Nieco ponad 1907 pkt wyniósł WIG20 na koniec ostatniej sesji lutego. Był to najniższy poziom zamknięcia od 21 grudnia 2020 r. Indeks warszawskich blue chipów zszedł do około 1900 pkt przy okazji pogorszenia sentymentu na głównych światowych giełdach. Ich indeksy spadały w ostatnich dniach z różną intensywnością, ale wspólną cechą wielu tych spadków było osiągnięcie trzytygodniowych minimów.
Marzec 2021 r. rozpoczął się zdecydowanie lepiej. Najpierw giełdy azjatyckie zaczęły miesiąc wzrostem. Potem to samo stało się udziałem parkietów z Europy, w tym GPW. Po południu czasu polskiego wyraźnie na zielono rozbłysły notowania na giełdach amerykańskich.
- Trend jest wzrostowy. Problem z pogłębianiem się korekty spadkowej jest taki, że trudno znaleźć alternatywę dla lokowania pieniędzy. Jeżeli inwestorzy sprzedaliby akcje, to mieliby problem z zagospodarowaniem gotówki. Nie ma bowiem aktywa, na którym nie było hossy, a mogłaby się pojawić. Zatem jeżeli korekty na rynkach akcji się pojawiają, to niewielkie i być może ostatnia też już się skończyła i ponownie zaczynamy okres wspinania się na nowe historyczne szczyty – komentuje Daniel Kostecki, główny analityk Conotoxii.
Hossa jeszcze potrwa
Na razie początek marca 2021 r. przypomina początki dwóch poprzednich miesięcy. Jarosław Niedzielewski, dyrektor departamentu inwestycji Investors TFI, zwraca uwagę, że w styczeń i luty zaczęły się od zwyżek, powrotu optymizmu, a kończyły korektą.
- Być może jest to jakiś znak, że taka sinusoida będzie się utrzymywała. Abstrahując jednak od porównania stycznia z lutym, zakładam, że w kolejnych tygodniach będziemy mieli do czynienia z tymi samymi zjawiskami, co w ostatnich kilku miesiącach, może nawet w bardziej intensywnej formie. Hossa jest z nami cały czas. To się na razie nie zmieni. I chodzi nie o falę hossy, która zaczęła się pod koniec marca 2020 r., tylko o tę, która zaczęła się w 2009 r. Ten 11-letni trend wzrostowy na Wall Street jeszcze się nie skończył. Moim zdaniem jednak od niemal roku możemy się już znajdować w jego ostatniej odsłonie. Fazie, która może się okazać dość długa. Podobnie jak w latach 1999-2000, jej cechą charakterystyczną jest coraz bardziej rozpowszechniona rynkowa spekulacja, w ramach której co chwila kolejna branża lub spółka staje się ulubieńcem inwestorów. Tak było z fotowoltaiką, firmami działającymi w branży samochodów elektrycznych - z Teslą na czele - a ostatnio dostawcami ogniw wodorowych, wytwórcami drukarek 3D czy firmami związanymi z marihuaną leczniczą – mówi Jarosław Niedzielewski.
Lutowym spadkom na głównych parkietach towarzyszył wzrost rentowności obligacji, głównie amerykańskich, ale nie tylko.
- Obecny poziom rentowności nie jest problemem. Bardziej chodziło o szybkość tego ruchu, oraz to, że rentowności poszły do góry bez żadnej interwencji ze strony Fedu. W trakcie swojego ostatniego wystąpienia Jerome Powell nie uznał spadku cen długoterminowych obligacji za istotny problem i nie zapowiedział kontroli krzywej rentowności. W związku z tym inwestorzy kontynuowali ucieczkę z rynku obligacji – wyjaśnia Jarosław Niedzielewski.
Jego zdaniem prawdziwe problemy zaczną si,ę gdy rentowności amerykańskich papierów 10-letnich dojdą do 2,5-3 proc, szczególnie jeśli stanie się to w zaledwie kilka miesięcy. Odbiłoby się to nie tylko na akcjach, ale też bitcoinie czy złocie.
- Wtedy może się okazać, że trend wzrostowy na rynkach akcji i jego ostatnia spekulacyjna faza zakończą się szybciej niż się to dziś wydaje. Wzrost stóp banków centralnych i wysokie rentowności obligacji towarzyszyły końcom praktycznie każdej hossy – podkreśla Jarosław Niedzielewski.
Jednak jego zdaniem na razie nie ma co martwić się o podwyżki stóp procentowych w głównych gospodarkach świata i nie ma też co oczekiwać kontynuacji gwałtownych zwyżek rentowności długoterminowych obligacji. Na razie urosły rynkowe oczekiwania inflacyjne, ale sam poziom inflacji od Chin przez Europę po USA wciąż jest dość niski.
GPW w newralgicznym punkcie
Warszawska giełda zachowuje się nieco inaczej od głównych parkietów. Indeks blue chipów niby się nie załamał, ale jednak schodzi na coraz niższe poziomy od początku stycznia 2021 r. Co ważniejsze, wciąż jest też wyraźnie niżej niż w tygodniach bezpośrednio poprzedzających koronawirusowy krach.
Według Jarosława Niedzielewskiego, perspektywa kontynuacji globalnej hossy, oznacza jednak, że również WIG20 ma większe szansę na wzrost niż spadek np. do 1800 pkt.
- Indeks WIG20 w tym roku nie rozpieszcza inwestorów. Nie sądzę jednak, żeby była to trwała tendencja. Obstawiając kontynuację globalnej hossy, rynki akcji niedocenione w 2020 r. powinny odrabiać zaległości. WIG20 miał dobrą końcówkę 2020 r. Teraz przechodzi przez okres korekcyjny, po zakończeniu którego powinniśmy wyraźnie przebić poziom 2000 pkt, tym samym odrabiając wszystkie straty z pandemii. Perspektywa spadku moim zdaniem jest ograniczona do poziomu 1800 pkt, co w stosunku do możliwego powrotu w okolice 2200 pkt oznacza, że relacja zysku do ryzyka dla indeksu WIG20 wydaje się dość atrakcyjna – tłumaczy dyrektor departamentu inwestycji Investors TFI.
Nie tylko on spodziewa się przełomu.
- GPW jest już w takim miejscu, że nie wydaje mi się, by trend horyzontalny, trwający od początku grudnia 2020 r., mógł jeszcze długo potrwać. Przez to jaką formę przybrały wahania, na dniach powinniśmy dostać wyraźny sygnał, w którą stronę pójdzie GPW. Oczywiście nasz rynek będzie pod wpływem zachowania indeksów amerykańskich i niemieckiego DAX. Nie ma szans, by było inaczej. Natomiast w Stanach Zjednoczonych mieliśmy na razie lekką korektę, a DAX nie wygląda źle, podczas gdy na naszej giełdzie mamy zarys rozległej formacji spadkowej. Ona się jeszcze nie wypełniała, a bardzo często jeśli taka formacja zostaje zanegowana, to dochodzi do potężnego ruchu wzrostowego. Dlatego nie chcę mi się wierzyć, by na GPW w marcu 2021 r. nie było jakiegoś poważniejszego rozstrzygnięcia – komentuje Łukasz Wardyn, dyrektor CMC Markets na Europę Wschodnią.
- Jeżeli GPW nie pozostanie w trendzie bocznym, to zakładałbym kierunek wzrostowy. Mamy otoczenie tak sprzyjające rynkowi akcji, że kiedy nasz giełda się nie dźwignie, to trudno sobie wyobrazić jeszcze lepsze okoliczności do tego, by zwyżki mogły nastąpić. Natomiast ze perspektywy wzrostu biznesu i zysków poszczególnych spółek, poziom 2200 czy nawet 2100 pkt może być trudno przekroczyć. Brakuje takich koni pociągowych, jakimi były CD projekt czy Allegro, a w listopadzie i grudniu 2020 r. inwestorzy zdyskontowali już wyjście gospodarki na prostą pod koniec 2021 r. Wyceny według wskaźnika cena/zysk są powyżej średniej, jeszcze nie jest drogo, ale nie jest też bardzo tanio. Z tej perspektywy nasz rynek musiałby wejść na ponadprzeciętne poziomy wyceny, by główne indeksy wzrosły. To jest możliwe, jeśli obecne stopy procentowe utrzymają się na obecnym poziomie. Cały czas punktem odniesienia są bowiem stopy procentowe i rentowności obligacji – dodaje Daniel Kostecki.