Nie ma lokalnych powodów do agresywnego sprzedawania akcji. Jest to tak samo nieuzasadnione, jak końcówka sierpniowej hossy.
Z Ameryki
Kolejny spadkowy tydzień na giełdach. Uważam, że zamachy w Turcji z zeszłego weekendu, coraz więcej ataków w Iraku i pogróżki Al Kaidy nie mogły zasadniczo wpłynąć na nastroje Amerykanów. Na początku tej hossy pisałem o atakach czy pogróżkach obawiając się, że wywołają spadki indeksów. Praktycznie nigdy tak się nie działo, o ile nie było innych negatywnych elementów. Jednak ataki z końca tygodnia zaczęły już pogarszać atmosferę. Wyraźnie widać, że terroryści postanowili zintensyfikować działania podczas Ramadanu, który kończy się w nadchodzącym tygodniu. Są analitycy, którzy twierdzą, że zobaczymy w tym okresie jeszcze poważniejsze zamachy. A Turcja to już tak blisko Europy... Poważne zamachy w USA lub w Unii z całą pewnością załamałyby morale amerykańskich byków.
Zapowiadałem, że od czasu do czasu będziemy zaglądali do Chin. Protekcjonizm amerykański (kwoty na chińskie tekstylia) jest doskonałym pretekstem. Chiny oczywiście już protestowały i zagroziły, że zwiększą cła na towary amerykańskie. Podniosły je na niektóre produkty chemiczne z USA i Japonii. Waszyngton odpowiedział ostrzeżeniem, że będzie zwalczał import z firm, które otrzymują subsydia rządowe. Jeśli doda się do tego amerykańskie naciski na rewaluacją juana, to powstaje wrażenie, że rozpoczęła się wojna handlowa Stanów z Chinami — krajem, którego gospodarka w przyszłym roku i tak ma nieco zwolnić, co nie byłoby dla niego wcale złe. Jednak taka wojna może znacznie wyhamować chińską gospodarkę.
Nie trzeba dużo wyobraźni, by przewidzieć, co się wtedy stanie w azjatyckiej gospodarce, a potem i w gospodarce całego świata. Amerykanie budują sobie i całemu światu zagrożenia, z którymi w ogóle się nie liczą. Do kogo będą eksportować? Jak będą wyglądały zyski ich koncernów? Kto będzie kupował ich obligacje skarbowe i finansował deficyty? Szczególnie, jeśli dolar będzie ciągle tracił na wartości. Większość komentarzy podkreśla, że ostatnie osłabienie dolara było wynikiem właśnie protekcjonistycznych posunięć administracji Busha w stosunku do Chin. Uważam, że to miało wpływ, ale jeszcze bardziej trzeźwiąco podziałała informacja o tym, że inwestorzy zagraniczni kupili we wrześniu najmniej akcji i obligacji licząc od września 1998 roku. Dopóki dolar słabnie w sposób w miarę cywilizowany, to giełdy akcji nie reagują. Gdyby jednak ruszyła lawina, to szybko zobaczymy ucieczkę z rynku obligacji i akcji. Nastroje są już tak złe, że wystarczy byle impuls, by tę lawinę uruchomić.
Nadchodzący tydzień jest nietypowy, bo w czwartek w USA jest Święto Dziękczynienia, co prawie automatycznie spowolni środową sesję i niewątpliwie znacznie zmniejszy znaczenie piątkowej. I w tym kontekście warto przypomnieć sobie o niektórych porzekadłach giełdowych, które w tym roku nie bardzo się sprawdzają. Mówi się o „efekcie stycznia” (wzrosty na początku roku) i o tym, że jaki styczeń, taki cały rok. Tymczasem tego efektu w tym roku nie było, a styczeń był spadkowy. Jeśli nie nastąpi jakiś krach, to nie zanosi się, by rok zakończył się spadkiem indeksów. Mówi się też „sprzedaj w maju i uciekaj”. I znowu błąd. Jedynie zła fama września znalazła (wątłe) potwierdzenie. Teraz mamy listopad, który powinien być najlepszym miesiącem w roku, a po 3 tygodniach przynosi straty. Wchodzimy w ostatni tydzień listopada, tydzień z Dniem Dziękczynienia, który zazwyczaj przynosi wzrosty i poprzedza słynny „rajd Św. Mikołaja”, czyli przedświąteczną zwyżkę. Założę się o wszystkie pieniądze, że inwestorzy indywidualni liczą bardzo na ten wzrost. Pokazuje to znaczne przyśpieszenie wpływu kapitałów do funduszy akcji. Skoro olbrzymia większość na to właśnie liczy to znaczy, że mają już akcje i czekają na wzrosty indeksów. A skoro tak, to kto te akcje będzie kupował? Dlatego też spodziewam się, że byki w nadchodzącym tygodniu zostaną ukarane.
Z Polski
Po wynikach spółek nasza giełda wyszła gwałtownie z trendu bocznego. Lokalnych powodów do tak agresywnego sprzedawania akcji tak naprawdę nie ma. Według mnie było to tak samo nieuzasadnione jak sierpniowa końcówka hossy. Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro uważam letnią zwyżkę za przesadzoną, to akcje po prostu wracają do bardziej sensownych poziomów cenowych. Ale na giełdzie to nie jest jednoznaczne. Jeśli indeksy już gdzieś zabrną, to ich zniżka następuje nie tylko dlatego, że nie ma fundamentalnego uzasadnienia dla płaconych cen. Gdyby tak było, to indeks S&P 500 powinien kręcić się obecnie w okolicach 500 pkt. Większość inwestorów oczekiwała dużego wpływu kapitałów do funduszy, ale to nie nastąpio, co wywołało rozczarowanie. W tym momencie wystarczyły mikro-impulsy, by wyzwolić podaż, która nosiła znamiona owczego pędu i na mało płynnym rynku dała katastrofalne rezultaty.
Popatrzmy na te impulsy. Wyniki kwartalne spółek były niezłe, ale nie genialne. Widać było, że księgowi starają się koszty upchnąć w tym roku, by zapłacić mniej podatku w przyszłym. Ten trend w IV kwartale przybierze na sile. Ale to jeszcze tak dużo czasu, że trudno podejrzewać, by wywołało poważne zaniepokojenie. W sektorze IT inwestorów zaniepokoiło to, że Prokom i Computerland wspominają o emisji nowych akcji w celu zrealizowania dużych kontraktów. Zapowiedzi KGHM o inwestycjach w przyszłym roku wywołało przecenę tego dotychczasowego lidera. TP SA zapowiedziała, że będzie miała niższe od prognoz przychody w tym roku. Wydawało się, że ostoją spokoju jest sektor bankowy, ale rewelacje Kredyt Banku i informacja, że EBOiR sprzedaje część akcji Pekao SA i tam wywołały podaż. To były pierwsze impulsy skłaniające do sprzedaży kilku dużych spółek, a to pociągnęło za sobą cały rynek.
Dodatkowo niepokój wzbudziła nieudana aukcja obligacji, a poza tym Andrzej Raczko, minister finansów, powiedział, że w I kwartale 2004 r. wzrosną potrzeby pożyczkowe budżetu. efektem była przecena obligacji i osłabienie złotego zarówno do dolara, jak i euro. Być może inwestorzy zagraniczni obawiają się, że na skutek tego będzie słabł złoty, a wtedy posiadacze akcji mogliby stracić w ujęciu walutowym. Nie można wykluczyć również, że fundusze zagraniczne (a to zapewne one uruchomiły tę lawinę) inwestujące w Turcji uciekając z tamtego rynku mogli kompensować sobie straty w innych krajach naszego regionu.
Jednak powyższe powody nie mogły wywołać aż takiej przeceny. Zarządzający zapewne doszli do wniosku, że kończy się hossa na świecie. Widzieli formację głowy z ramionami na indeksie Nikkei, kliny zwyżkujące na indeksach amerykańskich i założyli, że trzeba wyprzedzić resztę świata. Gdyby nie powody wymienione przeze mnie na pierwszym miejscu, to mogliby jeszcze długo akcje dystrybuować, ale połączenie tych elementów dało mieszankę wybuchową. Doszła do tego geopolityka z zamachami terrorystycznymi, przełamanie wsparć technicznych i to już postawiło kropkę nad i.
Jakie by nie były przyczyny zniżki indeksów, to źle świadczy o działalności naszych funduszy. Ich zarządzający bezrozumnie kupowali akcje pod koniec sierpnia i w następnych miesiącach, a jak przyszło do obrony rynku to zarządzający stracili głowy. W ten sposób nie zachęci się ludzi do inwestowania w akcje. Zanosi się na to, że nadzieja w napływie środków do funduszy po to, by uniknąć podatku, spali na panewce. Wszelkie możliwe wsparcia techniczne zostały przełamane — jesteśmy co najmniej w korekcie całego tegorocznego wzrostu. Do końca hossy brakuje mi jeszcze jednej fali wzrostowej i to jest jedyna nadzieja byków. Jednak, nawet jeśli rynek będzie próbował wzrastać w końcówce roku, to i tak po ostatniej przecenia musi wpierw przejść przez czyściec dłuższej akumulacji. Zanim to się nie stanie, unikałbym średnioterminowego inwestowania w akcje.