Kilka miesięcy temu, po tzw. pęknięciu bańki internetowej, twierdzenie, że spółka internetowa może być dobrym interesem, brzmiało jak szyderstwo. Polskie sklepy internetowe pokazują jednak, że może być tak naprawdę.
— Ze wstępnych danych wynika, że trzeci kwartał 2002 r. zakończyliśmy zyskiem przed amortyzacją (EBITDA). Grudzień 2002 r. był pierwszym miesiącem, kiedy osiągnęliśmy zysk po odliczeniu wszystkich kosztów — informuje Zbigniew Sykulski, prezes merlin.com.pl.
— Nie mieliśmy jeszcze miesiąca z zyskiem. Jeśli dotychczasowe tendencje nie ulegną zmianie, mamy jednak olbrzymie szanse osiągnąć próg rentowności pod koniec 2003 roku — zaznacza Tomasz Mosiek, prezes Vivid.pl.
Coraz lepsze wyniki finansowe obserwowane są także w innych sklepach inetrnetowych, zajmujących się handlem detalicznym. Na to przynajmniej wskazują badania firmy I-Metria. Według niej, tylko między marcem a sierpniem 2002 r. odsetek e-sklepów przynoszących zyski zwiększył się o 4 punkty procentowe. Zdaniem przedstawicieli branży, nie ma w tym nic dziwnego.
— Dziwiły mnie zawsze opinie, że sklepy internetowe nie mogą być dochodowe. Ta część biznesu internetowego, którą reprezentujemy, od początku opierała się na solidnych fundamentach. Prowadzimy normalną działalność handlową, nasi klienci płacą konkretne pieniądze za sprzedawane przez nas produkty. Liczba internautów w ogóle i tych, którzy dokonują w sieci zakupów, rośnie. Jeżeli więc kontroluje się koszty, to prowadzony biznes wcześniej czy później musi stać się dochodowy — podkreśla Tomasz Mosiek.
Nieco ostrożniej, ale w podobnym tonie wypowiadają się przedstawiciele firm konsultingowych.
— Przedwczesne jest ogłaszanie początku zyskownego handlu internetowego, ale z drugiej strony nie ma żadnych przesłanek, które pozwalałyby twierdzić, że przy zachowaniu podstawowych zasad ekonomii model biznesu oparty na Internecie nie będzie zyskowny. W Polsce dostęp do Internetu nie jest co prawda tak powszechny jak w Stanach Zjednoczonych czy Europie Zachodniej, ale warto zwrócić uwagę na fakt, że liczba Polaków kupujących w Internecie wzrasta — zauważa Marcin Kokowski z firmy Arthur Andersen Polska.
Znamienne jest jednak to, że wzrost udziału przedsięwzięć bilansujących swoją działalność wśród e-sklepów działających w polskojęzycznej części Internetu obserwowany jest przy spadku ogólnej liczby wirtualnych placówek handlowych. Ci, którzy pozostają na rynku, stawiają zaś na placówki wysoce specjalizowane. Według badań I-Metrii, w kwietniu 2000 r. odsetek sklepów internetowych sprzedających produkty tylko z jednej grupy asortymentowej wynosił 48 proc. W połowie 2002 r. na taką specjalizację stawiało już 61 proc. wirtualnych sklepów.
— Przyczyny rosnącej specjalizacji mogą być różne. Rozszerzenie zakresu asortymentowego wymaga inwestycji w kapitał obrotowy albo zaawansowane systemy koordynacji logistycznej z dostawcami. Przejście na model biznesu zbliżony do supermarketu wymaga też zwiększonych wydatków na reklamę w celu wypromowania marki. Przedsięwzięcia niszowe, związane z określoną społecznością, mogą osiągać całkiem dobre wyniki marketingowe bazując tylko na tzw. poczcie pantoflowej — tłumaczy Marcin Kokowski.
Praktycy e-biznesu zwracają przy tym uwagę na jeszcze jeden problem. Ze względu na konieczność ponoszenia pewnych kosztów stałych najłatwiej przetrwać sklepom małym i dużym. Najgorzej zaś mają średniacy.
— Jest pewna granica, do której wirtualny sklep można prowadzić przy bardzo niskich kosztach. Wystarczy zaprezentować w Internecie kilka towarów i jak ma się 2-3 klientów dziennie, to można takie przedsięwzięcie obsługiwać ręcznie. Jeżeli jednak liczba zamówień przekroczy pewien próg, to trzeba zainwestować w automatyzację tego procesu. Wtedy zaś sklep musi z kolei generować określone obroty, aby pokryć koszty stałe — wyjaśnia Zbigniew Sykulski.
Prawdziwą piętą achillesową polskich e-sklepów są przy tym inwestycje w systemy bezpieczeństwa. Zdaniem analityków I-Metrii, zabezpieczeń przy wymianie z klientami takich poufnych informacji jak dane osobowe czy numery kart kredytowych nie stosuje 90 proc. e-sklepów. Do braku zabezpieczeń przyznaje się jednak tylko 49 proc. wirtualnych placówek handlowych badanych przez tę firmę.
— Przyczyn takiej rozbieżności pomiędzy deklaracjami a stanem faktycznym należy upatrywać w błędnym rozumieniu pojęcia dane poufne oraz niskim poziomie wiedzy na temat zabezpieczeń. Mimo iż w ankiecie znajduje się definicja pojęcia dane osobowe, badane sklepy często za dane poufne uważają jedynie numery kart kredytowych — komentują analitycy I-Metrii. Tymczasem około jednej czwartej internautów nie dokonuje zakupów w sieci właśnie w obawie o bezpieczeństwo transakcji.
