Helweci stracili na interwencjach

Jacek Kowalczyk
opublikowano: 2010-07-12 00:00

Trzymiesięczna walka z rynkiem kosztowała bank centralny Szwajcarii 10 mld CHF. Interwencje mogą jednak wrócić.

Trzymiesięczna walka z rynkiem kosztowała bank centralny Szwajcarii 10 mld CHF. Interwencje mogą jednak wrócić.

Narodowy Bank Szwajcarii (SNB) słono zapłacił za wojnę z rynkiem o osłabienie franka. Jak szacuje "Financial Times", w drugim kwartale 2010 r. bank zanotował w swoim bilansie stratę sięgającą 10 mld CHF.

— Oficjalne dane poznamy w połowie sierpnia, ale z pewnością będzie to duża suma — zaznacza cytowany przez "FT" Martin Neff, główny ekonomista Credit Suisse.

Głębokie rezerwy

SNB bezpośrednio interweniuje na rynku walutowym od około dwóch lat. Żeby osłabić rosnącego w siłę franka (zagrażającego szwajcarskim eksporterom i wpędzającego gospodarkę w deflację), bank kupował od instytucji finansowych waluty zagraniczne. Skutek dla kursu szwajcarskiej był jednak niewielki (przez dwa lata frank i tak umocnił się do euro z 1,60 do 1,33), a bankowi pogarszał wycenę aktywów.

— Interwencje były coraz mniej skuteczne. Widząc determinację banku centralnego do obrony kursu, na franka w ostatnich miesiącach rzuciły się wręcz rzesze spekulantów, którzy grali na umocnienie szwajcarskiej waluty. Walka z tym rynkiem okazała się, przynajmniej w papierowej wycenie, kosztowna dla SNB — tłumaczy Marek Wołos, analityk TMS Brokers.

Kupowanie na rynku zagranicznych walut pompowało rezerwy zagraniczne banku centralnego. Tylko od początku roku ich wartość wzrosła z 95 mld CHF do 230 mld CHF. To dość nietypowa sytuacja — kiedy bank centralny ma ogromne rezerwy, a nie może się ich pozbyć, bo nie chce dodatkowo umacniać swojej waluty.

Podzielony rynek

Coraz mniejsza skuteczność dotychczasowych interwencji walutowych, rekordowo wysokie rezerwy dewizowe oraz strata bilansowa banku — wszystko to prawdopodobnie było przyczyną, dla której władze SNB w ostatnich tygodniach odwróciły o 180 proc. politykę kursową. Ostatnio jasno dawały do zrozumienia, że nie zamierzają już interweniować. Te deklaracje były główną przyczyną osłabienia się złotego do franka z 2,90 w połowie czerwca do 3,16 na początku lipca.

— Oficjalnie SNB tłumaczy zmianę nastawienia tym, że gospodarce nie grozi już deflacja. Sądzę jednak, że bank stwierdził, że dalsza wojna ze spekulantami nie ma sensu — mówi Marek Wołos.

To zła wiadomość dla polskich kredytobiorców zadłużonych we frankach. Wsparcie tak dużego gracza jak SNB było dotąd istotnym argumentem, dlaczego frank nie powinien się za bardzo umacniać. Nie jest jednak wykluczone, że zapowiedzi Szwajcarów o końcu interwencji to zwykła blaga. Biała flaga mogła rozbić konsensus rynków, czyli zmienić sytuację, w które wszyscy grają na umocnienie franka.

— Po rynku krążą plotki, że SNB nadal interweniuje lub może w każdej chwili to zrobić. W atmosferze niepewności bankowi łatwiej jest osłabiać franka — mówi Marek Wołos.

Wielu analityków przekonuje, że frank swoją największą siłę ma już za sobą.

— Groźba deflacji powróciła, w dodatku eksporterzy mogą mieć bankowi za złe, że dopuścił do takiego umocnienia franka. Sądzę, że przy 1,30 za euro bank może znowu wyjść na rynek — mówi Marek Rogalski, analityk DM BOŚ.