grzmieli z trybuny, rynek walutowy był stabilny. I bardzo dobrze — rezerwa do słów, wypowiadanych w Sejmie, jest potrzebna. Pod warunkiem, że za słowami nie pójdą czyny. Że chodzi tylko o pokazanie wyborcom, że broni się (często wyimaginowanych i naciąganych) interesów tej czy tamtej grupy. W końcu w dyskusji padło tak niewiele argumentów merytorycznych.
Projekty odesłano do komisji, gdzie pewnie dalej poddane będą pozamerytorycznej obróbce. Nie może być inaczej, skoro już wiadomo, że — z wyjątkiem projektu rządowego — proponowane zmiany są sprzeczne nie tylko z regułami obowiązującymi w Unii Europejskiej, ale i z zasadami zdrowego rozsądku, że o ekonomii nie wspomnę.
Niestety, Donald Tusk, przemawiając z trybuny sejmowej, miał rację. Nie sposób wpisać sobie w życiorysie, w rubryce zainteresowania — obok muzyki i kultury ludowej — makroekonomię. Szkopuł w tym, że samozwańczy ekonomiści niczego dobrego na świecie — także w Polsce — nie zrobili. I nic nie wskazuje na to, że zrobią. Majstrowanie przy mechanizmie walutowym i systemie stanowienia polityki monetarnej zaszkodzić może wszystkim: przedsiębiorcom, eksporterom, rolnikom i maszynistom. Posłowie mogliby natomiast zastanowić się, jak zmniejszać działania zniekształcające kurs złotego. Ot, choćby potężne emisje obligacji skarbowych, spowodowane olbrzymimi potrzebami pożyczkowymi rządu. Tymczasem wystarczy tylko obciąć wydatki budżetu. Ile byśmy dali, by wszyscy posłowie w życiorysach, w części poświęconej zainteresowaniom, mieli wpisane redukowanie wydatków państwa. Problem w tym, że to wymaga odwagi. A tej, niestety, wszystkim ekipom rządzącym dotąd brakowało.
Najzabawniejsze jest jednak to, że nie bacząc na zaklęcia, kurs wspólnej waluty Unii Europejskiej, naszego największego partnera handlowego, umocnił się. Nikt nie interwieniował, nikt się nie przestraszył. Po prostu, w wyniku działania sił rynkowych, złoty stracił do euro w ciągu miesiąca ponad 10 groszy. Eksporterom od razu ulżyło. Politykom, niestety, nie.