Globalna wojna o polski wynalazek

Kamil KosińskiKamil Kosiński
opublikowano: 2021-03-07 20:00

Smart Kid Belt został homologowany zgodnie z regulaminem ONZ. Komisja Europejska zaproponowała wówczas taką jego zmianę, by „niezależnie od wyników badań” nie mógł być sprzedawany. Poprawka upadła, ale to nie skończyło problemów polskiej firmy.

Do Sądu Okręgowego w Warszawie wpłynął pozew spółki Smart Kid przeciwko holenderskiemu stowarzyszeniu konsumenckiemu Consumentenbond. Chodzi o film opublikowany przez Holendrów we wrześniu 2020 r w serwisie YouTube. Porównuje on wpływ zderzenia samochodu na dziecko zabezpieczone fotelikiem samochodowym i urządzeniem o nazwie Smart Kid Belt (SKB), które stworzyła polska spółka. Konkluzja jest taka, że SKB jest niebezpieczny i należy go usunąć z rynku, a w publikacjach powołujących się na holenderski test była przywoływana m.in. w Danii, Niemczech i Polsce.

Ponieważ Consumentenbond przekierowuje ze swojej strony internetowej do e-sklepów sprzedających foteliki samochodowe, spółka Smart Kid uznała film za czyn nieuczciwej konkurencji. Domaga się od holenderskiego stowarzyszenia konsumenckiego zaprzestania rozpowszechniania nieprzychylnych SKB informacji oraz przyznania, że wszelkie wnioski formułowane na podstawie testu były „błędne i nieprawdziwe” z uwagi na rażące błędy w jego przeprowadzeniu.

Co do tego, że filmik jest niemiarodajny, nie ma wątpliwości — symulację dotyczącą fotelika przeprowadzono z wykorzystaniem manekina typu Q3, a tą z SKB — manekina Q6. Pierwszy jest mniejszy i o 7 kg lżejszy. Siłą rzeczy wskazuje więc na mniejsze zagrożenie dziecka przy zderzeniu auta z przeszkodą, gdyż przy hamowaniu na mniejszy ciężar działa mniejsza siła bezwładności. Na zróżnicowanie manekinów wskazują oznaczenia widoczne na filmie, Holendrzy potwierdzili to też w przedprocesowej wymianie korespondencji. Nie widzą w tym jednak problemu, twierdząc, że manipulacja miała uwypuklić wadliwość SKB, a dla każdego jest jasne, że większy i cięższy manekin obrazuje działanie większej siły. Polska spółka twierdzi ponadto, że jej wynalazek został na potrzeby filmu nieprawidłowo zamocowany.

— Nie znamy pozwu i dlatego nie możemy go komentować — zastrzega Babs van der Staak, rzeczniczka Consumentenbondu.

W tle pozwu jest walka o trudny do oszacowania rynek urządzeń zabezpieczających dzieci przewożone samochodem przed skutkami wypadku. Polska spółka homologowała wynalazek w grupie urządzeń przytrzymujących dzieci o wadze 15-36 kg, czyli mających z grubsza 5-12 lat. SKB kosztuje około 100 zł, podczas gdy fotelik dla tej samej grupy wiekowej to z reguły wydatek 200-1000 zł.

— Foteliki dla małych dzieci mają zintegrowane pasy bezpieczeństwa, ale te dla starszych wykorzystują pas samochodowy. W ich przypadku to nie fotelik zapewnia bezpieczeństwo, tylko odpowiednie ułożenie samochodowego pasa bezpieczeństwa. Fotelik tylko dopasowuje ułożenie pasa do wzrostu dziecka — podkreśla Maciej Łuczak, prezes spółki Smart Kid, wynalazca SKB.

— Nasze urządzenie i foteliki służą tylko temu, by pas samochodowy poprawnie rozprowadzić po ciele dziecka. Wcześniej wszyscy żyli w przeświadczeniu, że bezpieczeństwo równa się fotelik, a te polecane kosztują od 600-700 zł w górę. Gdy okazało się, że za 100 zł można kupić coś, co spełnia tę samą rolę, rozpętała się burza — dodaje Krzysztof Markowski, wiceprezes i akcjonariusz spółki Smart Kid.

„Niezależnie od wyników badań”

Najmocniejszym ciosem wyprowadzonym dotychczas w kierunku polskiej spółki była podjęta w grudniu 2019 r. próba zmiany 44. Regulaminu Światowego Forum ds. Harmonizacji Przepisów Dotyczących Konstrukcji Pojazdów Samochodowych (WP.29) w zakresie urządzeń przytrzymujących dzieci. Grupa robocza ds. bezpieczeństwa biernego (GRSP), organ pomocniczy WP.29, chciała, by „niezależnie od wyników badań” tak zmienić regulamin 44., by „wyraźnie zabronić” stosowania urządzeń przytrzymujących dla dzieci w postaci prowadnic pasów. „W szczególności dotyczy to prowadnic pasów i przyrządów do siedzenia przeznaczonych dla dzieci o wadze od 15 do 36 kg, które łączą się lub mocują do części pasa biodrowego, a także części pasa tułowia 3-punktowego systemu pasów bezpieczeństwa dla dorosłych” — głosiła poprawka GRSP.

Opis z poprawki idealnie wpisuje się w mechanizm działania SKB. Zdaniem jej autorów dopuszczenie na rynek takich produktów było efektem błędnej interpretacji tekstu regulacyjnego.

Konkurencja boli:
Konkurencja boli:
Krzysztof Markowski, Norbert Gałuszewski oraz Maciej Łuczak, członkowie zarządu i akcjonariusze spółki Smart Kid, podkreślają, że ich urządzenie stanowi problem dla producentów dziecięcych fotelików samochodowych, gdyż w testach wypada lepiej od klasycznego fotelika oraz jest małe i wygodne.
Marek Wiśniewski

Przyjęcie poprawki praktycznie eliminowałoby SKB z rynku. W pracach WP.29 uczestniczą państwa sygnatariusze porozumienia z 1958 r,. dotyczącego przyjęcia jednolitych wymagań technicznych dla pojazdów kołowych, ich wyposażenia i części oraz wzajemnego uznawania homologacji udzielonych na podstawie tych wymagań na terenie Europy. I choć całość jest agendą Europejskiej Komisji Gospodarczej ONZ (EKG ONZ), nie są to bynajmniej wyłącznie państwa europejskie, ale też np. Japonia, Korea, Australia czy Izrael. Dzięki temu produkt homologowany w zgodzie z „europejskim” regulaminem może być bez przeszkód sprzedawany na wszystkich rynkach porozumienia i na odwrót.

W praktyce obok przedstawicieli państw sygnatariuszy w pracach grup roboczych WP.29 biorą też udział przedstawiciele Europejskiego Stowarzyszenia Dostawców Przemysłu Motoryzacyjnego (CLEPA - European Association of Automotive Suppliers). Organizacja powstała w 1959 r., czyli zaraz po zawarciu porozumienia z 1958 r. Jednym z jej celów jest wpływanie na regulacje mające wpływ na biznes motoryzacyjny. Jej członkowie reprezentują bardzo zróżnicowane segmenty branży. Są wśród nich także producenci dziecięcych fotelików samochodowych — brytyjsko-niemiecki Britax Römer, kanadyjski Dorel (do niego należy także Maxi Cosi), niemiecki Cybex czy amerykańska Newell Brands (na rynku fotelików działa pod szyldem Graco).

Biznes czy bezpieczeństwo

W posiedzeniach poszczególnych grup roboczych WP.29 uczestniczą reprezentanci CLEPA zainteresowani dyskutowanymi regulacjami. Nie mają prawa głosu, ale w trakcie posiedzeń mogą zgłaszać różne wnioski. Z możliwości tej korzystają, co potwierdzi przegląd roboczych dokumentów.

— Grupy producenckie same tworzą sobie regulaminy. Oczywiście pod przykrywką górnolotnego przekazu, że to praca nad poprawą bezpieczeństwa — uważa Krzysztof Markowski.

Poprawkę „niezależnie od wyników badań” eliminującą SKB z rynku formalnie zgłosił przedstawiciel Komisji Europejskiej (nie mylić z EKG ONZ). Za poprawką zagłosowało 21 państw. Przeciw była tylko Polska reprezentowana przez Transportowy Dozór Techniczny (TDT). Według niego poprawka deprecjonuje całą procedurę badań homologacyjnych.

Już po głosowaniu TDT wystąpił do sekretariatu GRSP o udostępnienie raportu z prac grupy eksperckiej kwestionującej bezpieczeństwo SKB, przesłanie oficjalnych wyników badań wykonanych przez tę grupę, a także listy osób odpowiedzialnych za badania.

— Odpowiedzi na to żądanie nie otrzymaliśmy — podkreśla Antoni Mielniczuk, rzecznik TDT.

Jego zdaniem poprawka opierała się na badaniach innych urządzeń niż SKB.

— Dokonano manipulacji, zestawiając SKB z grupą innych rozwiązań. Cała argumentacja dowodowa została przeprowadzona na podstawie dwóch innych rozwiązań konstrukcyjnych, a ogólnie dostępne wyniki badań SKB zostały pominięte — twierdzi Antoni Mielniczuk.

Regulaminy homologacyjne są z reguły przyjmowane przez genewską EKG ONZ w formie wypracowanej przez grupy robocze. Potem trafiają do centrali ONZ w Nowym Jorku, gdzie są ogłaszane i stają się obowiązujące. W tej procedurze jest tylko mały skok w bok. Po przyjęciu poprawek przez grupę roboczą regulamin trafia do Brukseli w celu weryfikacji z regulacjami Unii Europejskiej. Weryfikacją zajmuje się Dyrekcja Generalna ds. Rynku Wewnętrznego, Przemysłu, Przedsiębiorczości oraz Małych i Średnich Firm (DG GROW). Jej szefową jest Niemka Kerstin Jorna. Zajmującym się sprawą departamentem C4 kieruje Polka — Joanna Szychowska. Po interwencji Smart Kid DG GROW uznała, że poprawka eliminująca z rynku polski wynalazek „niezależnie od wyników badań” jest na tyle kompromitująca, że nie może wejść w życie.

Testy tylko dla Polaków

Upadek kompromitującej poprawki nie oznacza jednak końca problemów. W DG GROW zrodził się pomysł poddania polskiego wynalazku testom real life. W uproszczeniu jest to test zderzeniowy z wykorzystaniem makiety karoserii samochodu — w odróżnieniu od testu homologacyjnego, w którym manekin jest zamontowany na samej ławce.

— Testy real life już same w sobie są nieuczciwą konkurencją. Dlaczego jako jedyny producent urządzenia przytrzymującego na świecie mamy być poddawani jakimkolwiek dodatkowym testom? Możemy być poddani testom, ale niech będą to testy regulaminowe. Dlaczego dla nas tworzy się jakieś testy real life? Jeżeli GRSP uważa, że takie testy są bardziej wiarygodne, to jednym ruchem może zmienić regulamin 44. i zmusić każdego producenta, w tym fotelików, do przeprowadzenia testów real life. Dlaczego tego się nie robi? — nie kryje irytacji Krzysztof Markowski.

Na pytanie odpowiada sobie sam.

— Tworzenie otoczki niepewności, przeciąganie procesów weryfikacyjnych prowadzi do budowania negatywnej kampanii względem naszej firmy. Pozwala służbom technicznym w całej Europie mówić, że bezpieczeństwo naszego urządzenia jest weryfikowane na poziomie Komisji Europejskiej oraz ONZ, a tym samym blokować jego sprzedaż. Nasz produkt wygląda inaczej niż fotelik, nie dziwię się więc, że pojawiają się pytania. Jeśli ktoś w jakimś kraju zwróci się z pytaniami do odpowiednika naszego TDT, to usłyszy, że produkt ma homologację, ale jest ona weryfikowana. To zniechęca do dystrybucji. Z tego powodu musieliśmy się wycofać z rynku niemieckiego — mówi Krzysztof Markowski.

PIMOT się nie spieszył

Perypetie polskiej firmy zaczęły się, zanim jeszcze SKB mógł trafić do sprzedaży. TDT przyznał bowiem urządzeniu homologację w lipcu 2017 r., a pierwsza poprawka do regulaminu 44., zmierzająca do zablokowania sprzedaży SKB weszła w życie w lutym 2017 r.

— Wtedy nie mieliśmy o tym pojęcia, ale poprawka była oczywiście wymierzona w nas. Myślę, że chciano nią zablokować otrzymanie homologacji. Zapomniano jednak o przepisach przejściowych. Zostały wprowadzone po to, by konstruktor składający wniosek o badania homologacyjne, gdy spełnia wszystkie wymagania regulaminu, mógł homologację otrzymać, jeśli regulamin zmieni się już po jego złożeniu — twierdzi Krzysztof Markowski.

TDT, choć formalnie przyznaje homologacje, sam badań nie prowadzi. Wykonują je akredytowane jednostki certyfikujące. W Polsce jest nią Sieć Badawcza Łukasiewicz - Przemysłowy Instytut Motoryzacji (PIMOT).

— Takie testy moglibyśmy robić w wielu krajach na świecie, łącznie z Japonią. Robiliśmy je w Polsce z racji łatwości kontaktu i kosztów — podkreśla Krzysztof Markowski.

Wniosek o badanie SKB wpłynął 26 sierpnia 2016 r. Jego wyniki zostały wydane przez PIMOT 27 stycznia 2017 r., a więc pięć miesięcy później, ale do TDT wpłynęły dopiero w kwietniu 2017 r.

— PIMOT wyjątkowo długo procedował. Normalnie takie testy przeprowadza się w dwie godziny. Potem pozostaje tylko kwestia formalnego przygotowania raportu. Wszystkie dane PIMOT ma jednak natychmiast, ponieważ sensory badawcze wysyłają swoje odczyty do komputera. Można je więc od razu wydrukować i mieć przed oczami cały obraz testu. Nie wiemy, dlaczego badanie naszego wynalazku trwało tak długo, ale wiadomo jak u nas działają urzędy — może ktoś był na zwolnieniu, może ktoś zapomniał. Od momentu złożenia zmówienia nie mieliśmy wpływu na proces. Mogliśmy tylko dzwonić i się przypominać, co oczywiście robiliśmy. Przez pierwsze trzy miesiące nie uważaliśmy tej zwłoki za coś dziwnego. Martwić zaczęliśmy się dopiero w styczniu, lutym 2017 r. — twierdzi Krzysztof Markowski.

„(…) proces obsługi klienta w zakresie procedury homologacyjnej jest wieloetapowy. Wymaga weryfikacji i przygotowania dokumentacji oraz wykonania badań. Harmonogram wykonania czynności jest realizowany w uzgodnieniu z klientem, a także z uwzględnieniem kolejności zleceń i kalendarza dostępności stanowiska badawczego. Tym samym termin złożenia zamówienia nie jest jednoznaczny z datą rozpoczęcia i realizacji badań” — przekazała „PB’’ Monika Karnas, kierowniczka działu współpracy naukowej i promocji PIMOT-u, odpowiadając na pytanie, dlaczego badania SKB trwały aż pięć miesięcy.

Gdy zwróciliśmy jej uwagę, że z tej odpowiedzi nic nie wynika, dodała, że odpowiedź wskazuje na to, że czas realizacji badań zależy od „wielu czynników wewnętrznych i zewnętrznych”, które znane są klientom PIMOT-u. „Jeśli klient nie akceptuje procedury realizacji zlecenia lub czasu realizacji badań, to nie zleca tych badań do naszej jednostki. Jeśli jednak klient zleca nam badania, to zawsze ma możliwość zgłoszenia zażalenia lub skargi zgodnie z zasadami utrzymywanego systemu zarządzania. W tej konkretnej sytuacji takiego faktu nie odnotowaliśmy. Zakładamy zatem, że przebieg badań i czas realizacji były zgodne z oczekiwaniami klienta” — napisała Monika Karnas.