Hajda na billboardy

Kazimierz Krupa
opublikowano: 2006-01-18 00:00

Planuj tak, jakbyś miał żyć wiecznie, ale bądź przygotowany, że szlag cię może trafić w każdej chwili — tę prawdę, jak żadną inną, powinni przyswoić sobie politycy. A polscy politycy w szczególności. I przyswoili. Co prawda, odbywają się jeszcze jakieś niby-narady międzypartyjne, spotkania ostatniej szansy, formułowane są apele o odpowiedzialność za państwo z jednej strony, a wyciszenie emocji z drugiej, inni przymierzają się do rządowych foteli — ale to wszystko gra pozorów.

Jak nigdy sprawdziła się teza, że kampania wyborcza zaczyna się następnego dnia po wyborach. Tyle tylko, że tym razem mamy nieodparte wrażenie, że ona wcale się nie skończyła. Wszystko odbywa się w atmosferze kampanii, wzajemnego szantażowania i szachowania, straszenia kwitami, zwodzenia, przeciągania, uważnego przyglądania się sondażom wyborczym, słowem: kto kogo. Przechytrzy, oczywiście. Ostatecznym sędzią będzie, w swojej zbiorowej mądrości, społeczeństwo. Ale w podjęciu decyzji trzeba pomóc. Tak więc rzeczywiste prace, obok jałowych przepychanek medialnych, zeszły na poziom partyjnych sztabów wyborczych. A sztabowcy wcale nie biedzą się nad nowymi programami: czym tu genialnym jeszcze wszystkich zaskoczyć. Zupełnie nie. Przeważa proza: wynająć lepsze billboardy za niższą cenę, wetknąć liderów do bezpłatnych programów w najlepszym paśmie, zaistnieć w wysokonakładowych dziennikach i tygodnikach.

Na cele ugrupowań nakładają się cele indywidualnych posłów, jeszcze liżących finansowe rany po niedawnej kampanii wyborczej. Trwa więc walka o zaklepanie najlepszych miejsc na partyjnych listach wyborczych, zdobywanie środków na kampanię. To dotyczy zresztą również całych ugrupowań. I kto w takiej sytuacji miałby jeszcze siłę i czas pomyśleć o legislacyjnym toku jakiegoś tam budżetu czy innych ustaw ułatwiających życie przedsiębiorcom? Chyba tylko jacyś naiwni hobbyści, bo rasowi politycy, zajęci grą „kto kogo” — z pewnością nie.