Bank centralny Szwajcarii przegrał walkę z rynkiem. Wszystko przez paniczną ucieczkę od euro
Przez trzy dni złoty stracił 21 gr do franka. Greckie trzęsienie ziemi wyraźnie czuć już w Polsce.
Panika na rynkach finansowych trwa. Tym razem uwaga inwestorów skupiła się na franku szwajcarskim. Po trzech dniach walki z rynkiem o utrzymanie kursu w ryzach, Szwajcarski Bank Narodowy (SNB) dał za wygraną. Kurs franka — ku zmartwieniu polskich kredytobiorców — eksplodował. Grecki kryzys coraz wyraźniej dociera do portfeli Polaków.
Trzy dni i basta
Od poniedziałku do wczorajszego południa kurs franka do euro był płaski jak stół, mimo że unijna waluta traciła w tym czasie na wartości w zastraszającym tempie. Dla dilerów walutowych było jasne — SNB w trosce o konkurencyjność szwajcarskiej gospodarki interweniuje na rynku walutowym, żeby frank nie umacniał się tak szybko jak dolar.
— Szacuje się, że SNB tylko w środę dla osłabienia franka kupił 12 mld EUR. Rezerwy szwajcarskiego banku centralnego muszą już pękać w szwach. Jeszcze przed rozpoczęciem skupowania walut był posiadaczem 40 proc. wszystkich europejskich rezerw walutowych — mówi Przemysław Winiarczyk, diler walutowy Banku Millennium.
W pewnym momencie jednak kurs franka wystrzelił. W ciągu czterech godzin cena euro spadła o 3 centy, co na kursie EUR/CHF jest prawdziwym trzęsieniem ziemi.
— Granie przeciwko rynkowi to walka z wiatrakami. Na światowych rynkach panuje ogólna ucieczka od euro, co w naturalny sposób umacnia franka. SNB dał za wygraną — tłumaczy Marek Nienałtowski, analityk Raiffeisen Banku.
Niektórzy dilerzy mówią wprost — bank centralny został pokonany.
— Po prostu się poddał. Przez trzy dni jego władze próbowały utrzymać franka na stabilnym poziomie i swój cel osiągnęły. Okazało się jednak, że presja była zbyt silna — nie ma sensu kopać się z koniem — uważa Przemysław Winiarczyk.
Wróżenie z fusów
Zerwanie się franka ze smyczy SNB od razu przełożyło się na kurs złotego do szwajcarskiej waluty. Wczoraj przed 16.00 za franka płacono 2,94 zł, czyli przez kilka godzin cena podskoczyła o 10 gr. Takiej zmienności nie było nawet po upadku banku Lehman Brothers. Od początku maja złoty osłabił się o 21 gr. Rata kredytobiorców zadłużonych we frankach wzrosła przez trzy dni o 8 proc. I nikt nie wie, co będzie dalej.
— Wszelkie prognozy walutowe są dziś obarczone dużą dozą niepewności. Większość analityków zakłada jednak scenariusz negatywny. Nic pozytywnego na razie nie można powiedzieć poza tym, że prędzej czy później ta nerwowość musi się skończyć. Im szybciej, tym lepiej — mówi Marek Nienałtowski.
Być może na ratunek (głównie swoim eksporterom, ale dzięki temu też polskim kredytobiorcom) ruszy znowu SNB.
— Myślę, że bank poczeka tydzień, może nawet dwa. Teraz impet rynków jest zbyt silny i interwencje nie przyniosłyby większego skutku. Takie działania będą miały sens, kiedy sytuacja się uspokoi — mówi Marek Rogalski, analityk Domu Maklerskiego BOŚ.
Amerykańskie niebo
Skąd bierze się siła franka? Okazuje się, że szwajcarska waluta jest dziś, w czasie finansowej zawieruchy, postrzegana przez inwestorów jako jedna z najbezpieczniejszych inwestycji. Dilerzy i ekonomiści mają kilka określeń takich aktywów: "safe haven", czyli "bezpieczna przystań", "waluta ucieczki" albo miejsce do "zaparkowania" kapitału.
— Frank tradycyjnie uznawany był za taką walutę i obecne wydarzenia tę reputację potwierdzają — mówi Michał Woźniak, diler walutowy Invest-Banku.
Podobną funkcję pełnią dziś przede wszystkim obligacje największych gospodarek świata.
— Na wartości zyskują amerykańskie papiery skarbowe. Nasilony popyt sprawił, że w ciągu trzech dni ich rentowności spadły z 3,68 do 3,55 proc. Inwestorzy uważają, że cokolwiek złego działoby się z gospodarką USA, amerykańskie obligacje i tak będą najbezpieczniejsze — mówi Michał Woźniak.
Kapitał szerokim strumieniem płynie też do obligacji niemieckich. Rentowności "bundów" spadły do poniedziałku do wczoraj z 3,06 do 2,79 proc. Na każdym zainwestowanym milionie EUR można było przez cztery dni zarobić około 40 tys. EUR. Bezpieczną przystanią okazują się też waluty, przede wszystkim dolar i japoński jen. Cena euro w dolarach spadła od poniedziałku o 5 proc., a w jenach o 6 proc. Nieźle trzyma się też złoto. Wyrażone w euro jest najdroższe w historii unijnej waluty (934 EUR za uncję). Szybko tracą natomiast inne surowce, głównie ropa, bawełna, gaz i cukier. Jednak nic tak nie parzy dziś inwestorów jak euro.
— Hiszpania i Portugalia to nie Grecja — uspakajał wczoraj inwestorów Jean-Claude Trichet, prezes Europejskiego Banku Centralnego.
Rynku jednak tak łatwo nie da się przekonać.
— Spadek wartości euro to dramat. Nie wynika już tylko z problemów Grecji. To kryzys zaufania — uważa Marek Nienałtowski.