Prawie metrowe płótno René Magritte’a przedstawia wiernie odwzorowaną drewnianą fajkę, pod którą rozciąga się starannie napisane zdanie „To nie jest fajka”. Trudno powiedzieć, czy jakiś inny obraz mógłby lepiej objaśniać surrealizm, bo to właśnie Magritte wręczył kolekcjonerom klucz do zrozumienia wszystkich dziwnie powyginanych miękkich zegarów, nieobecnych kobiet wpatrzonych w fałszywe lustrzane odbicia i kropli deszczu, które padają w kierunkach przeczących grawitacji.

Belgijski malarz streścił wszystkie te wybujałe fantazje w prostym komunikacie — obraz fajki to nie fajka, tylko malowidło, które przypomina istniejący przedmiot, ale wcale nie musi naśladować rzeczywistości. Sztuka, w której z elementów codziennego życia utkane są jakieś kompletnie nierealne konfiguracje, często jednak pobudza wyobraźnię inwestorów swoim najbardziej przyziemnym wymiarem — jest droga i zawsze jest na nią popyt.
Nie sposób w dodatku nie zauważyć, że ma też sporo odpowiedników współczesnych, których szukać można na krajowych aukcjach, o ile tylko ma się pomysł, jak rozróżnić, który lokalny Dali da cokolwiek zarobić, a który zgubi nasz kapitał pomiędzy stadem gołąbków a rzędem pustych krużganków.
Rynek w lustrze
Aukcyjny rekord Salvadora Dalego — 19,3 mln USD (78 mln zł) — padł na początku 2011 r., najwyżej wylicytowany obraz Magritte’a kosztował 11,5 mln USD (47 mln zł), a Maksa Ernsta — 14,5 mln USD (59 mln zł).
Takie wyliczenia można by ciągnąć, ale wniosek i tak sprowadzałby się do tego, że olejne prace czołowych przedstawicieli nurtu są na światowym rynku sprzedawane za stosunkowo wysokie kwoty. Na najbliższej aukcji w Sotheby’s licytowany będzie obraz „Lustro” Paula Delvauxa, którego estymację określa przedział 5,5-7,5 mln GBP (32-43 mln zł), ale też bardzo typowa kompozycja znacznie bardziej rozpoznawalnego Magritte’a, za którą dom aukcyjny spodziewa się otrzymać najwyżej 700 tys. GBP (4 mln zł).
Płótno Delvauxa, zdaniem ekspertów, jest więc dziesięciokrotnie więcej warte — i, wbrew pozorom, informacja o tej przewadze może się okazać dla krajowych kolekcjonerów wyjątkowo ważna. Krótki katalog surrealistycznych obrazów z Sotheby’s trafnie oddaje uniwersalne rynkowe zależności, takie jak na przykład istotny związek ceny z tematem, rozmiarem czy okresem powstania obrazu. Praca Delvauxa, na której odwrócona plecami postać w sukni odbija się w lustrze nago, jest od obrazu belgijskiego kolegi większa, a przede wszystkim — o 25 lat starsza.
Mimo że każdy bywalec muzeówbędzie się upierał, że rozmiar dzieła absolutnie nie ma znaczenia, rynek obchodzi się z tematem dosyć radykalnie — z wyłączeniem prac wyjątkowo popularnych, których wartość definiuje znany temat, i przy założeniu jednakowej jakości warsztatu, obraz ponad metrowy zazwyczaj będzie miał wyższą cenę niż taki, jak przykładowy gwasz (technika wykorzystująca farby wodne z domieszką bieli i gumy arabskiej) Magritte’a, czyli mierzący kilkanaście centymetrów.
Polski Salvador
O fajce, która nie jest fajką, na pewno wiadomo, że powstała pod koniec lat 20., przy użyciu olejnej farby. Skoro więc Magritte malował całkiem sporych rozmiarów olejne obrazy, jego gwasz — czyli owoc techniki dużo łatwiejszej i mniej trwałej — nie może być od razu wyceniony na miliony dolarów, szczególnieże powstał w latach 60., kiedy formuła surrealistów nie należała już do najświeższych.
Niezależnie od nurtu, do jakiego zaliczana jest interesująca nas praca, o jej rynkowej wartości w dużej mierze decyduje data — w przypadku malarstwa czysto przedstawieniowego i warsztatowego, najwyżej ceniony jest zwykle okres, w którym malarz miał już trochę doświadczenia, a jeśli mowa o sztuce współczesnej, w większości przypadków liczy się wczesność i czystość koncepcji.
Raz opracowany język, który w danym okresie uchodzi za artystyczny przełom, z każdym dziesięcioleciem traci na aktualności, a kiedy artysta zupełnie go nie rozwija, jego późniejsze prace są coraz mniej warte.
Taką regułą można się też posługiwać, przeszukując katalogi z polskimi wersjami surrealizmu, ale tym razem trzeba wykazać się większą czujnością, bo ze stylistyką z pierwszej połowy XX wieku mogą być kojarzone i odrealnione kompozycje Zdzisława Beksińskiego, i niektóre ujęcia Jana Lebensteina, ale też płótna Jacka Yerki i, całkowicie wzorowane na formalnej warstwie Magritte’a, prace Rafała Olbińskiego.
W grudniu ubiegłego roku przypominający układ gołych kości spory olejny obraz Beksińskiego sprzedany został na aukcji za 75 tys. zł, czyli za cenę, jakiej można się było spodziewać, przewyższającą jednocześnie o kilka tysięcy najwyższy wynik, jaki w aukcyjnej historii osiągnął Olbiński. Jacek Yerka ma jeszcze niższy rekord, bo poniżej 40 tys. zł, według notowań Artprice, ale jego malarstwo jest wciąż promowane, więc wynik uznaje się za relatywnie wysoki — ustanowił go „Kalendarz jabłkowy”, na którym jabłonie, w zależności od pory roku, wyrastają z różnych krawędzi obrazu. Mając bardziej ograniczony budżet, nie musimy jednak zapominać o zagranicznych autorach, bo ogromne ilości grafik Dalego dostępne są już za kilkaset dolarów, a znacznie bardziej inwestycyjne rysunki Magritte’a od kilku tysięcy — skoro jednak podpisana jako tygrys baletnica z jabłkiem zamiast głowy, to i tak nie baletnica ani tym bardziej jabłko, różnica będzie widoczna tylko w stopach zwrotu.