
„PB”: To prawda, że za wprowadzeniem pełnego lockdownu są prezes Kaczyński, premier Morawiecki i minister Niedzielski, a reszta członków rządu jest przeciw?
Jarosław Gowin, wicepremier i minister rozwoju, pracy i technologii: Nie. Wszyscy ważymy racje. Jako minister odpowiedzialny za gospodarkę, ale też rynek pracy, uważam wprowadzenie lockdownu za ostateczność. Najpierw musimy wykorzystać wszystkie inne instrumenty, które zatrzymają tempo wzrostu zakażeń.
Jakie instrumenty?
Pozagospodarcze – ograniczające mobilność społeczną. Służba zdrowia i gospodarka to system naczyń połączonych. Jeśli sytuacja polskich firm będzie się pogarszać, a poziom zamożności Polaków obniżać, będzie to negatywnie rzutować także na służbę zdrowia. Można wprowadzić dalsze obostrzenia w kontaktach, np. śladem wielu krajów europejskich wprowadzić zakaz przemieszczania się poza drogą do pracy, szkoły, na zakupy czy krótką rekreacją. Każdy dzień i dramatyczne dane z Ministerstwa Zdrowia przybliżają nas do lockdownu. Tym bardziej liczę na samodyscyplinę społeczną, która przy tej skali zarażeń jest najskuteczniejszą metodą przeciwdziałania. Najwięcej zależy dziś od sumy odpowiedzialności nas wszystkich.
Czy zamknięcie cmentarzy ogłoszone w piątek było z panem konsultowane?
Dyskutowaliśmy o tym znacznie wcześniej i nie ukrywam, że opowiadałem się za tą decyzją. Wiem, że ostatecznie zapadła bardzo późno i zaskoczyliśmy nią wielu przedsiębiorców czy osoby podróżujące już, by odwiedzić groby bliskich. Robimy wszystko, by kolejne decyzje były ogłaszane z wyprzedzeniem.
Jakim?
Możliwie dużym, choć tempo rozprzestrzeniania się epidemii jest tak szybkie, że nie zawsze będzie to możliwe.
Na jaką pomoc mogą liczyć przedsiębiorcy?
W sejmie oczekuje na rozpatrzenie projekt uruchamiający trzy instrumenty, które sprawdziły się wiosną: zawieszenie składek ZUS na każdego pracownika, na razie na miesiąc, ale z możliwością rozciągnięcia tego terminu przez Radę Ministrów, postojowe wysokości około 2 tys. zł dla mikro- i małych firm, wreszcie bezzwrotne dotacje wysokości 5 tys. zł. Zdajemy sobie sprawę, że to za mało, więc pracujemy nad uruchomieniem czterech nowych instrumentów.
Jakich?
W Ministerstwie Rozwoju, Pracy i Technologii kończymy prace nad przepisami pozwalającymi przyznać firmom dotkniętym ponownym lockdownem dofinansowanie z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych do każdej umowy o pracę i umowy-zlecenia wysokości 2 tys. zł miesięcznie. Przewidujemy też umorzenie tym firmom subwencji z PFR. Kolejny instrument to możliwość finansowania do 70 proc. kosztów stałych takich firm. Polska stanie się jednym z pierwszych krajów, które sięgną po ten instrument. Ostatnie wreszcie działanie pomocowe to uruchomienie wieloletnich kredytów inwestycyjnych gwarantowanych przez BGK, z możliwością finansowania rat przez PFR. Każdy z tych czterech instrumentów wymaga jednak notyfikacji Komisji Europejskiej, rozmowy na ten temat są już prowadzone.
Jaki to koszt dla budżetu?
Dziesiątki miliardów złotych. Na podanie szczegółowych kosztów jest jeszcze za wcześnie.
Czego jeszcze oczekują przedsiębiorcy?
Są postulaty idące dalej, niektóre branże oczekują subwencji wysokości 50 proc. przychodów z 2019 r., ale musimy jasno powiedzieć, że to przekracza możliwości polskiego budżetu. Dla przedsiębiorców liczy się jednak nie tylko pomoc finansowa. Ważna jest także stabilność prawna czy przewidywalność decyzji rządowych. Będę w obu tych kwestiach rzecznikiem przedsiębiorców.
Czyli pana ministerstwo zajmuje się teraz głównie kryzysem?
Nie, pracujemy już nad nową polityką przemysłową, która w fazie wychodzenia z epidemii położy nacisk na rozwój branż o największych przewagach eksportowych. Analizujemy, co państwo może zrobić, by wesprzeć nie tylko branże dotknięte kryzysem, ale też branże z największymi szansami – e-commerce, biotechnologia czy firmy związane z cyfryzacją dostały wręcz dodatkowych impulsów rozwojowych. Zastanawiamy się, jak utrzymać pozycję branż o dużym potencjale eksportowym, jak przemysł rolno-spożywczy, meblarski czy transport międzynarodowy. Szukamy wreszcie luk w zerwanych łańcuchach dostaw między Europą a Azją. Po to, by te luki wypełniły w jak najszerszym zakresie polskie firmy. Oczywiście konieczne jest opracowanie planu działań horyzontalnych, związanych np. z cyfryzacją polskiej gospodarki czy zmniejszeniem jej energochłonności.
Na czym będzie polegać pomoc dla branż perspektywicznych?
Podstawowym instrumentem będzie Krajowy Program Odbudowy, na który z unijnego budżetu mamy otrzymać około 57 mld EUR.
Ministerstwo Rozwoju zaprosiło we wrześniu firmy do zgłaszania wniosków, ale potem Ministerstwo Funduszy poinformowało, że nabór skończył się w sierpniu.
Inicjatywa podjęta przez moją poprzedniczkę Jadwigę Emilewicz służyła poszerzeniu grona interesariuszy, miała zachęcić do zgłaszania pomysłów i komentowania projektów zaproponowanych przez jej ministerstwo. Uważnie przeczytaliśmy te propozycje, niektóre włączyliśmy do dalszych prac, trafiły do Ministerstwa Funduszy.
Czy to będą wielkie projekty, jak CPK?
Mam tu na myśli nowe projekty, niekoniecznie podejmowane przez państwo. Najważniejszym czynnikiem rozwoju gospodarczego jest kapitał prywatny, ale instrumentem uruchamiającym ten kapitał powinny być zamówienia publiczne. Dlatego pracujemy nad uproszczeniem Prawa Zamówień Publicznych. Inwestycje będą podstawowym instrumentem restartu gospodarki po pandemii. Kolejnym priorytetem jest tarcza prawna. To nie tylko deregulacja przepisów. To także usuwanie barier dla biznesu w instytucjach podległych nie tylko pod MRPiT, ale i inne resorty, np. w sądach gospodarczych. Należałoby też odsunąć w czasie lub zrezygnować z projektów, które niepokoją przedsiębiorców, jak chociażby konfiskata prewencyjna.
Jest w ogóle szansa, że niektóre z planowanych rozwiązań nie wejdą w życie?
Jestem zdeterminowany, by dotrzymywać zapowiedzi. Wprowadzamy estoński CIT. Podnosimy limit rozliczania się ryczałtem do 2 mln EUR, co jest rozwiązaniem ważnym dla ponad 90 proc. firm. To przykłady pozytywnych działań perspektywicznych. Wkrótce ogłosimy następne rozwiązania obliczone na wsparcie przedsiębiorców.
Które z prowadzonych przez pana poprzedniczkę zadań będą kontynuowane?
Na pewno pakiet rozwiązań dla mieszkalnictwa, bardzo ważny po fiasku programu Mieszkanie+. Za ten obszar odpowiada wiceminister Anna Kornecka, doświadczona w prawie budowlanym prawniczka. Potrzebny jest nowy impuls, liczę, że da go przyjęta niedawno ustawa o mieszkalnictwie i przyjęty w ubiegłym tygodniu program Mieszkanie za grunt, w ramach którego chcemy zbudować trójkąt inwestycyjny pomiędzy administracją, samorządami i deweloperami. Prowadzimy dalej prace nad ustawą o fundacjach rodzinnych i ulgą na robotyzację. Projekt dotyczący zmiany ustawy odległościowej, która wprowadziła zasadę 10H (nowa inwestycja mieszkaniowa nie może znajdować się w odległości mniejszej niż 10-krotność wysokości elektrowni wiatrowej – przyp. red.) jeszcze w grudniu trafi do konsultacji społecznych.
Czym zajmują się pozostali wiceministrowie?
Trzonem MRPiT jest dawny dział rozwoju odpowiedzialny za gospodarkę. Jednak argumentem za tym, by utworzyć ministerstwo skupiające gospodarkę i pracę, jest przekonanie, że musimy skoordynować działania prorozwojowe wspierające rynek pracy. Będziemy w stanie dużo lepiej przystosować do postcovidowych wyzwań instytucje odpowiedzialne za ten rynek. Tym działem zajmuje się Iwona Michałek, która przeszła z dawnego Ministerstwa Pracy. Za Krajowy Plan Odbudowy będzie odpowiadać Robert Tomanek, do ubiegłego roku rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach. Troje dotychczasowych ministrów utrzyma zadania realizowane w Ministerstwie Rozwoju. Andrzej Gut-Mostowy odpowiada za turystykę, Olga Semeniuk pełni ważną rolę w budowaniu nowych tarcz osłonowych, a Marek Niedużak zajmuje się legislacją i deregulacją, która w moim ministerstwie będzie priorytetem jeszcze ważniejszym niż w Ministerstwie Rozwoju. Do jego kompetencji dojdzie też polityka europejska.