Powyższy nieco przekształcony tytuł zawęża niepewność terytorialnie. Akurat w wielkanocną niedzielę upływają trzy miesiące od zaprzysiężenia 47. prezydenta pod kopułą Kongresu, gdy systematycznie rozkręca się w Stanach Zjednoczonych Ameryki ruch oporu. Nie tylko obywatelski, lecz na przykład stanowy przeciwko absurdalnym decyzjom federalnego wszechwładcy. Oczywiście cały czas trzeba pamiętać, że 5 listopada 2024 r. Donald Trump absolutnie stuprocentowo demokratycznie i uczciwie pokonał Kamalę Harris, co ważne – nie tylko w uważanych za archaizm głosach elektorskich 312:226, lecz generalnie w urnach, gdzie w skali całego państwa wyszło w milionach 77,31 do 75,02. Republikańskie stany z przewagą tzw. czerwonych karków są zachwycone, natomiast demokratyczne niebieskie na obu wybrzeżach oceanów zaczynają już bezpośrednio odczuwać, że gospodarczo i cywilizacyjnie grzęzną w bagnie.
Zgodnie z oczekiwaniami jako pierwsza ośmieliła się odezwać potężna Kalifornia. Jest w USA największa ludnościowo, porównywalna obecnie z Polską, zaś jej 54 głosy elektorskie trafiły 5 listopada oczywiście na konto Kamali Harris, która w urnach wygrała tam procentowo 58,5 do 38,3. Stan ma szczególne kontakty gospodarcze z Chinami – w niektórych dzielnicach Los Angeles chiński jest drugim językiem urzędowym – oraz oczywiście z Meksykiem i Kanadą. Wypada przypomnieć, że kiedyś było to prostu terytorium meksykańskie, które zostało częściowo zdobyte w wojnie, a częściowo kupione i weszło w skład USA jako 31. stan w 1850 r. To powinno być dla Donalda Trumpa pewną historyczną nauczką, że wyciąganie ręki po cudze może per saldo powodować kłopoty…
Demokratyczny kalifornijski gubernator Gavin Newsom nigdy nie ukrywał, że uważa Donalda Trumpa za szkodnika. Stanowa legislatura przygotowała sądowy pozew, w którym dowodzi, iż federalny prezydent w ogóle nie ma uprawnień do samodzielnego wprowadzania/cofania taryf celnych, zarówno przeciwko Meksykowi i Kanadzie, jak też wobec reszty świata. Rzeczywiście, gdy się dokładnie pozna treść, a przede wszystkim intencje ojców Konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki z 1787 r., to wszystkie ważne decyzje podatkowe – a przecież cła są oczywiście parapodatkiem – przekazali oni kolegialnemu Kongresowi, absolutnie nie personalnie prezydentowi. Dlatego powołanie się przez Donalda Trumpa na tzw. International Economic Emergency Powers Act w celu wprowadzenia taryf było oczywiście niezgodne z prawem, ponieważ wymaga zatwierdzenia przez Kongres. Nawet zdominowany przez republikanów i realnie idący na pasku prezydenta.
Wypada przypomnieć, że w 1977 r. Kongres przyznał prezydentowi – wtedy Jamesowi Carterowi – szerokie uprawnienia. Naturalnie w trybie ustawowym, bez poprawki konstytucyjnej. Prezydent otrzymał możliwość nakładania sankcji na różne kraje, kontroli eksportu, regulowania transakcji finansowych i zamrażania aktywów zagranicznych – ale na podstawie ogłoszenia stanu wyjątkowego. Konieczne jest także systematyczne raportowanie do Kongresu z realizacji takich uprawnień. Donald Trump absolutnie się ograniczeniami nie przejmuje, po prostu uznał – ale deklaratywnie, nie legislacyjnie – że w handlu USA z zagranicą faktycznie istnieje stan wyjątkowy.
Notabene finał rozgrywki stan Kalifornia vs Donald Trump jest raczej przewidywalny. Najwyższy sąd stanowy oczywiście potwierdzi bezprawność nieprzewidywalnych prezydenckich ceł, natomiast federalny, zdominowany przez nominatów Trumpa, orzeknie dokładnie odwrotnie…