Nie ma roboty” — takie zdanie usłyszałem we wtorkowe popołudnie w
ratuszu jednego z miast. Padło z ust przedstawiciela oferenta,
startującego w przetargu na przebudowę lokalnej ulicy. Reakcja stojącego
obok samorządowca była natychmiastowa. „To będziemy ogłaszać kolejne
przetargi” — powiedział. Nie dlatego, że chciał się ulitować nad losem
szukających zajęcia firm, ale z chłodnej kalkulacji.
Wyczuł, że na przednówku oferenci gotowi są zejść z marży, byle tylko
dostać miejskie zlecenie.
Po otwarciu ofert okazało się, że miał rację. Po zamówienie warte raptem
kilka milionów złotych ustawiła się długa kolejka chętnych. Konkretnie —
trzynastu, a w ich gronie znalazły się znane giełdowe i międzynarodowe
spółki, które zdecydowały zająć się w sumie niedużym zleceniem. Co
ważniejsze, większość ofert mieściła się w przewidywanych kosztach, a
najtańsza okazała się o ponad milion złotych tańsza.
Dla lokalnego samorządu to świetna wiadomość. Dla zewnętrznego
obserwatora — przykład ostrej, cenowej rywalizacji firm o komunalne
zlecenia.
Bo wszystko wskazuje na to, że komunalne źródło, choć nie wysycha, to na
razie zamienia się w źródełko. Na poziomie makro widać, że samorządy
przykręciły kurek z wydatkami. Świadczą o tym wyniki sektora za 11
miesięcy 2015 r., które niedawno ogłosił resort finansów. Nadwyżka
budżetowa gmin, powiatów i województw wyniosła prawie 12 mld zł — rzecz
niesłychana pod koniec roku, kiedy zwykle plus zamienia się w duży
minus. Cud? Kreatywna księgowość? Bynajmniej. Po prostu samorządy, które
z trudem radzą sobie z kontrolowaniem wydatków bieżących, by poprawić
bilans, cięły wydatki majątkowe, te najbardziej oczekiwane przez biznes.
Prognozuje to również agencja ratingowa Fitch, która wróży, że
inwestycje komunalne skurczą się z przewidywanych 40 mld zł w ubiegłym
roku (choć może się okazać, że to i tak za dużo) do 34 mld zł w 2016 r.
i będą stanowić jedynie 15 proc. całości wydatków (przyzwoity poziom to
20 proc.).
Trudno za to „winić” samorządowców. Wielu z nich przygotowuje się do
aplikowania po unijną mannę i zaciska dziś pasa, by jutro mieć na wkład
własny.
Ale to jutro może nadejść dopiero w 2018 r. Według Fitcha, dopiero
wówczas samorządy zwiększą inwestycje (w sumie nie mają wyjścia, wiadomo
— wybory). Mam wrażenie, że ci włodarze, którzy teraz inwestują, nie
czekając na dotacje Brukseli, nie są jednak frajerami i w zamian za
przyśpieszenie inwestycyjne mogą liczyć na niższe bądź realne wyceny.
Gdy ruszy (oby) lawina z unijną kasą, tak tanio już nie będzie. © Ⓟ
© ℗
Podpis: TADEUSZ MARKIEWICZ, wydawca, opiekun sekcji samorządowej