Reserved, Cropp, Mohito, House i Sinsay – to portfolio odzieżowych marek giełdowego LPP, które odnosząc pasmo sukcesów uchodzi w branży i na rynku kapitałowym za wzór do naśladowania. Wczoraj pojawiła się na nim rysa – portale społecznościowe obiegła informacja, że w gruzach zawalonej w kwietniu fabryki w Bangladeszu, w której zginęło ponad 1,1 tys. osób, znaleziono metki Croppa.

Zorganizowano akcję wysyłania apeli do Marka Piechockiego, prezesa LPP, z żądaniem zwiększonej odpowiedzialności za warunki pracy w Bangladeszu. Firma przyznaje, że współpracowała z fabryką,w której doszło do tragedii, a w Bangladeszu produkuje ok. 19 proc. oferty.
– Jeden ze współpracujących z LPP agentów ulokował w tym roku produkcję części odzieży marki Cropp (0,6 proc. udziału w całości tegorocznych zamówień złożonych przez LPP w Bangladeszu) w fabryce, której siedziba mieściła się w budynku Rana Plaza. Budynek ten uległ tragicznej katastrofie budowlanej, która pociągnęła za sobą ponad tysiąc ofiar śmiertelnych. Odnalezione na miejscu katastrofy przywieszki Cropp, których fotografie znalazły się w mediach, prawdopodobnie były przygotowane dla mającej nastąpić w maju produkcji kolejnej partii towaru – przyznaje zarząd odzieżowej firmy.
Trudna kontrola
Dodaje, że kontrola warunków funkcjonowania fabryk w Bangladeszu jest bardzo trudna, a od kilku miesięcy nasilają się w tym kraju zamieszki.
– Z powodu obaw o bezpieczeństwo pracowników, LPP nie wysyła kupców do tego kraju. W tej sytuacji bardzo ważna jest inicjatywa największych światowych firm branży odzieżowej, które zawarły porozumienie dotyczące ochrony przeciwpożarowej oraz bezpieczeństwa budynków w Bangladeszu. Pomimo tego, że firmy te są wielokrotnie większe od LPP, badamy możliwość przystąpienia do tego porozumienia, które mamy nadzieję da szanse na unikanie tragedii podobnych do tej, która miała miejsce w budynku Rana Plaza – czytamy w oświadczeniu zarządu.
Kryzys można wygrać
Eksperci od zarządzania wizerunkiem marek nie mają wątpliwości, że taka sytuacja może się odbić na LPP.
– Mamy do czynienia z kryzysem wizerunkowym, który w dłuższej perspektywie może przełożyć się na sprzedaż. Każdy kryzys w marce przekłada się na emocje klientów – niektórzy mówią, że nie będą kupować ubrań tej marki, już jej nie lubi, straciła zaufanie – mówi Marcin Kalkhoff, partner w firmie BrandAuditors.
Jest jednak przekonany, że LPP powinno działać.
– Im szybsza reakcja firmy tym lepiej. O tym, jak źle można zareagować widać było widać w nc+, gdzie w całym zamieszaniu z ofertą dla konsumentów na początku nie było reakcji władz. W takich sytuacjach lepiej powiedzieć: zastanawiamy się jak reagować, niż nie robić nic. Są też przypadki, gdy kryzys udało się przekuć w coś pozytywnego, jak w katastrofie ekologicznej w Zatoce Meksykańskiej spowodowanej m.in. przez BP. Firma zaczęła wdrażać programy ekologiczne i mówiła o tym głośno – mówi Marcin Kalkhoff.
Według niego najważniejsze w takich sytuacjach jest nieunikanie odpowiedzialności, przyznanie się do błędów i przeprosiny. Także zdaniem Romana Jędrkowiaka z butiku marketingowego ADHD Warsaw, dla LPP to może być sytuacja kryzysowa.
– Ale większość producentów odzieży postępuje podobnie. Konsument może więc się oburzać na firmę i nie kupować u niej, ale jak pójdzie do sklepu obok, to napotka podobną sytuację - mówi Roman Jędrychowski.
Z drugiej strony rozumie też samych producentów, że wybierają Azję, gdzie można taniej niż w Europie wytwarzać. Bo to klient oczekuje niskich cen.
– Nie można chować głowy w piasek. Trzeba rozmawiać, nawet jeśli ma się niepopularne prawdy. To, co LPP może zrobić to np. zobowiązać się, że w ciągu jakiegoś czasu doprowadzi do poprawy sytuacji – mówi Roman Jędrkowiak.