W ciągu ostatnich sześciu miesięcy dynamika cen w polskiej gospodarce skoczyła z minus 0,9 proc. do plus 1,8 proc. Ta inflacyjna poprawa koniunktury przyczyniła się do przyspieszenia zwyżek na warszawskiej giełdzie i wyprzedaży obligacji skarbowych. W pół roku WIG skoczył o 24,8 proc., podczas gdy rentowności obligacji 10-letnich zwyżkowały o 123 punkty bazowe (co oznacza przecenę papierów skarbowych). Ta gra pod powrót inflacji prawdopodobnie dobiega już końca – wskazują na to analogie historyczne.
W ostatnich dwudziestu latach były zaledwie cztery przypadki, gdy stopa inflacji w sześć miesięcy wzrosła o co najmniej 2 pkt. proc. Wszystkie od szczytu giełdowej hossy dzielił odstęp zaledwie kilku miesięcy. Choć w jednych przypadkach wypadały one przed szczytem wzrostowej fali, a w innych po nim, to jednak przekroczenie bariery 2 pkt. Proc. statystycznie było poważnym znakiem ostrzegawczym przed wchodzeniem na rynek.
Z tysiąca złotych zainwestowanego w giełdowe indeksy na kolejne 12 miesięcy od skoku inflacji po czterech takich okresach zostałoby zaledwie około połowy. W przypadku indeksu WIG wartość takiego portfela wynosiłaby 424 zł, a w przypadku sWIG80 niewiele więcej, bo 512 zł. To oznacza średnioroczne straty z inwestycji sięgające odpowiednio: 19,3 proc. i 15,4 proc. Dlaczego tak się dzieje?
Przyspieszenie inflacji to tradycyjnie najlepszy okres do inwestycji w akcje, sprzyjająca koniunktura ma jednak wbudowany mechanizm samozniszczenia. Grozi zaostrzeniem polityki pieniężnej oraz oznacza spadek wartości nabywczej dochodów ludności, co prowadzi do spowolnienia gospodarczego, a w konsekwencji ponownego wyhamowania inflacji. Faza wyhamowania inflacji to już jednak środowisko zdecydowanie bardziej sprzyjające obligacjom skarbowym niż akcjom, co widać po średnich stopach zwrotu w okresach następujących po poprzednich dynamicznych skokach inflacji.
